Europa zachwyca się polskimi piłkarzami. "Wiedzą, kto jest najlepszy"

Dawid Szymczak
- Przed losowaniem pytamy ich, na kogo chcą trafić. Odpisują, że na najlepszych. Nie kalkulują. Wiedzą, kto jest najlepszy w Europie, który zawodnik najbardziej się wyróżnia i właśnie z nimi chcą grać. Nie czują się słabsi i chcą to pokazać - mówi o swoich piłkarzach Marcin Włodarski, selekcjoner reprezentacji Polski do lat 17, która zdobyła brązowy medal na mistrzostwach Europy.

- Już nie dzieci, ale jeszcze nie dorośli - opisuje swoich kadrowiczów Marcin Włodarski. Rozmawiamy 1 czerwca, w Dniu Dziecka, tuż po powrocie z Budapesztu, gdzie młodzieżowa reprezentacja Polski zdobyła brązowy medal mistrzostw Europy. W grupie pokonała 5:1 Irlandię, 5:3 Węgrów, przegrała 0:3 z Walią, a w ćwierćfinale wygrała z Serbią 3:2. Odpadła w półfinale z Niemcami, po emocjonującym meczu przegranym 3:5. Ale odniosła też niewymierny sukces: pokazała, że Polska może grać atrakcyjnie, odważnie i przeciwstawiać się najlepszym.

Zobacz wideo Sędzia opowiada o strachu: Myślałem, że nie wyjdę z tego boiska

Dawid Szymczak: Czego pan sobie życzył tego dnia, będąc dzieckiem?

Marcin Włodarski, selekcjoner kadry U-17: Chciałem zostać piłkarzem, jak każdy, kto interesował się piłką. Nie wyszło, skończyłem na średnim poziomie. Dość szybko zrozumiałem, że nie będę wybitny, dlatego postawiłem na trenerkę. Ale to nie tak, że byłem niespełnionym piłkarzem, więc chciałem przerzucić swoje ambicje na kogoś innego. Bycie trenerem bardzo mi się spodobało. Dobrze czułem się, pracując z dziećmi i młodzieżą.

A ilu piłkarzy z pana kadry spełni te swoje marzenia?

- Chciałbym, żeby spełnili wszyscy i tego im bardzo życzę, ale realnie muszę powiedzieć, że jeśli pięciu-sześciu z nich trafi do pierwszej kadry, to uznam to za wielki sukces. W reprezentacji jest ograniczona liczba miejsc, na zgrupowanie trafia około 24 zawodników ze wszystkich roczników, więc proporcje, o których mówię, są korzystne.

Nie mieliście na tych mistrzostwach jednego czy dwóch wyraźnie wyróżniających się zawodników. Odpowiedzialność raczej rozkładała się na cały zespół. Nie wiem czy to dobrze w kontekście dojścia kiedyś do pierwszej reprezentacji i zrobienia wielkiej kariery.  Znajdzie się dwóch-trzech z takim potencjałem?

- Nie chcę mówić z nazwiska, ale widzę nawet więcej takich zawodników. Co prawda jestem trenerem, który nie przywiązuje dużej uwagi do statystyk, jak xG (liczba oczekiwanych goli - red.), bo jakby tylko na nie popatrzeć, to my właściwie nie powinniśmy zdobywać bramek. A wynika to z tego, że w eliminacjach wszyscy tak się przed nami bronili, że musieliśmy oddawać dużo strzałów sprzed pola karnego, więc ten współczynnik nie był wysoki. O liczbach mówię dlatego, że wszystkie parametry pokazują, że na poszczególnych pozycjach na tle najlepszych europejskich zespołów nasi piłkarze wypadają bardzo obiecująco.

To co zrobić, żeby przejście do seniorskiej piłki było płynne?

