"Jeszcze jeden!" - głośno po raz kolejny krzyknęli kibice reprezentacji Polski, gdy w 77. minucie Jakub Kiwior i Robert Lewandowski przymierzali się do rzutu wolnego. Ostatecznie kopnął Lewandowski. Trafił w bramkę, ale Jindrich Stanek - choć z drobnymi problemami - chwycił piłkę. To jeszcze nie był koniec, choć ten zbliżał się nieuchronnie. "Dziady jedne. Wstyd nam za was. Co wy jesteście warci" - krzyczał wściekły kibic "Biało-Czerwonych", dokładając do tego masę przekleństw, który ostatnie minuty spotkania oglądał na stojąco obok trybuny prasowej.
W piątek wieczorem rozczarowanych kibiców na Stadionie Narodowym i w jego okolicach było znacznie więcej. - A wy dokąd idziecie? Stadion jest w drugą stronę - dziwiło się kilku chłopaków w biało-czerwonych barwach, którzy przed meczem napotkało na Francuskiej grupkę swoich znajomych. - Chyba nie chcemy tego oglądać - żartowali ci drudzy. - A my chcemy, zawsze za Polską - usłyszeli.
Do meczu były jeszcze dwie godziny, więc zakładamy, że grupka kibiców, która oddalała się od stadionu, zdążyła wrócić. Zresztą w piątek na Narodowym, gdzie Polska kończyła nieudane eliminacje do Euro 2024, był komplet. Liczył na to Michał Probierz, który dzień przed meczem niepytany poprosił kibiców o wsparcie. - Także tych, którzy obejrzą mecz w telewizji. Zrobimy wszystko, by pokazać się z jak najlepszej strony. Obyśmy mieli po co czekać na wynik poniedziałkowego meczu Czechów z Mołdawią - dodawał selekcjoner.
Już w poniedziałek, gdy tylko rozpoczęło się zgrupowanie reprezentacji Polski, selekcjoner zwrócił się także do dziennikarzy. - Zasługuję na trochę zaufania. Tym bardziej że pracuję dopiero od siedmiu tygodni. Nie jestem cudotwórcą, ale codziennie patrzę w lustro i widzę człowieka, który ma szanse uratować te eliminacje - mówił w poniedziałek. Probierz jeszcze wtedy był w dość konfrontacyjnym nastroju, ale próbował wszystkich przekonać, że nie wszystko jest jeszcze stracone.
- To nie ma znaczenia czy będziemy wrzucać piłkę w pole karne, strzelać z dystansu, czy próbować jeszcze w inny sposób. Najważniejsze, by w tym meczu zgadzał się wynik - nie ukrywał Robert Lewandowski. Kapitan reprezentacji Polski wrócił do kadry po dwóch miesiącach, bo z poprzedniego zgrupowania wyeliminowała go kontuzja kostki.
W piątek Lewandowski oczywiście zagrał od pierwszej minuty. W ataku stworzył duet razem z Karolem Świderskim, który przed meczem odebrał jeszcze kilka wskazówek i słów wsparcia od selekcjonera. Już na murawie, na oczach kibiców, na nieco ponad godzinę przed meczem, kiedy napastnik Charlotte FC jako pierwszy wyszedł na boisko. W towarzystwie selekcjonera - ubranego jeszcze nie na galowo, bo w czarnym dresie reprezentacji, białych sportowych butach i białej czapce.
Probierz doszedł razem ze Świderskim do środkowego koła boiska, chwilę się porozciągał, zapozował do kilku zdjęć i wrócił do szatni. Widać było, że jest rozluźniony, ale później zaczął się mecz. A nawet jeszcze się nie zaczął... a Probierz już w ciemnym płaszczu, białej koszuli, eleganckich spodniach i butach stanął przy linii. Sędzia jeszcze nie rozpoczął spotkania, a trener w swoim stylu już gwizdał na palcach, krzyczał i pokazywał Nicoli Zalewskiemu i innym piłkarzom z lewej strony boiska, by pilnowali Tomasa Soucka. Podpowiedź była słuszna, bo ledwo Czesi zaczęli mecz od środka, a Soucek od razu pobiegł do przodu i czekał na dalekie podanie.
