Kariera żadnego piłkarza nie opowiada lepiej o ostatnich latach reprezentacji Polski. Grzegorz Krychowiak jest wręcz piłkarzem symbolicznym - i dla boiskowego rozkwitu za Adama Nawałki, i dla rozwoju przyjaźni reprezentantów z kibicami dzięki vlogom "Łączy Nas Piłka", i dla zmieniającego się wizerunku kadrowiczów, i dla sukcesu na mistrzostwach Europy w 2016, i dla transferowej ofensywy po tym turnieju, i dla nieudanego kolejnego Euro, i dla barażowych komplikacji przed mundialem wywołanych atakiem Rosji na Ukrainę, i dla dyskusji o stylu gry, i dla zmieniającej się wokół reprezentacji temperatury, a także dla nieubłagalnego upływu czasu. Dla bałaganu u Fernando Santosa i wewnątrzreprezentacyjnych konfliktów - również.
Gdy kibic kochał kadrę, kochał też Krychowiaka. Gdy się na nią denerwował, denerwował się też na niego. Gdy był dumny - to i z Krychowiaka, i z reprezentacji. Gdy czuł się rozczarowany - to i drużyną, i Krychowiakiem. Po stu meczach, prawie piętnastu latach, czterech wielkich turniejach i pięciu golach nadszedł koniec.
"Sportowo nie ma piękniejszej chwili niż śpiewanie hymnu przed meczem kadry na Stadionie Narodowym. Jednak przyszedł czas, żeby powiedzieć "dziękuję". W dniu dzisiejszym rezygnuję z występów w reprezentacji Polski. Dziękuję kibicom, którzy byli z nami na dobre i na złe, w każdym meczu dawałem z siebie tyle, ile mogłem, żebyście byli z nas dumni!" - napisał w mediach społecznościowych.
Gdy Krychowiak maszerował od środka boiska w stronę pola karnego, by wykonać kluczowy rzut karny i wprowadzić Polskę do ćwierćfinału Euro 2016, był u szczytu popularności. Emocje rosły z każdym krokiem, ale wydawał się niewzruszony. Po eliminacjach do turnieju, które były rozkwitem reprezentacji Adama Nawałki i jego samego, kibice już wiedzieli, że jest niezwykle pewny siebie. To przecież on i Wojciech Szczęsny na konferencji prasowej dzień przed meczem z Niemcami, historycznie wygranym 2:0, zaczęli wplatać w swoje wypowiedzi nazwiska piłkarzy z przeszłości, co było elementem zakładu, ale też symbolem pokoleniowej zmiany: oto kadrą zaczynali rządzić piłkarze, którzy urządzili sobie zabawę w chwili, w której ich poprzednikom drżałyby nogi. Nikogo się nie bali i od nikogo nie czuli się gorsi. Krychowiak w drodze do Euro nie opuścił zresztą ani minuty i stał się dla Nawałki fundamentalną postacią. W Sevilli wślizgami wygarniał piłkę spod nóg Leo Messiego, a w kadrze dowodził środkiem pola. I wtedy, w Saint-Etienne, przeciwko Szwajcarii, uderzył jak na lidera przystało - niezwykle odważnie, mocno, pod poprzeczkę. Skutecznie.
Ze stu rozegranych meczów ta chwila wydaje się tą najpiękniejszą i najważniejszą. Znów - symboliczną, bo już kilka dni później Krychowiak leciał odrzutowcem do Paryża podpisać kontrakt z PSG, a kibice cieszyli się wizją spędzenia kolejnych lat w towarzystwie tej reprezentacji. Ale ani Krychowiak, ani kibice kadry nie wiedzieli jeszcze, że właśnie minęli szczyt i zmierzają ku dolinom - ku nieudanemu mundialowi w Rosji, zaprzepaszczonemu Euro 2020 i słodko-gorzkiemu turniejowi w Katarze. Krychowiak zawsze pozostawał w centrum wydarzeń. Najpierw - w Rosji - w meczu otwarcia z Senegalem był współwinnym straty gola na 0:1, później - podczas Euro - dostał czerwoną kartkę w meczu otwarcia przeciwko Słowacji, który Polska niespodziewanie przegrała 1:2, a na ostatnim mundialu był osią dyskusji o stylu gry i obrońcą tezy "wyniki ponad wszystko".