- Odpowiedź jest bardzo prosta. Trzeba na nich postawić. Podam przykład Lamine Yamala z Hiszpanii, który jest wybitnym talentem, co od razu widać. Ma 15 lat, a już zadebiutował w Barcelonie. W innych krajach też są piłkarze wyróżniający się tak bardzo, że grają już w wielkich klubach. Są tam ludzie, którzy chcą na nich postawić. Z Anglią wygraliśmy 5:0, a przeciwko nam grał zawodnik - Ethan Nwaneri, który tydzień wcześniej zadebiutował w Arsenalu. Spotykamy się z takimi utalentowanymi chłopakami z różnych krajów i od nich nie odstajemy. Nie widać żadnej różnicy, a nasze chłopaki wciąż grają w Centralnych Ligach Juniorów albo w drużynach rezerw, a jeśli już są w pierwszych drużynach, to szansę w meczach dostają tylko incydentalnie. Jestem przekonany, że jeśli na nich teraz postawimy, to oni w przyszłości nam się odwdzięczą. Wszystkim się to opłaci. Tym bardziej że te kluby wiedzą, kogo u siebie mają. Ale czekają, bo teraz walczą o utrzymanie, albo o mistrzostwo. Później nam to odjeżdża.

Arsenal też grał w tym roku o mistrzostwo. Brighton walczył o puchary, a w ataku miał 18-letniego Evana Fergusona i 17-letniego Facundo Buonanotte tuż za nim. Mówimy o najlepszej lidze świata. W ekstraklasie powinno być o te minuty łatwiej.

- Co mogę dodać? Zostawmy ten temat do przemyślenia prezesom i trenerom polskich klubów. Ci chłopcy pokazali, że warto na nich stawiać. Nie mówię, by wpuszczać ich hurtowo, ale jedno miejsce w każdej drużynie na pewno by się znalazło.

A jak w dorosłym futbolu - świecie tabel, wyników i presji - mają zachować te młodzieńcze atuty?

- Nie można zabijać w nich pasji. Trzeba ją pielęgnować. Jestem dzisiaj daleko od wielkiej piłki, ale bywam na stażach i jak widzę uśmiechniętych zawodników na treningach, to wiem, że o wygraną będzie łatwiej. Jak cieszy ich trening, to często cieszy ich też mecz. Tym naprawdę dobrym zawodnikom udaje się zachować pozytywny luz podczas meczów. Jeśli w tych moich zawodnikach zostanie pasja, będziemy z nich mieli pociechę.

Takie mistrzostwa Europy są żniwami dla skautów piłkarskich? Odczuliście pojawiające się zainteresowanie?

- Tylko pośrednio dochodziły do nas informacje, że jakiś klub interesuje się danym piłkarzem. Jestem na tym punkcie bardzo wyczulony i wielkimi literami piszę na tablicy, że podczas zgrupowań obowiązuje zakaz kontaktu z menadżerami, by każdy był skupiony na zadaniu i najbliższym meczu, a nie myślał o przyszłości. Na to jest czas po wyjeździe ze zgrupowania.

Piłkarze, z którymi pan pracuje to jeszcze dzieci czy już dorośli?

- Są gdzieś pośrodku. Na pewno nie są dziećmi, ale też daleko im do bycia ukształtowanymi ludźmi. 17 lat to moment przejścia do seniorskiej kariery, w którym zawodnicy są jeszcze bardzo plastyczni, dlatego bardzo dużo z nimi rozmawiamy i staramy się jak najbardziej pozytywnie wpływać na ich mentalność i charakter. W klubach z kolei bardziej wpływają na ich umiejętności piłkarskie, więc jeśli to wszystko ze sobą współgra, to przejście do dorosłej piłki, o którym rozmawialiśmy, jest bardzo płynne.

A jacy oni są? Dostrzega pan jakieś cechy pokoleniowe?

- Są pewni siebie i pozbawieni kompleksów, co bardzo mi się w nich podoba. Mamy takie grupy na Facebooku, gdzie przed losowaniami rzucamy pytanie, kogo chcecie trafić. I kto trafi najmniej rywali, ten np. jest dyżurnym. Oni wtedy odpisują, że chcą mierzyć się z najlepszymi. Nie ma u nich kalkulacji. Wiedzą, kto jest najlepszy w Europie, który zawodnik najbardziej się wyróżnia i z nimi chcą grać. Nie czują się od nich słabsi i chcą to pokazać na boisku. Naszym zadaniem jest kontrolowanie tej pewności siebie, by ani nie było jej za dużo, ani za mało.

Przed tym trzecim meczem grupowym, przegranym z Walią 0:3, tej pewności siebie nie udało się wyregulować? Sami piłkarze mówili później, że zlekceważyli rywali.

