• Link został skopiowany

Sceny w Kiszyniowie. Kibice zwyzywali działaczy, a później piłkarzy

Bartłomiej Kubiak
Miało być lekko, łatwo i przyjemnie, a niestety tak nie było. Kadrę żegnały gwizdy. Wcześniej z trybun leciały wyzwiska w kierunku PZPN, których dawno nie było słychać na meczach reprezentacji - spostrzeżeniami z Kiszyniowa po porażce Polski z Mołdawią 2:3 dzieli się Bartłomiej Kubiak ze Sport.pl.
Polscy kibice i działacze na meczu Mołdawia - Polska
Bartłomiej Kubiak/Sport.pl

Po pierwszej połowie nic nie zapowiadało katastrofy. Polska prowadziła z Mołdawią w Kiszyniowie 2:0 i miała wszystko w swoich rękach. - Mieliśmy dziś bawić się do białego rana, a nie do północy. K...a mać! - rzucił zrezygnowany kibic Biało-Czerwonych, kiedy Vladyslav Baboglo trafił w 85. minucie. To był gol na 3:2 dla Mołdawii, który nakręcił miejscowych kibiców. A polskich - już totalnie załamał. Włącznie z piłkarzami Fernando Santosa, którzy we wtorek wieczorem na stadionie Zimbru żegnani byli gwizdami i wyzwiskami.

Zobacz wideo "Zawiedliśmy. Mamy dużo emocji w głowie, kibice też"

Zaczęło się jednak dobrze. "Gramy u siebie" - można było usłyszeć nie tylko na stadionie czy pod stadionem, ale też w ciągu dnia i w centrum Kiszyniowa, które we wtorek zdominowane zostało przez polskich kibiców. O tym, że futbol w Mołdawii nie jest bardzo popularny, przekonaliśmy się w weekend. - Bilety są wyprzedane, bo kibice chcą zobaczyć przede wszystkim Roberta Lewandowskiego - nie ukrywał Victor Daghi, rzecznik prasowy reprezentacji Mołdawii, która w obawie, że nie uda się wyprzedać całego stadionu, przekazała polskiej federacji dodatkowe 500 biletów.

Lewandowski z Mołdawią zagrał od początku, ale Fernando Santos znowu zaskoczył składem. Też samych piłkarzy, którzy o tym, kto gra, po raz kolejny dowiedzieli się na stadionie. - Piłkarze sami byli zdziwieni, gdy zobaczyli ten skład - usłyszeliśmy z otoczenia Santosa, który w porównaniu do meczu z Niemcami zrobił trzy zmiany.

Zmiany były całkiem logiczne, bo Portugalczyk wstawił do składu dwóch wypoczętych piłkarzy na wahadła (Przemysława Frankowskiego za Bartosza Bereszyńskiego i Nicolę Zalewskiego za Jakuba Kamińskiego) oraz dodatkowego napastnika (Arkadiusza Milika za Michała Skórasia). Ale to były też zmiany, które trudno było przewidzieć - nawet piłkarzom, bo kadra Santosa ani razu przed meczem z Mołdawią nie trenowała w tym ustawieniu.

Tylko Lewandowski mógł liczyć na takie przywitanie

O tym, że mołdawscy kibice przyszli na Lewandowskiego, przekonaliśmy się jeszcze przed meczem. Kiedy spiker wyczytywał składy, wrzask podniósł się tylko raz - właśnie przy nazwisku kapitana reprezentacji Polski, które wiwatował cały stadion, nie tylko polscy kibice. A być może nawet nie tylko stadion, bo obiekt, gdzie na co dzień rozgrywa swoje mecze zespół Zimbru Kiszyniów, jest dość specyficzny - położony między doskonale pamiętającymi poprzedni ustrój wieżowcami z wielkiej płyty, z których balkonów kibice bez biletów też oglądali Lewandowskiego.

- Z własnego doświadczenia wiem, że jeśli pozwolimy, by gospodarze poczuli się pewnie, by choć na moment uwierzyli w sprawienie niespodzianki i korzystny wynik, będziemy się męczyć. Nie wolno dopuścić do sytuacji, w której Mołdawianie nabiorą przekonania, że mogą nam w jakikolwiek sposób zagrozić. W tym meczu wszystko zależy jedynie od nas, a nie od rywala - tłumaczył Lewandowski.

A Wojciech Szczęsny dodawał, że najważniejsza w tym meczu będzie cierpliwość, której nam często brakuje. - Uspokójmy grę - zdawało się, że krzyknął w 10. minucie Jan Bednarek, kiedy Sebastian Szymański posłał za daleką piłkę w kierunku pola karnego. Ale to w zasadzie był koniec nerwów - aż do początku drugiej połowy, ale o tym za moment - bo po chwili Polska prowadziła 1:0.