Ale nie sposób podsumować reprezentacyjnej kariery Krychowiaka ograniczając się tylko do boiska. Jego kadrowe życie wykraczało daleko poza. W pierwszych latach był powiewem świeżości, jednym z jej najciekawszych członków. Piłkarzem odbiegającym od stereotypu, którego sam nie znosił tak bardzo, że nawet Celii, swojej przyszłej żonie, na kilku pierwszych randkach nie mówił, że zawodowo gra w piłkę. Dorastał we Francji, gdzie piłkarze mieli opinię niezbyt inteligentnych poszukiwaczy przygód, których zainteresowania najczęściej ograniczały linie boiska. Opowiadał jej, że interesuje się modą, fotografią i podróżami, a później podobnie przedstawiał się polskim kibicom. U większości miał czystą kartę. Może kojarzyli go z pięknego gola, którego strzelił Brazylii na mistrzostwach świata U-20, ale nie wiedzieli wiele więcej, bo dorastał we Francji, odkąd skończył 15 lat i w życiu nie zagrał meczu w ekstraklasie. Z francuskim akcentem mówił, że niespecjalnie interesuje się piłką, meczów prawie nie ogląda, popołudniami głównie śpi, bo regeneracja jest równie ważna jak same treningi, a gdy już wstanie, to woli fotografować naturę albo projektować ubrania. Wpisywał się też w kanon profesjonalizmu, który zawładną kadrą dekadę temu - prowadził się wręcz sterylnie i nigdy nie pił alkoholu. Raz spróbował szampana, ale mu nie zasmakował. W kolejnych latach otwierał w Polsce butiki z garniturami, rozkręcał niezwiązane z piłką biznesy i wystąpił w filmie. Odbiegał od stereotypu. Był wtedy jednym z najbardziej lubianych reprezentantów - zdystansowanym i zabawnym. Brylował przed kamerami "Łączy nas piłka", które pojawiały się na zgrupowaniach już za Waldemara Fornalika, ale na dobre rozgościły się, gdy selekcjonerem został Adam Nawałka.
- Myślę, że vlogi zmieniły postrzeganie przede wszystkim dwóch osób. Łukasza Piszczka i właśnie Krychowiaka, bo okazało się, że nie jest nudziarzem, a zabawnym i inteligentnym gościem - twierdzi Łukasz Wiśniowski z "Foot Trucka" i "Canal+", który nagrywał wówczas dla PZPN materiały z życia kadry. - Zanim powstał kanał "Łączy nas piłka", Krychowiak uchodził za kompletnego nudziarza. W wywiadach mówił formułkami, rzucał banałami, a reszta zdań była przezroczysta. Przełomem było zgrupowanie w Warce, jeszcze za czasów Waldemara Fornalika. Wojciech Szczęsny na jednym z treningów grał akurat w polu i miał jakąś fajną akcję, którą nagraliśmy. Wpadliśmy na pomysł, by zrobić takie "studio", w którym on sam jako "ekspert" przeanalizuje te akcje. Miał się trochę pośmiać, w swoim stylu pożartować. Proponowałem mu to akurat, gdy grał z Krychowiakiem w ping-ponga. Niestety, Krycha zapytał, czy może to zrobić z nami. Pomyślałem tylko, że ten nudziarz nam to położy, ale nie mogłem mu tego powiedzieć, więc serdecznie go zaprosiłem. Usiedliśmy we trzech, bez żadnego przygotowania, włączyliśmy kamery, a Krychowiak od razu się odnalazł. Tu żarcik, tu jakaś szydera, tu puenta. Pomyślałem: "Co jest?!". Byłem w szoku. Wypadł świetnie, ale wyniki były wtedy słabe. To przypadło na eliminacje mundialu 2014, na który się nie dostaliśmy, więc przyjęcie tego wśród kibiców było nie najlepsze. Polaryzowało - wspomina Wiśniowski.
- Część kibiców pisała oczywiście, że piłkarze powinni się wziąć za treningi, a nie jakieś głupoty nagrywają, ale oni mieli to kompletnie gdzieś. To mi pokazało, że to jest już inne pokolenie, z innym podejściem. Szczęsny wychowywał się w Anglii, gdzie mieli szkolenia medialne, był też twarzą Arsenal TV, który robił podobne rzeczy, a Krychowiak wychowywał się we Francji, gdzie Canal+ od lat wzorowo przyzwyczajał piłkarzy do luźniejszych reportaży i podejścia do piłki bez przesadnej powagi. Dla nich to było więc bardzo naturalne, a ja byłem przeszczęśliwy, że ktoś rozumie konwencję i chce w niej uczestniczyć. Później zrobiliśmy jeszcze kilka razy "Eksperckie studio" i przyjęcie było już bardzo dobre. To był powiew świeżości. Z czasem przeszliśmy do codziennego nagrywania, więc Krychowiak bardzo często współpracował z kamerą. Ludziom podobał się jego duet ze Szczęsnym, ich relacja, ich żarty, ich dystans i luz - opowiada Wiśniowski.
