Noel Mooney, dyrektor generalny walijskiej federacji, w październiku, cztery dni przed kluczowym meczem z Chorwacją, wypalił, że jeśli Walia nie zakwalifikuje się na mistrzostwa, stanowisko selekcjonera "zostanie zweryfikowane". Brzmiało jak zapowiedź zwolnienia. Ferment był olbrzymi. Dziennikarze od razu przypomnieli, że Mooneyowi już wcześnie nie było z Robertem Pagem po drodze i wolałby mieć selekcjonera z bardziej znanym nazwiskiem. Tabloidy plotkowały, że idealny byłby Roy Keane, charakterny pomocnik z mnóstwem sukcesów w koszulce Manchesteru United. Chorwacja była już w drodze, a w Walii wciąż wrzało. Page apelował do piłkarzy, by odcięli się od całego hałasu, a sam, po cichu, miał dzielić się ze współpracownikami wątpliwościami, czy Mooney na pewno gra z nim w jednej drużynie. Takie zamieszanie tuż przed kluczowym meczem? Ultimatum w połowie eliminacji? W imię czego?
Najważniejsi piłkarze - kapitan Ben Davies i Harry Wilson - stwierdzili, że komentarze Mooneya były niepotrzebne. Ale - niespodziewanie - reprezentacji wyszły na dobre. Cała drużyna zjednoczyła się jeszcze bardziej. Miała wspólnego wroga. Zagrała dla Page'a i ograła Chorwację 2:1, a mecz ten stał się punktem odniesienia. Selekcjoner nawiązał do niego nawet w ostatnich dniach, mówiąc, że jeśli jego piłkarze jeszcze raz zagrają na takim poziomie, to o wynik z Polską będzie spokojny. Walijscy dziennikarze podkreślają, że Page ma doskonały kontakt z piłkarzami. Oni zawsze byli po jego stronie - i po rozczarowującym występie na mundialu w Katarze, z którego odpadli już w fazie grupowej po dwóch porażkach i remisie, i w newralgicznym momencie eliminacji, gdy po pięciu meczach mieli tylko siedem punktów (dwa zwycięstwa ze słabiutką Łotwą, remis z Chorwacją i porażki z Turcją oraz Armenią). Zbudował świetne relacje zarówno ze starszymi gwiazdami - Garethem Balem i Aaronem Ramseyem, jak i z młodymi zawodnikami z drugiego szeregu. Kluczowa jest jego normalność. Page nie komplikuje piłki i życia. Stawia na szczerość. Broni zawodników przed krytyką. Wspiera w trudniejszych chwilach i nie przegapia okazji, by ich pochwalić. To działa.
Stawka barażowego finału jest olbrzymia. Cezary Kulesza też musiał odpowiedzieć na pytanie, co z selekcjonerem w przypadku porażki, ale udało mu się nie zaognić dyskusji. - Nie będę składał żadnych deklaracji, skupiamy się wszyscy na arcyważnym meczu, który przed nami. Nie myślimy, co będzie później - odpowiedział podręcznikowo w wywiadzie dla Sport.pl. Niezależnie od tego, we wtorek obaj selekcjonerzy podadzą sobie rękę i poczują, że przed nimi kluczowy mecz. Kto wygra, zakończy dyskusję. Kto przegra, może zostać zwolniony. I o ile Michał Probierz czuje, że za plecami ma przychylnego mu prezesa, o tyle Page pewnie wciąż pamięta deklarację Mooney z października. W przypadku Probierza zmiennych jest znacznie więcej - jeśli przegra, przetoczy się dyskusja o stylu, okolicznościach i przebiegu meczu, bo porażka porażce nierówna. Decyzje mogą być różne. Sytuacja Page'a wydaje się bardziej jednoznaczna, mimo że Mooney zdążył swoją wypowiedź znacząco złagodzić.
Trudno uwierzyć, że zmienił zdanie, bo nad zmianą selekcjonera zastanawiał się ponoć już trzy miesiące wcześniej po rozczarowującej porażce 2:4 z Armenią. Raczej przygniotła go krytyka ze strony kibiców, ekspertów, dziennikarzy i samych piłkarzy. Już po meczu z Chorwacją Page i Mooney spotkali się w gabinecie Steve'a Williamsa, prezesa walijskiej federacji. Nietrudno domyślić się, kto wówczas usiadł do stołu bardziej pewny siebie. - To była rozmowa, której wszyscy potrzebowaliśmy - komentował później Page. - Nie będę wdawał się w szczegóły, co zostało powiedziane, ale trzeba było to zrobić. Efekty mogą być tylko pozytywne. Cała sytuacja była frustrująca i niepotrzebna, ale nie chcę już o tym myśleć. Powiedzieliśmy sobie, co było trzeba i tyle. Wszyscy idziemy w tym samym kierunku i powinniśmy skupić się na piłce nożnej - mówił Page na konferencji prasowej, a Mooney udzielił kolejnego wywiadu, w którym najchętniej zaprzeczyłby wszystkiemu, co mówił wcześniej. - Przykro mi, że doszło w tej sprawie do takiego nieporozumienia. Byliśmy i jesteśmy z Roba bardzo zadowoleni - zapewniał, próbując przekonać wszystkich, że w federacji nieustannie "wszystko weryfikują", a zainteresowanie Royem Keanem jest wymysłem mediów.
Notowania Page'a aż do mundialu w Katarze były wysokie. To był ostatni turniej ekipy, która w 2016 roku doszła do półfinału Euro we Francji - z Garethem Balem i Joe Allenem na czele. Po rozczarowującym odpadnięciu już w grupie najwięcej mówiło się o słabym przygotowaniu fizycznym. Nawet na tle Iranu, o Anglii nie wspominając, Allenowi i Ramseyowi brakowało w środku pola odpowiedniej szybkości i siły. Walia była przewidywalna, powolna. Bale już nie uciekał obrońcom i nie zaskakiwał bramkarzy bombami z dystansu. Jedynego gola, dającego remis z USA, strzelił z rzutu karnego. Po turnieju zakończył karierę, zamykając w kadrze pewną erę.