- Po udanych dwóch meczach z tyłu głowy siedziało im, że wszystko na pewno się poukłada. Mieliśmy już taką historię w meczach oficjalnych, w nieoficjalnych radziliśmy sobie z tym znacznie lepiej, że po zwycięstwie 5:0 z Anglią przegraliśmy z Czarnogórą 0:2. Po tej Anglii byliśmy na treningach… trochę brakuje mi słowa… nie tyle pewni siebie, co przekonani, że nam się nic złego nie przytrafi, że po prostu wyjdziemy na boisko i załatwimy sprawę. To doprowadziło do rozluźnienia i rozkojarzenia, a w efekcie do porażki. Często wracamy do tego meczu, bo on jest dla nas odnośnikiem i przypomnieniem, co się może wydarzyć, jeśli nie będziemy dobrze przygotowani. Przed meczem z Walią też o nim rozmawialiśmy, ale nie oszukujmy się: my możemy mówić, możemy czarować, ale chłopaki strzeliły w dwóch meczach po pięć goli, a Walijczycy w swoich dwóch meczach po trzy gole stracili. Dostaliśmy kolejną lekcję i nauczkę, że jeśli nie wprowadzimy się w mecz mentalnie, to później bardzo trudno jest do takiego meczu wrócić i go uratować. Zimny prysznic.

Z drugiej strony w tym meczu daliśmy wielu piłkarzom odpocząć, bo wiedzieliśmy, że wychodzimy z grupy z pierwszego miejsca. Dało to efekt, bo w końcówce ćwierćfinału z Serbią przeważaliśmy i strzeliliśmy decydującego gola. Siły zaoszczędzone z Walią bardzo się wtedy przydały.

Nie ma pan profili w mediach społecznościowych. Zastanawiam się, czy trener pracujący z tym nowym pokoleniem, z ludźmi tak młodymi, nie musi ich mieć, by po prostu za nimi nadążać i ich rozumieć.

- Spędzam z chłopakami bardzo dużo czasu między treningami. Już będąc asystentem w różnych kadrach, zauważyłem, że oni lubią spędzać czas u fizjoterapeutów. Potrafią tam siedzieć godzinami. Robi się z tego taki pokój zwierzeń. I ja często tam z nimi jestem i rozmawiamy. Ostatnio mi mówili o butach, które "wydropili". Pokazywali mi, jak to się robi. Ale nie mam mediów społecznościowych, bo widzę po innych, jaki to potrafi być zjadacz czasu. Wolę koncentrować się na treningach, a w wolnym czasie na rodzinie.

A temu pokoleniu można zabronić używania telefonów w szatni?

- U nas funkcjonuje to tak, że piłkarze oczywiście mają telefony ze sobą, ale nie używają ich w drodze na mecz, w drodze na trening i bezpośrednio przed nimi. Oczywiście, czasami któryś sobie zrobi telefonem zdjęcie na stadionie, ale to jest dopuszczalne. Chcemy po prostu, by przed wejściem na boisko koncentrowali się już na zadaniach, które mają. Od następnych zgrupowań prawdopodobnie wprowadzimy też zakaz używania telefonów w pokojach fizjoterapeutów. Skoro jest to też pokój rozmów, to koncentrujmy się na rozmowach. Chcesz wejść pogadać? Zostawiasz telefon w koszyku przy drzwiach.

Kiedyś się utarło, że trener powinien wzbudzać u piłkarza coś pomiędzy strachem a podziwem. A jak jest dzisiaj?

- Nam zależy na szacunku. Ale nie może mieć nic wspólnego ze strachem, bo nasz styl gry wymaga odwagi. Moi piłkarze nie mogą się mnie bać, bo graliby z taką myślą w głowie: co będzie, jeśli stracę piłkę. Widać, że u nas tego nie ma. Wszystko opiera się na merytoryce i szacunku. Jeśli oni widzą, że trener jest przygotowany i jego słowa się sprawdzają, to za tym idą i wtedy wszystko dobrze funkcjonuje.  

To pozbawienie piłkarzy strachu na boisku jest w pana kadrze jedną z bardziej imponujących rzeczy. Co zrobić, by polski piłkarz się nie bał?