Czeski pomocnik nie doczekał się piłki, ale to dla Probierza już i tak nie miało znaczenia. Selekcjoner reprezentacji Polski już w tym momencie był w swoim żywiole. Początkowo z rękami w kieszeni albo założonymi przed siebie, ale już w tym momencie nie spuszczał wzroku z piłkarzy. Gdy tylko przejmowali piłkę, od razu pokazywał, dokąd ją zagrać. W ósmej minucie była to podpowiedź do Przemysława Frankowskiego, który podał piłkę w kierunku Damiana Szymańskiego. Efekt był z tego żaden, bo Czesi zatrzymali akcje daleko od własnego pola karnego. A Probierz tylko machnął ręką.
Ale żeby było jasne: były w tym meczu fragmenty, kiedy Probierz był zadowolony z gry swoich piłkarzy. Choćby w 15. minucie - chwilę po tym, gdy kibice na Narodowym po raz pierwszy krzyknęli znane: "My chcemy gola".
Gol wtedy co prawda nie padł, ale przynajmniej kibice zobaczyli dobrą akcję, po której brawo bił także selekcjoner. Zaczęło się od wysokiego pressingu i odbioru piłki w środku pola przez Damiana Szymańskiego. Później było przegranie akcji na lewą stronę przez Jakuba Piotrowskiego do dobrze dysponowanego w tym meczu Nicoli Zalewskiego. Pomocnik Romy dośrodkował w pole karne, gdzie trudną piłkę po centrze opanował Świderski - zbiegł do linii końcowej i wycofał na dziesiąty metr, ale tam już niestety nie było żadnego z Polaków.
Choćby Lewandowskiego, który w pierwszej połowie oddał dwa strzały - oba zablokowane, ale też często się wściekał. W 27. minucie rozłożył ręce i spojrzał w kierunku sędziego Daniele Orsato, który zrobił dokładnie ten sam gest - też rozłożył ręce i spojrzał na Lewandowskiego. Polski napastnik miał pretensje do włoskiego sędziego, że nie odgwizdał na nim przewinienia Jakuba Brabeca.
W październikowych meczach z Wyspami Owczymi (2:0) i Mołdawią (1:1) Probierz zaskoczył wystawieniem Patryka Pedy - obrońcy trzecioligowego SPAL, którego doskonale zna z młodzieżówki. 21-letni stoper nie zawiódł, ale w piątek zaczął mecz na ławce. Z poprzedniego trójosobowego bloku obronnego w składzie miejsce zachował tylko Jakub Kiwior, którego wspierał wracający do kadry po dwóch miesiącach przerwy Jan Bednarek i Paweł Bochniewicz, który ostatni raz na zgrupowaniu reprezentacji Polski pojawił się trzy lata temu, kiedy selekcjonerem był jeszcze Jerzy Brzęczek.
Wydawało się, że wstawienie do składu Bochniewicza - w ostatnim i kluczowym spotkaniu eliminacyjnym - będzie największym zaskoczeniem, ale na półtorej godziny przed meczem okazało się, że z powodu choroby z kadry meczowej wypadł Piotr Zieliński. Jego miejsce w środku pola zajął Piotrowski. Po defensywnym pomocniku Łudogorca Razgrad, który w kadrze miał rozegrane raptem osiem minut w październikowym meczu z Wyspami Owczymi, raczej nie spodziewaliśmy się fajerwerków, ale to właśnie jego bramka - debiutancka - w 38. minucie dała nam prowadzenie w meczu z Czechami.
I wielką radość całego zespołu, włącznie z ławką rezerwowych, która po golu aż wyskoczyła na boisko - najdalej pobiegł asystent Probierza Sebastian Mila. Gdy wszyscy jeszcze świętowali gola Piotrowskiego, selekcjoner włożył ręce do kieszeni, spuścił głowę i samotnie przechadzał się wzdłuż linii bocznej. Jakby wiedział, że to jeszcze nie koniec.
No i to nie był koniec, niestety. Czesi zaraz po przerwie - w 49. minucie - strzelili gola. Tym razem już podanie dotarło do Soucka. Jego klubowy kolega z West Hamu Vladimir Coufal posłał dośrodkowanie z prawego skrzydła. Piłka odbiła się od dwóch polskich obrońców i spadła pod nogi czeskiego pomocnika, który pewnym uderzeniem po ziemi doprowadził do wyrównania.
Remis 1:1 z Czechami sprawia, że nie ma co już spoglądać na ich poniedziałkowy mecz z Mołdawią, gdzie też potrzebowalibyśmy remisu, aby marzyć o bezpośrednim awansie na Euro 2024. Powalczymy o niego w marcu - w dwustopniowych barażach. Rywali poznamy w przyszłym tygodniu.