- Najlepiej całe to pokolenie zdefiniował chyba Andrzej Twarowski. Po Euro 2016 napisał, że mamy w Polsce pokolenie, które chce więcej. Pożyczyłem nawet to stwierdzenie do tytułu filmu podsumowującego mistrzostwa. Głównym przedstawicielem tego pokolenia był właśnie Krychowiak, Lewandowski i Szczęsny. Młodzi milionerzy, którzy wcześnie wyjechali za granicę, mieli inną mentalność, zarażali nią pozostałych. Na vlogach pokazywali, że można inaczej podchodzić do piłki i nie trzeba gadać banałów, przejmować się wszystkim, skupiać tylko na meczu. Mieli miejsce na cały "lifestyle", ale nie gubili przy tym profesjonalizmu. Wręcz przeciwnie - mówi.
- Krychowiak jest ekscentrykiem. Czasem wręcz dziwakiem. Nie powiedziałbym też, że jest bardzo lubiany w drużynie i ma znakomite relacje z innymi piłkarzami. On często kadrowiczów z polskiej ligi nawet nie znał i musiał się dowiadywać, kto jest kim i gdzie gra, bo nie interesował się piłką. Ale świetne zdanie powiedział mi o nim Szczęsny. "Wiesz za co najbardziej lubię Krychę? Że odkąd go znam, a znam od kadry do lat 15, to zawsze był taki sam. Zawsze był tym ekscentrykiem. Zawsze chodził swoimi ścieżkami, kombinował z włosami i starannie wybierał ubrania" To nie jest żadna poza. Jego nie zmieniły pieniądze czy popularność. On już taki był - wspomina współtwórca "Foot Trucka" i dziennikarz "Canal+".
Krychowiak jest dopiero szóstym w historii polskim piłkarzem, który uzbierał sto występów w reprezentacji. Granicą wydaje się mundial w Rosji - przed nim jego obecność w drużynie była niepodważalna, po nim tylko chwilami milkła dyskusja, czy jeszcze jest dla niego miejsce. On sam czuł się oceniany niesprawiedliwie. - Po meczach mówi się głównie o tym, czego nie zrobiłem - powtarzał. Kolejni selekcjonerzy - Brzęczek, Sousa, Michniewcz i Santos - mimo krytyki, powierzali mu dowodzenie środkiem pola, a gra reprezentacji często do niego się sprowadzała: w lepszych momentach była solidna i nieustępliwa, w gorszych powolna i mało kreatywna. - Krycha w ogóle wydaje się dobrym symbolem polskiego piłkarza. Jedna noga jeszcze z piłkarskimi deficytami piłkarskich, druga już w "zachodniej" mentalności - podsumowuje Wiśniowski.
Do końca był w centrum wydarzeń. Gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, akurat grał w Krasnodarze. Jasno opowiedział się przeciwko agresji, dążył do opuszczenia klubu, w końcu czmychnął do Aten, ale do barażowego meczu o mundial ze Szwecją przystąpił bez meczowego rytmu. Wszedł w drugiej połowie, wywalczył rzut karny i został jednym z bohaterów. Później tak dobrze już nie było - pomundialowa dyskusja o stylu gry kręciła się głównie wokół niego, po nim było też widać zgorzknienie na ostatnim zgrupowaniu, on też był symbolem pogubienia Fernando Santosa, który najpierw wydawał się w ogóle go nie dostrzegać, by nagle wystawić go w kluczowych eliminacyjnych meczach. A gdy słyszeliśmy o podziałach w kadrze, Krychowiak wchodził na sądową drogę z jej lekarzem - dr Jackiem Jaroszewskim. O naszych bolączkach szkoleniowych świadczy z kolei to, że wciąż nie pojawił się piłkarz, który nie pozwoliłby selekcjonerom wracać do Krychowiaka. Na horyzoncie niestety też go nie widać. Pytanie, czego symbolem będzie jego pożegnanie z kadrą. Nowego początku?