- Uświadamiać, że potrafi. Robić to cały czas w treningach i przekładać to na mecz. Naszym problemem bywa to, że jedno proponujemy na treningach, a gdy w meczach dochodzi stres i obawa przed porażką, to z tego rezygnujemy i wolimy bezpieczniejsze rozwiązania. Sami sobie wówczas zaprzeczamy. Ci chłopcy błyskawicznie to wyczuwają i sami zaczynają powątpiewać. W kadrze unikamy takich sytuacji. Budujemy przekaz "na tak". Jesteśmy pozytywni. I to później widać w meczach. Nie kalkulujemy, że wystarczy nam remis, zawsze chcemy strzelić jak najwięcej goli. To się przekłada na liczbę pojedynków na boisku czy chęć do dryblowania. Wiadomo, że funkcjonujemy jako drużyna, ale docelowo chcemy, żeby ci zawodnicy trafili do pierwszej reprezentacji. I wiadomo, że nie trafi tam cała jedenastka, więc chcemy ich rozwijać indywidualnie, a przy tym budować drużynę.

Pan zawsze w ten sposób pojmował piłkę i chciał grać w ten sposób?

- To wszystko ewoluowało. Gdy prowadziłem drużynę Karpat Krosno w CLJ, to z mojego pierwszego rocznika - 1997 - poza Rafałem Mikulcem, który gra w Resovii, nikt się nie przebił na centralny poziom. I to była moja porażka. Dokładnie analizowałem, czy odpowiednio tych chłopaków prowadziłem i czy wystarczająco skupiałem się na ich indywidualnym rozwoju. W następnych rocznikach proponowałem już wybitnie ofensywną grę. Nie wygrywaliśmy centralnych lig, kończyliśmy w środku tabeli, ale chłopcy zaczęli się przebijać. Z rocznika 1999 mamy Sylwestra Lusiusza w Cracovii, z 2000 jest Kamil Piątkowski, a z 2001 - Karol Knap. W sumie mamy siedmiu debiutantów w ekstraklasie. Dla takiego miasta jak Krosno to duże wydarzenie. A skoro ta droga okazała się właściwa, to szedłem nią dalej. W reprezentacji nie jest inaczej. Federacja bardzo to wspiera. Marcin Dorna, który miał tę reprezentację przede mną, już chciał grać do przodu i proaktywnie, więc można powiedzieć, że wstrzeliłem się w dobry moment PZPN. Akurat było pole do takiej gry.

A rozważa pan kiedyś pracę z seniorami?

- Nie zastanawiam się nad tym, bo świetnie czuję się w piłce młodzieżowej, spełniam się w niej i chcę pracować w PZPN z taką myślą, aby jak najwięcej chłopaków dostarczyć do pierwszej reprezentacji. Ale w życiu trudno wszystko zaplanować i czasami trafiamy w miejsca, w których nie spodziewaliśmy się być.

Z czego wzięło się u pana zamiłowanie do ofensywnej gry?

- Z chęci rozwoju zawodników. Nie wiem, jak grałbym w seniorach, gdy najważniejszy byłby wynik. Dzisiaj kluczowe jest dla mnie to, by moi zawodnicy robili ciągłe postępy i trafiali do starszych reprezentacji. A moim zdaniem, najszybciej rozwiną się, jeśli będą grać ofensywnie, bo to zmusza ich do biegania, więc rozwija ich motorycznie. Taki styl zmusza do ciągłej gry jeden na jednego z rywalem, więc wymaga dobrej techniki. W ten sposób rozwijamy też obrońców, bo oni też podejmują mnóstwo pojedynków. Tracimy bramki - okej. Ale popatrzmy na takiego Igora Orlikowskiego - on w tych pięciu meczach stoczył setki pojedynków. To go bardzo rozwinie. Poza tym, wierzę, że broniąc jeden na jednego możemy być skuteczni, a przodu mamy z kolei na tyle jakościowych piłkarzy, że możemy dużo zrobić. Stąd taki styl.

Skoro przy Orlikowskim jesteśmy, zapamiętałem taką akcję z meczu z Niemcami: miał piłkę tuż przed własną bramką, był ustawiony tyłem do boiska, zza jego pleców nadbiegał już jeden z Niemców, a on i tak unikał jej wybicia na ślepo, przed siebie. Szukał kolegów, chciał rozgrywać. Stracił jednak piłkę, a Niemiec uderzył na bramkę. Rozumiem, że pan go za to nie krytykował?

