Gdyby ktoś przeniósł się wehikułem czasu w przeszłość, to będąc na polskim stadionie nawet 10, 20 czy 30 lat temu, usłyszałby znajomą przyśpiewkę: ***** **** (myślę, że dzięki politycznej i kulturalnej elicie tego kraju, ten dziewięciogwiazdkowy kod jest czytelny i nie trzeba kalać strony dosłownym cytatem). Od dziesięcioleci kibice źle oceniali działania Polskiego Związku Piłki Nożnej.
PZPN i afery to coś nierozłącznego. Gdy w internetowym archiwum "Gazety Wyborczej" wpisałem dwa słowa: "Afera" i "PZPN" wyszukiwarka wyrzuciła 1989 tekstów. Ciekawe, kto dziś pamięta, dlaczego Jacek Dębski, minister sportu z ramienia Akcji Wyborczej Solidarność, walczył z prezesem Marianem Dziurowiczem? Kto bez wyszukiwarki powie, dlaczego minister sportu w rządzie PO-PSL Joanna Mucha skierowała do prokuratury doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa w PZPN? Kto mi przypomni, dlaczego minister sportu z pierwszego rządu PIS Tomasz Lipiec zwiesił zarząd PZPN? I dlaczego kuratora w związku umieścił minister sportu z Platformy Obywatelskiej Mirosław Drzewiecki? To tylko mały wycinek tej "aferalnej" przeszłości.
Przyznam się: nawet ja pamiętam z tego tylko tyle, że coś było na rzeczy, ale szczegóły uleciały. Najważniejsze jak to się zawsze kończyło. Przedstawiciele rządu umykali z podwiniętymi ogonami. Dla dobra polskiej piłki rezygnowali z drążenia afer, a Marian Dziurowicz, Michał Listkiewicz czy Grzegorz Lato mogli sobie odśpiewać starą pieśń polskich kibiców: "Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało".
We wspomnianym wcześniej archiwum znalazłem komentarz Katarzyny Kolendy-Zaleskiej, który, choć pochodzi z 2011 r., ma momentami tak ponadczasowy charakter, że aż szkoda go nie zacytować:
"W polskiej piłce wolno więcej, bo PZPN to przecież prywatny folwark - czy raczej królewski dwór - kilkuset działaczy, którzy mają za nic opinię publiczną (…). Oni mają w d… opinię publiczną, bo czują się bezkarni. Kto im dał tę pewność, nie wiem. Funkcjonują w świecie przywilejów, wielkich pieniędzy pełni pychy, buty i arogancji. W świecie polityki rachunek wystawiają wyborcy, tu nie ma nikogo, kto mógłby powiedzieć: dość kompromitacji".
Prawda, jakie celne? "Nie giąć, nie niszczyć, trzymać w okładce, przez lata będzie służyć".
W porównaniu z tym, z czym mierzyli się Listkiewicz, Dziurowicz czy Lato, "afery" obecnego prezesa PZPN Cezarego Kuleszy to blotki, a nie asy. Trochę dziennikarze pojechali po PZPN, sponsorzy wyrazili dezaprobatę, trochę obruszyli się kibice. Więcej jednak w tym szyderstwa niż prawdziwego oburzenia. Kulesza sobie nie radzi? Cóż, nie to jest najważniejsze. Ważne, żeby przetrwał do następnego meczu, do następnego Euro etc., a z nim jego "dwór".
A skoro już raz zacytowałem dzieło Stanisława Barei, to posłużę się nim jeszcze raz. W serialu "Alternatywy 4" wcielający się w rolę Stanisława Anioła, gospodarza domu, znakomity Roman Wilhelmi opowiada taką mało wyszukaną anegdotę:
"A w Charkowie dali dwóm mężczyznom ślub. Wszyscy mówili: pomyłka, pomyłka. No i po roku urodziły im się bliźniaczki".
I tak jest z nami. Możemy krzyczeć: skandal, afera, ale za 10 miesięcy, gdy kadra będzie przygotowywać się do Euro 2024 (mimo kiepskiego początku eliminacji ryzyko, że nas tam zabraknie, jest naprawdę minimalne), PZPN znów będzie miał swoje złote żniwa. Pieniądze same popłyną, działacze nawet nie będą musieli się nawet schylać, by po nie sięgnąć.
Reprezentacja Polski – to jest ta krótka smycz, na której związek trzyma kibiców. To groźba jej zawieszenia w rozgrywkach międzynarodowych utrzymała na stanowisku Dziurowicza, Listkiewicza czy Latę w starciu z machiną państwową. Jej awans na mundial sprawił, że Kulesza mógł przestać tłumaczyć się z zatrudnienia Czesława Michniewicza.
A co, jeśli kadra "wykorzysta" ten nikły procencik na klęskę i na Euro nie pojedzie? No cóż, wtedy pierwszeństwo w kolejności do roli kozła ofiarnego będą mieli inni – do wyboru do koloru – a nie prezes PZPN. Afera premiowa i porażka z Mołdawią już to pokazały.
Ten związek ma doświadczenie długiego trwania. Tam widzą, że o aferze ze Stasiakiem, "Gruchą" czy Santosem w Arabii za pół roku nikt już nie będzie pamiętał. Ze względu na dobro kadry.