"Afera premiowa", która rozgrzewała emocje wokół reprezentacji Polski po mundialu w Katarze, wróciła jak bumerang. Temat ponownie zaistniał po głośnym wywiadzie, którego udzielił Łukasz Skorupski. Rezerwowy bramkarz potwierdził, że część informacji podawanych przez media, była prawdą. Teraz o tym, co działo się w polskim obozie po meczu z Argentyną, wypowiedział się rzecznik prasowy PZPN Jakub Kwiatkowski.
Kwiatkowski udzielił wywiadu Sebastianowi Staszewskiemu na kanale "Po Gwizdku" na YouTubie. Został zapytany m.in. o to, co działo się tego pamiętnego dnia o godz. 2.30 w nocy. - Ta godzina urosła do rangi legendy. My po prostu o drugiej w nocy wróciliśmy ze stadionu do hotelu, tak było. Zanim się mecz skończył, było około północy czasu lokalnego, później były wszystkie aktywności medialne, wywiady, konferencje prasowe. I zanim wróciliśmy do hotelu, była druga w nocy. Później była kolacja, po której jakiś tam temat - wiadomo jaki - się pojawił. Ale na pewno nie było tak, że ktoś biegał po pokojach, kogoś budził, ściągał na spotkania. To medialna legenda - opowiedał.
Więcej szczegółów nie zdradził. Zaskakująca była jednak jego reakcja na pytanie, czy faktycznie asystent selekcjonera Czesława Michniewicza, Kamil Potrykus, prosił piłkarzy o podanie numerów kont. Kwiatkowski przez pewną chwilę milczał, po czym rzucił tylko: "Pomidor".
Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl.
Rzecznik PZPN musiał się bronić także przed zarzutami pod własnym adresem. Wytykano mu bowiem, że zamiast zarządzać kryzysem po wybuchu afery, milczał. - To była tak złożona sytuacja, że się nie dało bronić wszystkich. Tam było za dużo obozów, za dużo interesariuszy i nie było złotego środka, żeby tę sytuację kryzysową rozwiązać. Zajęcie jakiegokolwiek stanowiska, uderzałoby w drugą stronę. Ja po prostu uznałem, że milczenie w tamtym momencie jest najlepsze - wyjaśnił Kwiatkowski.