Przełom w reprezentacji Polski! Piłkarze ogłaszają. Kapitalne wieści

Dawid Szymczak
Oblicza porażki potrafią być tak różne, że w tej z Holandią dostrzegam przede wszystkim nadzieję. Może już na to Euro. Na pewno na kolejne miesiące. Nadzieję, że dzięki takiej grze łatwo będzie się z kadrą utożsamiać, kibicować jej i po meczach częściej bić brawo niż na nią gwizdać. Niech więc Michał Probierz pracuje dalej bez względu na to, ile punktów zdobędzie w Niemczech.

Pompowanie balonika nigdy nie było kwestią społecznej umowy, jak chwilami wydawali się sądzić kolejni selekcjonerzy i piłkarze, gdy zaczynało im być niewygodnie przy rozrośniętych do granic oczekiwaniach. Nigdy przecież z góry nie ustalaliśmy, że przed jednym Euro zbudujemy nadzieję i wszyscy wzajemnie się nakręcimy, a już przy kolejnym wszystkich naokoło będziemy uspokajać. Zawsze to sama reprezentacja budowała oczekiwania w czasie eliminacji, które później zestaw wylosowanych rywali potęgował albo trochę obniżał. Na koniec, już w tygodniach poprzedzających turniej, atmosfera zależała też od tego, jak bardzo kibice znają i lubią poszczególnych zawodników. Słowem - czy gotowi są kupić zareklamowane przez nich produkty. A że Polska najpierw skompromitowała się z Mołdawią, grała też słabiej od Czechów i Albańczyków, miała dookoła siebie sporo afer i aferek, później trafiła na Francję, Holandię i będącą na fali Austrię, a w drużynie sponsorzy i ich marketingowcy nie znaleźli wielu łakomych reklamowo kąsków, to atmosferę przed Euro mieliśmy jak u Mickiewicza: cicho wszędzie, głucho wszędzie. Nawet podszyte strachem i zmartwieniem pytanie - "co to będzie?", pasowało jak ulał.

Zobacz wideo Polska miss Euro znów zachwyca! Szaleństwo przed stadionem

Brak oczekiwań, a później duma

Na mecz z Holandią jechałem pociągiem z Berlina. Najpierw na dworcu, a później w trasie, wsłuchiwałem się w nastoje rodaków. I skoro nawet wtedy nie poczułem większych emocji, to znaczy, że ich nie było. Część kibiców poszła spać, inni zatkali uszy słuchawkami, kilku ze sobą pogadało, ale bardziej o logistyce Euro niż samej piłce. Były nieśmiałe próby dopingu, ograniczone jednak do wrzaśnięcia "Polska! Biało-Czerwoni!". Tyle. Wobec reprezentacji Polski nie było przed tym turniejem żadnych oczekiwań. 

Ale już w pomeczowych reakcjach kibiców sporo było emocji. Polacy pokazali, że dumnym można być nie tylko ze zwycięstw; że chwile radości można znaleźć też w przegranych meczach; że szczególnie w piłce reprezentacyjnej sprowadzanie wszystkiego do suchego wyniku, z pominięciem całego wachlarza emocji i wartości, kompletnie nie ma sensu. Kibice mówili to pod stadionem i później, gdy przenieśli się bliżej centrum Hamburga: że porażka porażką, ale wreszcie byli z tej kadry dumni. Że może i Polska przegrała 1:2, ale przynajmniej tych Holendrów, którzy już od piątku przechwalali się w barach, że wygrają tak gładko, że ich bramkarz może wziąć wolne, trochę nastraszyli. Że punktów z tego nie ma, ale przynajmniej nie zostały stracone w stylu, jakiego obawiali się pesymiści. Że to porażka bez wstydu, poniesiona z twarzą. Że może i wynik po starcie jest gorszy niż w Katarze, ale za to odczucia są lepsze, a przyjemność z oglądania zdecydowanie większa. Kibice, świadomi klasy niedzielnego rywala i wielkich indywidualnych umiejętności jego piłkarzy, doceniali odwagę, ambicję i zaangażowanie u swoich. 

Piłkarze odebrali ten mecz podobnie, więc wychodzili z szatni z podniesionymi głowami. Nawet jeśli mówili o rozczarowaniu, to dalecy byli od przygnębienia. Czuli, że mogli skończyć z lepszym wynikiem niż 1:2, skoro pierwsi wyszli na prowadzenie i do 83. minuty mieli remis, a jeszcze w samej końcówce szansę, by wyrównać. Ale ostatecznie mieli też świadomość, że przegrali z piłkarzami lepszymi, którzy podobnych okazji jak oni, a nawet lepszych, mieli w tym meczu więcej i gdyby tylko byli skuteczniejsi, to już po pierwszym kwadransie mogli prowadzić 2:0. 

Dlatego to trudny do jednoznacznej oceny mecz. Im dłużej trwał, tym mniej mieliśmy wątpliwości, że Holendrzy swoją grą zasługują na zwycięstwo. Ale jednocześnie - im mniej minut zostawało do końca, tym większą mieliśmy nadzieję, że jednak nie uda im się go odnieść. Ostatecznie Polacy oddali więcej celnych strzałów (7 do 4), ale ich szanse według algorytmu były gorsze niż holenderskie (0,98 xG do 1,50). Przegrali - jak mówi Probierz - z uwagi na indywidualną jakość rywali.

To teza, po którą po meczach sięga wielu trenerów. Głównie wtedy, gdy czują, że ich piłkarze zrobili wszystko, co mogli, a rywal - właśnie ze względu na swoją klasę - i tak ich pokonał. To takie trenerskie, bardzo sportowe, rozłożenie rąk: daliśmy z siebie wszystko, ale tamci byli za mocni.

I w istocie z Holandią tak właśnie było. Dało się oczywiście uniknąć kilku błędów - choćby Nicola Zalewski nie musiał mijać pressingu Holendrów jednym długim podaniem, w dodatku skierowanym w środek boiska, gdzie strata piłki stwarza największe niebezpieczeństwo. Polska - na tym etapie odbudowy, po tylu przejściach w ostatnim roku, a patrząc szerzej: przy tylu zmianach w ostatnich latach - nie zagra jednak bezbłędnie z tak mocnym rywalem. Ale to, co nie wystarczyło na Holandię (i może też nie wystarczyć na Francję, a zatem prawdopodobnie nie wystarczy też, by wyjść z grupy), pozwoliłoby pokonać wielu rywali na tych mistrzostwach. Na pewno to, co już zbudował Probierz, pozwoliłoby uniknąć kompromitacji w Kiszyniowie, a najprawdopodobniej również porażek z Czechami i Albanią. I to jest właściwa miara postępu za jego kadencji.

W pierwszym meczu Euro reprezentacja Polski też coś wygrała: uznanie własnych kibiców i ekspertów ze świata. Pamiętając cały klimat wokół niej, ciągnący się już od Kataru, gdzie komentatorzy z innych telewizji nie mogli na Polskę patrzeć, a kibice od kadry się odsunęli, to naprawdę dużo. Przykładowo David Moyes, były trener West Hamu United, w brytyjskiej telewizji komplementował Probierza i jego zespół za pomysł i realizację. Podobała mu się gra Polaków. Przyczepił się tylko o zbyt wczesne zdjęcie Piotra Zielińskiego, które "zaburzyło równowagę całej drużyny". Szkot nie wiedział, że Zieliński sam poprosił o zmianę ze względu na drobny mięśniowy uraz.

Michał Probierz zmienił w reprezentacji wiele. Ale najważniejsze, że dodał jej odwagi

Wojciech Szczęsny świetny był za to od początku do końca meczu. A nawet po nim, gdy stanął przed kamerami Telewizji Polskiej: - Mamy zwariowanego trenera, który wpaja nam, że potrafimy grać w piłkę, A my mu wierzymy. Pierwszy raz podeszliśmy w taki sposób do takiego rywala na turnieju. Mamy dużo jakości, dużo charakteru i to daje powody do optymizmu - powiedział i po chwili znów trafił w sedno: - Miło patrzeć, jak młode chłopaki z Polski wychodzą bez żadnych kompleksów przeciwko tak dobremu zespołowi i chcą grać swój futbol. Nie przyzwyczailiśmy ostatnio do tego. Momentami można było nawet czuć z nas dumę.