- Oczywiście, że nie. Gdybym go za to skrytykował, to jego następne podania byłyby wybiciami. A on potrafi świetnie rozgrywać i chcemy z tego korzystać. W tej akcji stracił, ale ile było podobnych akcji, w których świetnie podał i dzięki temu znaleźliśmy się w groźnej sytuacji? Jeszcze nieraz tę piłkę straci, ale na tym polega piłka nożna, że nie wszystko wychodzi idealnie. Chcemy podejmować ryzyko, bo podania Igora bardzo dużo nam dają w ofensywie. Ale jednocześnie pracujemy nad tym, by takich strat unikać. Nie mówimy piłkarzom, co robią źle, tylko wskazujemy, co jeszcze jest do poprawy. I np. Igor wie, że powinien szybciej się obracać.

Kim pan się na co dzień inspiruje?

- Ostatnio zwracałem uwagę na Arsenal, bo jest tam wielu młodych piłkarzy, którzy grają bardzo wysoko i ofensywnie. Ostatecznie nie wytrzymali ciśnienia i nie zdobyli mistrzostwa, ale wiele elementów w ich grze bardzo mi się podobało. Choćby to, jak otwierają grę. Jestem też kibicem Lazio, ale to inna bajka. Gdy grali trzema środkowymi obrońcami, to też od nich czerpałem. Są też zespoły w naszej lidze, których otwarcia gry mi się podobają. Choćby Raków Częstochowa czy Wisła Kraków w I lidze miała kilka ciekawych pomysłów. Ale wiadomo, że później wszystko trzeba dostosowywać do zawodników i swojego stylu gry.

Półfinał z Niemcami wystawił wam rachunek za tak intensywną grę we wcześniejszych meczach? Słyszałem, że po Serbii mało kto nie narzekał na drobne urazy. W ostatnim kwadransie było widać, że zabrakło sił.

- Na pewno. Po Serbii byliśmy bardzo nabuzowani, bo wygraliśmy, ale ten mecz kosztował mnóstwo sił. To był już czwarty mecz, więc wielu chłopaków było solidnie poobijanych. Na turniejach najczęściej gra się trzy mecze, więc to była dla nas nowość. Świetną pracę wykonali fizjoterapeuci, bo doprowadzili nas do tego meczu z Niemcami i przez 60 minut wyglądaliśmy w nim dobrze. Później wiemy, co się stało.

Zastanawiał się pan, z czego wynika sympatia do pana zespołu?

- Nawet jak wracaliśmy do domu po Euro, rozmawialiśmy o tym z asystentami. Chyba z tego, że ostatnio nie mieliśmy sukcesów w piłce młodzieżowej. Strzelamy też dużo goli, nasz styl gry się podoba. W telewizji jest teraz tak dużo meczów, w których poziom jest najwyższy z możliwych, a piłka jest ofensywna, że jeśli przełączasz się na nudny mecz, to po prostu zmieniasz kanał i szukasz innego, który będzie ciekawszy. Trzeba dawać kibicom radość, a widzom dobrą zabawę. A nasze mecze są ciekawe, dużo się w nich dzieje.

Myślę jeszcze, że daliście kibicom nadzieję, że nadchodzą piłkarze, którzy będą grać inaczej niż ci, których widzieli w Katarze. Myślę, że wielu wierzy, że podobnie do was będzie wyglądała dorosła kadra za kilka lat. Zadziałała magia kontrastu.

- Tak, mieliśmy podobne przemyślenia. Wierzę, że kolejne roczniki są na podobnym poziomie. Nie zawsze będziemy zdobywać medale, ale będziemy grać w zbliżony sposób.  

Europa doceniła taką grę?

- Bardzo. Podchodzili do mnie trenerzy i mówili: szacunek, że idziecie aż tak wysoko, gracie tak ofensywnie i odnosicie sukcesy. Wiemy przecież, że każdy przygotowując się do meczu z nami, twierdzi, że złapie nas na kontrataki. Później w meczu często się okazuje, że to tak nie działa, bo jesteśmy na to przygotowani. Selekcjoner Niemców też bardzo nas chwalił. Ja też doceniam ich grę. To był mecz godny półfinału.