Zaczęło się tak, jak chciał Lewandowski

Santos w momencie, gdy Szymański za mocno kopnął piłkę, przechadzał się wzdłuż linii z rękami w kieszeni. We wtorek na początku meczu był zdecydowanie spokojniejszy niż cztery dni temu w meczu z Niemcami, kiedy od pierwszej minuty wściekał się przy ławce rezerwowych. Tym razem nie tylko się nie złościł, ale też bardzo nie musiał się niecierpliwić, bo nic nie zapowiadało czarnego scenariusza - Polska prowadziła z Mołdawią już od 12. minuty. Po golu Milika, przy którym asystował Lewandowski.

Może nie była to piękna bramka - padła w zamieszaniu po rzucie rożnym - ale wydawała się istotna. W każdym razie szybko zdobyta. Czyli tak, jak chciał Lewandowski, który w 34. minucie trafił na 2:0, choć sam przed meczem z Mołdawią przekonywał, że to będzie mecz do pierwszej bramki.

Ale nie był. Polscy kibice od razu chcieli kolejnych goli. "Jeszcze jeden" - krzyknęli głośno po trafieniu Milika. We wtorek w Kiszyniowie było ich na pewno około tysiąca, ale dopingiem w pierwszej połowie zupełnie zagłuszyli prawie dziesięć razy tyle miejscowych kibiców. A przy okazji trochę zdenerwowali też działaczy PZPN, którzy mecz oglądali w skromnej loży tuż nad trybuną prasową.

I nie do końca tak, jak chciał PZPN

- O co im chodzi? - zapytał zdziwiony jeden z działaczy, kiedy polscy kibice tuż przed meczem wykrzyczeli wulgarną przyśpiewkę w kierunku PZPN. Raczej nikomu jej przypominać nie trzeba. Polscy kibice powinni kojarzyć ją całkiem nieźle, choć bardziej z zamierzchłymi czasami, kiedy związkiem rządził Grzegorz Lato albo Michał Listkiewicz, niż z obecnymi czy nawet poprzednimi, kiedy prezesem był Zbigniew Boniek.

- Prawdopodobnie chodzi o flagi, bo nie wszystkie zostały wpuszczone na stadion - wyjaśnił prędko działaczom jeden z kibiców Biało-Czerwonych, który siedział obok trybuny prasowej. Tam we wtorek był kolejny polski sektor. Też rozśpiewany, ale akurat nie w tym momencie, gdy kibice zza bramki intonowali wulgarną przyśpiewkę w kierunku PZPN. Akurat tutaj siedzieli kibice z rodzaju tych mniej awanturujących.

Santos aż przysiadł na ławce rezerwowych. Totalna katastrofa

Oni też dopingowali reprezentację Polski, ale przy tym zgryźliwie komentowali to, co dzieje się na boisku. Choć po pierwszej połowie nic nie zapowiadało takich komentarzy. - Skoro teraz krzyczymy, że nic się nie stało, to za chwilę pewnie będzie Polska grać k...a mać - rzucił jeden z kibiców. Była wtedy 48. minuta, Santos aż przysiadł na ławce rezerwowych, kiedy Ion Nicolaescu - największa gwiazda reprezentacji Mołdawii i jej najskuteczniejszy strzelec - zdobył wtedy kontaktową bramkę.

To był gol, który padł po błędzie Piotra Zielińskiego w środku pola. Ale to był też moment, w którym po raz pierwszy mołdawscy kibice zagłuszyli fanów Biało-Czerwonych. Po raz drugi - w 62. minucie, kiedy Nicolaescu znowu pokonał Szczęsnego. Gol po chwili został anulowany, bo słowacki sędzia przed strzałem Mołdawianina dopatrzył się jego faulu, ale ten strzał nakręcił nie tylko miejscowych fanów, ale przede wszystkim piłkarzy.

Po pierwszej połowie wydawało się, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie, ale niestety tak nie było. Po przerwie Polacy zupełnie stracili kontrolę nad meczem, w 79. minucie stracili też drugiego gola, a w 85. trzeciego. I wracają z Kiszyniowa bez punktów. Mołdawia - Polska 3:2. Pokonani, zdołowani, skompromitowani i wygwizdani przez własnych kibiców. Zasłużenie.

Bartłomiej Kubiak

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

  • Link został skopiowany
Więcej o: