"Dopóki piłka w grze wszystko jest możliwe" - mawiał trener Kazimierz Górski, ale nastroje w trzyosobowej delegacji, która poleciała do Lizbony na 47. Kongres UEFA, są stonowane. Do Portugalii wybrali się prezes PZPN Cezary Kulesza, wiceprezes do spraw organizacyjno-finansowych Henryk Kula i sekretarz generalny związku Łukasz Wachowski. Dzień przed kongresem, czyli we wtorek, zaplanowano posiedzenie Komitetu Wykonawczego UEFA, który zadecyduje, gdzie w połowie 2025 r. odbędzie się najważniejsza kobieca impreza w Europie.
Kandydatury są cztery. Polska chęć organizacji Euro 2025 zgłosiła jako pierwsza, jeszcze za prezesury Zbigniewa Bońka. Potem do gry weszli Skandynawowie. Chodzi o połączone siły Szwecji, Danii, Norwegii i Finlandii. Była też Ukraina, która ofertę musiała wycofać z powodu zaatakowania jej przez Rosję. Do gry włączyła się jeszcze Francja oraz Szwajcaria.
Dotychczas nasze szanse oceniano pozytywnie. Kandydatura Francji nie była w czołówce, bo ten kraj w 2019 r. organizował już mundial kobiet. Poza tym Francja żyje przyszłorocznymi igrzyskami, więc tamtejszy rząd ma inne priorytety, a w głowach wszystkich jest jeszcze fatalna organizacja zeszłorocznego, opóźnionego finału Ligi Mistrzów na Stade de France.
Skandynawowie też gościli już kobiece rozgrywki: Norwegia w 1987 roku, Dania w 1991, Finlandia w 2009, a Szwecja dekadę temu. Wszystkie oprócz Finlandii były też w ostatnich dekadach współgospodarzami lub gospodarzem (Szwecja) mistrzostw świata. Euro w Polsce miała być więc dobrą opcją na promowanie kobiecej piłki w nowym miejscu, a nasza kandydatura punktowała nowymi i ładnymi stadionami. W polskiej aplikacji na tę imprezę zaproponowano Warszawę (stadion Legii), Wrocław, Gdańsk, Gdynię, Białystok, Łódź, Lublin, Tychy, Bielsko-Białą, więc było z czego wybierać.
Początkowo UEFA gospodarza Euro miała wskazać pod koniec 2022 r., ale przesunęła tę datę, prosząc o uszczegółowienie ofert i budżetów. Chodziło o wyjaśnienie sprawy podatków, biletów, doprecyzowanie logistyki. Polska strona uzupełniła dokumenty.
Z jednej strony UEFA zdaje sobie sprawę, że Polska w ostatniej dekadzie organizowała już kilka ważnych imprez, ale były to turnieje piłkarzy (ME U21 i MŚ U20, dwa finały Ligi Europy i Euro 2012), mimo że poszły bardzo dobrze. Naszą mocną stroną, podobnie jak Szwajcarii, było też osadzenie imprezy w jednym miejscu.
- Organizacja mistrzostw w jednym państwie jest lepsza niż rozłożona na kilka krajów. W jednym panuje zupełnie inna atmosfera - mówił w marcowej rozmowie z PAP Zbigniew Boniek, obecnie wiceprezes UEFA i członek Komitetu Wykonawczego UEFA. - Popatrzmy nawet na Katar. Mimo kontrowersji towarzyszącym mundialowi, widzieliśmy, że impreza w jednym kraju jest inna niż w wielu państwach. Europa Środkowa powinna dostać swoją szansę - oceniał Boniek.
On, choć jest w Komitecie Wykonawczym, z wtorkowego głosowania będzie wyłączony, bo jest obywatelem jednego z krajów kandydujących. Podobnie jest w przypadku trzech innych członków komitetu. Głosować będzie zatem 14 osób. Na co zwrócą uwagę? - Jak jest głosowanie, to są sympatie i antypatie - oceniał to krótko Boniek.
PZPN w ostatnim czasie starał się zapunktować na ostatniej prostej. Przed meczem Polski z Albanią na Stadionie Narodowym polscy piłkarze wyszli na rozgrzewkę w koszulkach z nazwiskami piłkarek. Na t-shirtach można było przeczytać hasło: #CzasNaNas. To nawiązanie do wdrożonego niedawno dokumentu dotyczącego strategii piłki nożnej kobiet na najbliższe lata. O akcji, którą pozytywnie opisały też media na świecie, pisaliśmy w tym miejscu.
- Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony - oceniał reklamę kobiecej piłki Grzegorz Kita, specjalista marketingu sportowego, prezes Sport Management Polska. - Co do koszulkowej akcji jako promocji naszej kandydatury w walce o Euro to dla mnie, ale też kilku moich znajomych z branży, ten aspekt prawie w ogóle nie wybrzmiał. Pewnie trzeba by też wcześniej zrobić więcej akcji promocyjnych, w pewnym sensie przygotować odbiorców. Ta jedna akcja sama w sobie nie przeważy, że Polska dostanie Euro. Zapewne zadecyduje o tym lobbing - oceniał w rozmowie ze Sport.pl ekspert.
Ten ma być mocny ze strony Skandynawii. Cztery państwa z północy Europy reklamują się, że zorganizują największe jak dotąd mistrzostwa kontynentu w kobiecej piłce. We wniosku związki podają, że do sprzedaży trafi ponad 800 tys. biletów, a finał rozegrany zostanie na największej arenie Friends Arena w Solnej, mogącej pomieścić 50 tys. fanów. Gospodarzami imprezy mają być wszystkie miasta stołeczne czterech krajów, czyli Sztokholm, Oslo, Kopenhaga i Helsinki oraz po jednym dodatkowym mieście (Göteborg, Trondheim, Odense i Tampere). Mocno stoją też szanse Szwajcarii, która kobiecej imprezy nie organizowała, ale wspólnie z Austrią dobrze wypadła jako gospodarz męskiego Euro 2008.
Czy Polska, która nigdy nie grała na mistrzowskiej imprezie pań, będzie musiała obejść się smakiem? Oby pesymistyczne informacje z Lizbony się nie sprawdziły.
- To byłaby kapitalna promocja dla kobiecej piłki. Szansa na zmianę mentalności i podejścia ludzi do tej dyscypliny – oceniała w niedawnej rozmowie ze Sport.pl Kinga Szemik, pierwsza bramkarka naszej kadry. - Jako sportowiec wiem, że inaczej smakowałby awans wywalczony na tę imprezę na boiskach. Osobiście jednak gra na Euro to byłoby coś, co zostałoby ze mną na całe życie - przekazywała.
Oprócz wtorkowego posiedzenia Komitetu Wykonawczego w Lizbonie na 47. Kongresie Zwyczajnym UEFA zapadną inne ważne decyzje. W środę wybrany będzie prezydent tej organizacji. Niespodzianki nie będzie. Zostanie nim jedyny kandydat, czyli 55-letni Aleksander Ceferin. Słoweniec pełni tę funkcję od 2016 roku.