Choć kadencja Fernando Santosa dobiegła końca trzy tygodnie temu, to wciąż sporo mówi się o jego decyzjach personalnych i całokształcie pracy z reprezentacją. Pracy, która zakończyła się po porażce z Albanią. Jednym z piłkarzy, który nie dostał szansy w ostatnich spotkaniach, był Paweł Dawidowicz. Obrońca przyznał wprost, że nie rozumiał tej decyzji.
Tuż po tym, jak Dawidowicz dowiedział się, że spotkanie z Wyspami Owczymi obejrzy z trybun, chciał wyjechać do Włoch. - Mówię, jadę do domu, do klubu. Przynajmniej się przygotuję do następnego meczu ligowego - wyjawił w rozmowie z Kanałem Sportowym. - Jeżeli tu mnie nie chcą, to ja nie chcę być tu na siłę - dodał, co sobie wówczas pomyślał.
- Wiedziałem, że na treningach się przykładałem, a nie, że je olewałem, czy coś. Dlatego nie zrozumiałem tej decyzji. Mentalnie byłem nastawiony tak, że dziękuje, wracam do Włoch - wyjawił.
Więcej artykułów o podobnej treści znajdziesz na portalu Gazeta.pl
Obrońca przyznał jednak, że wpływ na to, że został do końca zgrupowania miał Robert Lewandowski. - Mieliśmy czas na obiad. Wchodzę do pokoju, a tam "Lewy" i mówi: "no dawaj, gramy w ping-ponga". Ja nie chciałem, głową byłem jednak gdzieś indziej - powiedział i dodał, że ostatecznie zdecydował się zagrać z Lewandowskim i wówczas powiedział mu o swoich planach. - On mówi nie, Pawka nie rób tak. Zostały cztery dni, nie warto. Ja pomyślałem i ostatecznie schowałem dumę do kieszeni i zostałem - wyjaśnił.
Dawidowicz zdecydował się też porozmawiać z Fernando Santosem i zapytać o powody odesłania go na trybuny. - Nic nie wyszło z tej rozmowy - podsumował obrońca.
Za kilka dni okaże się, czy Paweł Dawidowicz otrzymał zaufanie od Michała Probierza, z którym w przeszłości pracował w Lechii Gdańsk. W czwartek 5 października poznamy powołania na mecze z Wyspami Owczymi i Mołdawią, które zaplanowano na 12 i 15 października.