Znamienne, że Zieliński, zastępujący Roberta Lewandowskiego w roli kapitana, odpowiedź na pytanie, co się zmieniło w kadrze przez ostatni rok, też zaczął od selekcjonera. Zaserwował mu porcję komplementów: - Rozmawia z nami, potrafi do nas dotrzeć. Wspiera nas, pompuje. Jest z nami, a my z nim. Stworzył świetną grupę - mówił. Co ważne - mówił to po porażce w meczu otwierającym Euro. W podobnych sytuacjach na poprzednich turniejach Polacy zaczynali powątpiewać w pomysł selekcjonera, rozglądać się za kozłem ofiarnym i tracić nadzieję. Teraz zupełnie tego nie czuć. Adam Buksa powiedział to samo: - Zmieniła się mentalność. Probierz zaszczepił w nas pewność siebie, radość z gry w piłkę i takie poczucie, że jesteśmy bardzo dobrą drużyną. Mieliśmy problem, żeby to pokazać w poprzednich miesiącach, ale im dalej w las, tym jest lepiej.

Zieliński skupiał się na psychologicznych aspektach, których poprawa była kluczowa, by zobaczyć zmianę na boisku. Sam skład wystawiony przez Michała Probierza pozwala domyślić się, jaki był jego przekaz w szatni. Zmieścił w jedenastce tylu ludzi do grania w piłkę, ilu się dało. Pogodził wystawienie Zielińskiego, Sebastiana Szymańskiego, Kacpra Urbańskiego i Zalewskiego. Była to oczywiście odpowiedź na pomór kontuzji wśród napastników, ale odpowiedź odważna. Selekcjoner mógł wymyślić dziesięć bardziej zachowawczych. Później też reagował odważnie - w drugiej połowie, przy 1:1, wystawił drugiego napastnika.

Odwagi brakowało w kadrze od wielu miesięcy. Ostatni raz naprawdę odważna była za Paulo Sousy. Później Czesław Michniewicz skupiał się głównie na maskowaniu jej deficytów i przede wszystkim w okolicach mundialu w Katarze przekonywał, że Polska musi grać zachowawczo, ostrożnie i prosto. Później Fernando Santos, w przeciwieństwie do Leo Beenhakkera sprzed lat, nie wykorzystywał światowego obycia, by wmówić polskim piłkarzom, że w niczym nie są gorsi od tych, z którymi pracował dotychczas. Przywołując Szczęsnego: dopiero Probierz okazał się na tyle szalony, że stwierdził, że jego zawodnicy po prostu potrafią grać w piłkę.

Odwaga z selekcjonera przeszła na piłkarzy. Wiecznie przestraszeni w eliminacjach Euro, zahukani wręcz podczas mundialu w Katarze, nagle przestali bać się pójścia na wymianę ciosów z Holandią - nawet jeśli za jeden wyprowadzony przyjmowali dwa. Wiedzą, że ze słabszym rywalem proporcje się odwrócą. Tę odwagę widziałem w strzale Bartosza Salamona z połowy boiska na początku meczu. I w jego grze na wyprzedzenie Memphisa Depaya. I w niemal każdej boiskowej decyzji Urbańskiego. I w odważnym rajdzie Zalewskiego w 26. minucie. I w pressingu założonym w drugiej połowie, po którym Holendrzy musieli wybijać piłkę na ślepo przed siebie. I w pojedynkach Jakuba Modera. I w kilku akcjach między Zielińskim, Szymańskim, Urbańskim i Zalewskim, nawet jeśli decydowali się na jedno podanie za dużo albo ostatecznie brakowało im precyzji. 

O fundamencie, od którego wylania Probierz zaczął odbudowę reprezentacji Polski, pisałem w pomeczowym komentarzu. Teraz odwaga piłkarzy jest mu potrzebna do ukończenia kolejnego etapu budowy. Niestety, przez błąd Cezarego Kuleszy przy wyborze Fernando Santosa reprezentacja straciła doskonały czas, by tej odwagi uczyć się na mniej wymagających rywalach. Lepiej jednak zacząć późno niż wcale. Efekty przyjadą. Może już na Euro, gdy jeszcze poczujemy się dumni. Może dopiero po Euro, gdy kadrę będzie oglądać się z większą przyjemnością niż w ostatnich miesiącach.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.