Z polskiej perspektywy porównania nasuwają się same: Walijczycy musieli zmierzyć się z tym, co nieuchronnie czeka i nas, gdy z reprezentacją pożegna się Robert Lewandowski. A może i to zestawienie nie doszacowuje wpływu Bale'a na walijski futbol: zagrał w 111 meczach, strzelił w nich 40 goli, w 2016 r. pierwszy raz w historii wciągnął reprezentację na Euro - i to od razu do półfinału, a później jeszcze na mundial w Katarze, strzelając dwa gole Austrii w półfinale baraży i zdobywając z rzutu wolnego jedyną bramkę w finale przeciwko Ukrainie. Walijscy dziennikarze puentowali, że mają jednoosobową drużynę. Uśmiechali się, że Page musi wymyślić "plan D", bo w ostatnich latach Bale był "planem A", "planem B" i "C". Dla kogoś, kto został selekcjonerem przypadkowo, było to gigantyczne wyzwanie.
Bo choć Mooney przy każdej okazji szkicuje w mediach obraz federacji, w której nic nie dzieje się przypadkowo, a każda decyzja jest analizowana i podejmowana w przemyślany sposób, to nikt nie spodziewał się, że Page tak szybko zostanie selekcjonerem. Dość powiedzieć, że gdy Walia grała z Portugalią o finał Euro, zaczynał pracę w trzecioligowym Northampton. Wspinaczkę w federacji zaczął niecały rok później. Od samego dołu - prowadził kadrę do lat 17, później do lat 19 i do lat 21, aż Ryan Giggs, z którym znał się jeszcze z boiska, włączył go do swojego sztabu w pierwszej reprezentacji. Page odpowiadał za taktykę i analizę rywali. Dotąd wszystko przebiegało modelowo, ale żaden plan nie zakładał, że Giggs zostanie oskarżony przez swoją wieloletnią partnerkę o przemoc, zdrady, obsesyjną zazdrość i uprzykrzanie życia na setki sposobów. Najpierw oddał Page'owi prowadzenie kadry tylko tymczasowo, ale gdy rozpoczął się proces (zakończony brakiem wyroku), zrezygnował ostatecznie.
Według scenariusza, Page miał się u jego boku przyuczać, służyć radą, a nie z dnia na dzień zastępować w roli głównej. W spadku po skandaliście-legendzie dostał awans na Euro. Wyszedł z grupy, w której rywalizował z Włochami, Turcją i Szwajcarią, ale już w 1/8 zderzył się z rozpędzoną Danią (0:4). Mimo wysokiej porażki, wynik na mistrzostwach wydawał się adekwatny do możliwości. A gdy Page zdołał awansować na mundial, federacja w nagrodę zaproponowała mu kontrakt do 2026 r. Dopiero później sam występ na turnieju wzbudził obawy, czy aby na pewno jest odpowiednią osobą, by wprowadzać kadrę w erę bez Bale'a. Mooney ponoć nie był przekonany, ale pozostali dyrektorzy zwracali uwagę, że kontrakt jest już podpisany, a Page, pracując przez lata z młodzieżowymi reprezentacjami, zna zaplecze jak nikt inny.
I właściwie podczas eliminacji Euro 2024 Page zrobił to, czego w Polsce oczekiwaliśmy od Fernando Santosa. Portugalczyk też miał odmłodzić kadrę, poszukać nowych liderów i spróbować wypracować nowy styl gry. A jego zadanie było o tyle łatwiejsze, że ani nie musiał jeszcze żegnać się z Lewandowskim, ani nie trafił do grupy z Chorwacją i Turcją. Tymczasem Page jest o krok od zrealizowania celu. Nie bez bólu i rozczarowań, bo Walijczycy liczyli na bezpośredni awans i bardzo psioczyli na zdobycie zaledwie jednego punktu w dwóch meczach z Armenią, ale jeśli wyeliminuje Polskę, pojedzie na Euro z odmłodzoną kadrą, w której drugim najstarszym zawodnikiem z pola jest 27-letni Harry Wilson. Starszy od niego jest tylko kapitan - 30-letni Ben Davies, obrońca Tottenhamu. Z przodu fruwa natomiast 22-letni Brennan Johnson, na prawej obronie pewniakiem jest jego rówieśnik Neco Williams z Nottingham Forest, a po drugiej stronie grają 19-letni Jordan James i 26-letni Joe Rodon. Page po półfinale baraży zachwycał się też Ethanem Ampadu, który, mimo że ma dopiero 23 lata, to przeciwko Finlandii zagrał w kadrze już po raz 50. Dzisiaj klasyczny napastnik - wysoki i silny - w stylu Kieffera Moore'a jest alternatywą dla trzech mobilnych ofensywnych zawodników, a nie rozwiązaniem pierwszego wyboru. - Mamy teraz młodszy, bardziej wszechstronny i sprawny skład. Kilku piłkarzy wyszło z cienia Garetha. Najważniejsze jest jednak to, że wszyscy regularnie występują w swoich klubach. Gdy dwa lata temu walczyliśmy w barażach o mundial sytuacja była zupełnie inna - komentuje sam Page.
Apetyty po awansach na dwa kolejne turnieje wzrosły, a Page może za to zapłacić. Mimo to, najtrudniejszy etap wydaje się być już za Walią. Nawet jeśli dalej kadrę będzie budował ktoś inny, fundament został wylany.