Czesław Michniewicz, jadąc na ostatni mundial, wiedział, że nie może przegrać na nim pierwszego meczu. Zdawał sobie sprawę, jak to pierwsze spotkanie determinuje dalszą rywalizację. Zakładał, że mecz z Meksykiem, będzie kluczowy dla układu tabeli i że to z tą drużyną Polska stoczy rywalizację o wyjście z grupy. Po spotkaniu, które nie zachwyciło, wywalczyliśmy bezbramkowy remis. Ten dał nam późniejszy awans do 1/8 finału, właśnie kosztem ekipy Gerardo Martino.
Chociaż Polska na tamtym mundialu była dość skuteczna, jeśli chodzi o osiąganie założonych wyników, to nie rozpieszczała grą. Kibice punktowali "lagę na Roberta" i mało widowiskową, zachowawczą grę.
Teraz pierwszy mecz Euro 2024 zagraliśmy z naszym najtrudniejszym w inauguracjach takiego turnieju rywalem, notowanym obecnie na 7. miejscu na świecie. Trudno go przyrównać klasą choćby do Grecji, Irlandii Płn, czy Słowacji. Słabsi i niżej notowani w rankingach byli też pierwsi rywale z mundiali w tym wieku: Korea Płd. , Ekwador, Senegal czy wspomniany Meksyk. Tylko Niemcy z 2006 roku wyłamali się z tego zestawienia i byli w statystykach wyraźnie poza zasięgiem.
Jednak te inauguracyjne przegrywane, czy nawet remisowane mecze ostatnich wielkich imprez nie kojarzą się nam dobrze. Przed wspomnianym już Meksykiem była porażka ze Słowacją (Euro 2020). Nie dość, że bolesna, bo z rywalem naszego pokroju, to rozpoczęta golem samobójczym, czy też strzałem odbitym od Wojciecha Szczęsnego i meczem z czerwoną kartką dla Grzegorza Krychowiaka. Senegal z MŚ 2018 to skojarzenie z dwoma prezentami dla rywali, w tym brakiem komunikacji na linii Krychowiak – Jan Bednarek - Szczęsny, w konsekwencji absurdalnym trafieniem dla rywali. Euro 2012 i 1:1 z Grecją, to remis w meczu, który był pod kontrolą, z czerwoną kartką dla Wojciecha Szczęsnego i drżeniem o wynik do końca. Wcześniejsze mundiale i porażki po 0:2 z Ekwadorem i Koreą Płd. były zaskakujące i jednoznaczne. Taki sam wymiar kary z mocnymi Niemcami w 2008 roku, był zakładany, choć odniesiony również po pełnym walki meczu.
Te 1:2 z Holandią z decydującym golem straconym w 83. minucie na pewno wstydu Polakom nie przynosi. Choć gra Polski w defensywie przy mocnym rywalu momentami szwankowała, to jednak kilka naszych ofensywnych akcji, zadziorność Nicoli Zalewskiego, błysk Piotra Zielińskiego, czy przebojowość Jakuba Piotrowskiego, niezłe stałe fragmenty gry i 7 celnych strzałów na bramkę rywali, napawa optymizmem. Tu jednak pozytywy się kończą i zaczyna się problem, czy też smutne statystyki.
W historii polskich meczów na dużych turniejach porażki w pierwszych spotkaniach zawsze oznaczały dla nas rychłe pożegnanie się z imprezą. Tak było na Mistrzostwach Europy i wspominanych już spotkaniach z Niemcami (Euro 2008) czy Słowacją (Euro 2020). Identycznie wyglądała sytuacja na mundialach po porażkach z Koreą Płd., Ekwadorem, i Senegalem. Tych 5 przegranych na inaugurację zawsze oznaczało dla nas pożegnanie się z turniejem już po fazie grupowej. Jedyny remis w pierwszym meczu na Euro (w 2012 roku) też nam finalnie nic nie dawał. Nieco cenniejsze - przynajmniej na mundialach - okazywały się remisy. Te notowaliśmy czterokrotnie (1978 r., 1982, 1986 i 2022) i wtedy zawsze pokonywaliśmy pierwszą fazę turnieju, a w 1982 roku zdobyliśmy nawet brąz. Tym razem jednak po pierwszym meczu Polaków nie ma nawet punktu.
Patrząc szerzej na porażki na dzień dobry na wielkich turniejach i inne drużyny, prawidłowość jest podobna. Lub inaczej - trzeba być ścisłą czołówką rankingu FIFA, by odwrócić złą kartę, lub grać w pierwszym meczu z najmocniejszym przeciwnikiem w grupie, albo być Argentyną. Takie przypadki jak "Albicelestes" sprzed dwóch lat to wyjątki. Przypomnijmy, że ekipa Leo Messiego przegrywając swój pierwszy mecz mundialu z Arabią Saudyjską, wyszła z grupy z pierwszego miejsca, a potem zresztą zdobyła też mistrzostwo świata. Podobny rollercoaster przeżyła też Turcja w 2002 roku po porażce z Brazylią, kiedy później na turnieju wywalczyła brąz, czy Hiszpania w 2010, która przegrała na inauguracje ze Szwajcarią, by miesiąc później zdobyć na turnieju złoto.
Polsce zatem pozostało przełamanie klątwy niemocy po pierwszym przegranym meczu i czerpanie wzorców od najlepszych. Przypomnijmy, że od powiększonego Euro 2016, z grupy da się wyjść też z trzeciego miejsca. Ten przywilej zarezerwowany jest dla czterech najlepszych z sześciu drużyn z trzecich miejsc. Podczas ostatnich dwóch mistrzostw Europy, do awansu kilku drużynom wystarczyły tylko 3 punkty i dobry bilans goli.
Polska najbliższe mecze zagra 21 czerwca z Austrią, a potem 25 czerwca z jednym z faworytów do wygrania turnieju – Francją. Czy to będzie dla nas koniec mistrzostw?