W czasie mistrzostw powstało o panu sporo artykułów. Wspinaczka od samego dołu jest imponująca. Czuje się pan trenersko utalentowany?

- Nie sądzę, trudno mi nawet o tym mówić, bo nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Myślę, że ważniejsze jest to, że razem z moimi asystentami jesteśmy uczciwi wobec piłkarzy. Oni widzą, że dyspozycja treningowa przekłada się na mecze. Może to nieskromne, ale trafiamy ze składem. Nawet jeśli ktoś był zdziwiony obecnością jakiegoś piłkarza na dany mecz tych mistrzostw, to później okazywało się, że ten piłkarz grał bardzo dobrze. Na pewno dużym plusem naszego zespołu jest też to, że potrafi zaprezentować nasz styl przeciwko każdemu rywalowi. Nie tracimy go przeciwko najsilniejszym. Reagujemy oczywiście na ich najmocniejsze strony i staramy się je zniwelować, ale bez zgubienia swojego DNA.

A pracowity?

- No tak, pracowity jestem na pewno. Nie jestem już analitykiem, ale wciąż naszemu analitykowi pomagam, bo wiem, jak wymagające to zadanie między meczami. Ma się dwa dni, a materiałów jest sporo, bo analizujemy jeszcze treningi. Dlatego ja analizuję naszych następnych przeciwników, a on analizuje nasz ostatni mecz.

Praca w hucie przy rozładowywaniu i załadowywaniu ciężarówek w jakiś sposób pana ukształtowała? Pada to w każdym artykule.

- Bo takie historie są chwytliwe. Odłamem huty szkła jest kartoniarnia w Krośnie. Pracowałem tam zaraz po studiach na różnych maszynach i rozładowywałem tiry z tych kartonów, co nie było łatwą pracą, bo wydaje się, że karton jest lekki, ale jak ich jest sto, zaczyna być trudno. Nabrałem wtedy dużego szacunku do pracy. Myślę, że piłkarze nie zawsze go mają, jeśli chodzi o pracę inną niż oni wykonują. To była też dla mnie lekcja organizacji, bo musiałem pogodzić pracę, swoje treningi w trzeciej lidze i trenowanie młodzieży. Ale nie robiłbym z tego sensacji, to przecież normalna rzecz.

W pewnym okresie pan prowadził po pięć treningów dziennie. To już chyba niezbyt normalna liczba.

- Wyglądało to tak, że jak byłem w szkole w OSSM (ośrodki szkolenia sportowego młodzieży), to pracowałem w gimnazjum, później szedłem na trening do liceum, jeszcze później jechałem do Akademii Młodych Orłów, by prowadzić tam drużynę, a po drodze często miałem jeszcze swój trening. Brakowało czasu, więc zrezygnowałem z gry i zostałem tylko przy trenerce.

Jest jeszcze historia opowiadana przez Marcina Dornę, że przed Euro U-21 miał już pełny sztab asystentów, ale panu tak zależało, by być przy tej drużynie podczas turnieju, że wcisnął się pan jako drugi kitman. Nie chcieli wpuścić drzwiami, to wszedł pan oknem.

- Marcin pozwolił mi być przy reprezentacji, brałem udział w treningach, byłem traktowany jak członek sztabu, ale nie wstydzę się tego, że później zbierałem sprzęt. Chciałem przy tej kadrze być i się uczyć.

Pomogły panu jakoś te doświadczenia na tym Euro?

- Zdecydowanie. Tamte mistrzostwa miały inny ciężar gatunkowy. Turniej odbywał się w Polsce, chodziło o kadrę U-21, więc stres był większy. Widziałem wtedy dobrą organizację i zapamiętałem różne detale. Choćby to, żeby jak najszybciej załatwić kwestię biletów dla rodzin zawodników, by nie zaprzątali sobie tym głowy. Takie drobnostki wpływają później na poziom koncentracji. Wtedy i teraz dobrze to funkcjonowało, a pewnie bym sobie nie zdawał sprawy, jak ważna jest to rzecz, gdybym tego od środka nie zobaczył.

Więcej o: