Właściciel Inszury.pl przerywa milczenie ws. Stasiaka. "Nie znam tego pana"

Bartłomiej Kubiak
- Nie znam tego pana. Nigdy w życiu nie widziałem go na oczy - mówi o Mirosławie Stasiaku Grzegorz Krupa, prezes i współwłaściciel spółki Polskie Media Ubezpieczeniowe, wydawcy serwisu Inszury.pl, który tłumaczy, jak to się stało, że prawomocnie skazany za korupcję były działacz piłkarski trafił do jednego samolotu wraz z drużyną Fernando Santosa.

Inszury.pl to firma, która zajmuje się porównywaniem ubezpieczeń. Choć sponsorem reprezentacji Polski jest od listopada, głośno zrobiło się o niej dopiero w połowie lipca, kiedy firma przyznała się, że to na jej zaproszenie w czerwcu do Mołdawii poleciał Mirosław Stasiak - prawomocnie skazany za korupcję były działacz piłkarski. Inszury.pl wzięło na siebie całą odpowiedzialność za obecność Stasiaka, ale sprawa jego pojawienia się na spotkaniu Mołdawia - Polska oraz w jednym samolocie wraz z kadrowiczami Fernando Santosa nadal budzi niesmak. Nie tylko w kontekście Stasiaka, ale też w kontekście PZPN i jego sponsora. Do tej pory nikt z firmy Inszury.pl, która wydała jedynie lakoniczne oświadczenie - przyznając się w nim do błędu - nie zabierał publicznie głosu. Nam udało się jednak skontaktować z Grzegorzem Krupą - prezesem i współwłaścicielem spółki Polskie Media Ubezpieczeniowe, czyli wydawcy serwisu Inszury.pl.

Zobacz wideo Lewandowski: Ciężko coś powiedzieć, bo to jest niewiarygodne

Bartłomiej Kubiak: Dlaczego pańska firma Inszury.pl zaprosiła Mirosława Stasiaka na mecz do Mołdawii?

Grzegorz Krupa: Jest pan kolejną osobą, która mnie o to pyta. Ale rozumiem. Co prawda wydaliśmy oświadczenie, w którym wyjaśnialiśmy już tę kwestię, ale jak pan pyta mnie znowu, odpowiem. To było tak, że ktoś - ja wiem, kto, ale proszę mi wybaczyć, że nie będę ujawniał personaliów tej osoby - dostał od nas dwa bilety. I to właśnie ta osoba zaprosiła pana Stasiaka na wyjazd i mecz do Mołdawii.

Dlaczego akurat jego?

- Nie wiem. Ja nie znałem pana Stasiaka. Nawet gdybym go poznał, to i tak pewnie nie skojarzyłbym, że miał on wcześniej jakieś problemy z prawem i korupcyjne zarzuty. Ale powtarzam: nie znam tego pana. Nigdy w życiu nie widziałem go na oczy.

Wie pan, że opinia publiczna i tak wam nie wierzy - nie brakuje głosów, że pańska firma wzięła wszystko na siebie, wyświadczając przysługę prezesowi PZPN Cezaremu Kuleszy, bo tak naprawdę to on osobiście zaprosił Stasiaka na mecz do Mołdawii.

- Mleko się rozlało, ale to nasz błąd. Ktoś od nas przekazał bilet panu Stasiakowi, a my tego nie zweryfikowaliśmy. Na przyszłość już będziemy mądrzejsi i będziemy weryfikować takie rzeczy.

Pan był na meczu w Kiszyniowie?

- Nie, nie byłem.

A na jakich innych wyjazdowych meczach kadry pan bywał?

- Byłem tylko raz - w zeszłym roku na meczu z Walią, kiedy selekcjonerem kadry był jeszcze Czesław Michniewicz.

Nieco ponad miesiąc później serwis Inszury.pl oficjalnie został sponsorem reprezentacji Polski. Abstrahując już od tego, co się teraz wydarzyło, czy nie wydaje się panu dziwne, że firma, która dopiero co zaczęła swoją działalność, od razu staje się sponsorem największego związku sportowego w Polsce?

- Nie, nie jest to dla mnie dziwne. To, że firma jest młoda, nie oznacza przecież, że nie może być sponsorem PZPN. Taką przyjęliśmy strategię, że od początku mocno stawiamy na reklamę i marketing. Uznaliśmy, że długofalowo to będzie dla nas korzystne. Co prawda nie zakładaliśmy, że będzie się o nas mówić w taki sposób jak teraz, czyli że będziemy stawiani w negatywnym świetle. Oczywiście wolałbym, żeby tak nie było, ale stało się i już się nie odstanie. Chwalimy sobie współpracę z PZPN i z mojej strony mogę jeszcze raz zapewnić, że w przyszłości zrobimy wszystko, by takie sytuacje nie miały miejsca. Usprawnimy nasze procedury.

Jak to się stało, że tak młoda firma została sponsorem PZPN?

- Po prostu sami się zgłosiliśmy. Ten pomysł narodził się wewnątrz naszej organizacji. Tak jak już mówiłem, obraliśmy taki model, że chcemy reklamować się w ten sposób. Tak się złożyło, że w tej piramidzie sponsorskiej PZPN było akurat jedno wolne miejsce. Wynegocjowaliśmy sobie warunki i podpisaliśmy umowę. Cała historia.

Więcej o: