Przez lata głównym pomysłem reprezentacji Polski na ataki były szarże skrzydłowych. Na lewej flance szalał Kamil Grosicki, prawą stronę obstawiał Jakub Błaszczykowski i asekurujący go Łukasz Piszczek. Tak wyglądały skrzydła w szczytowym momencie kadry Adama Nawałki. Kolejni selekcjonerzy zaczęli jednak od tego pomysłu odchodzić, bo "TurboGrosik" miał kłopoty z regularną grą, Kubę nękały kontuzje, a przy okazji obaj nie doczekali się godnych następców.
Na Euro 2020 Paulo Sousa zrezygnował z ofensywnych skrzydłowych na rzecz wahadłowych, którzy z definicji mają więcej obowiązków w obronie. Kamil Jóźwiak i Tymoteusz Puchacz okazali się niewypałami. Dobrego wrażenia nie zrobili też: Przemysław Płacheta, Maciej Rybus czy Przemysław Frankowski.
Mundial w Katarze rozpoczęliśmy z Nicolą Zalewskim na prawym skrzydle i Jakubem Kamińskim po drugiej stronie. Gracz Romy, choć ograny w Serie A i europejskich pucharach, najpewniej spalił się psychicznie. Nie wytrzymał ciśnienia, był elektryczny i już po przerwie opuścił boisko. Wrócił dopiero na ostatnie minuty ostatniego meczu z Francją (1:3).
Piłkarz Wolfsburga grał w każdym meczu MŚ i nawet zanotował kilka błyskotliwych akcji, ale po blamażu w Katarze trudno było chwalić Polaków. Tym bardziej za ofensywę, bo kadra Michniewicza przede wszystkim skupiała się na rozpaczliwej defensywie.
Portugalski selekcjoner w debiucie postawił na skrzydłach na Frankowskiego oraz Sebastiana Szymańskiego. Ale ani jeden, ani drugi nie zachwycił w Pradze. Podobnie jak niemal wszyscy Biało-Czerwoni. Jednym z nielicznych pozytywów był Zalewski, który pojawił się na murawie w drugiej połowie. Po przegranej 1:3 Santos zdecydował się na kolejne korekty.
Zalewski wskoczył do pierwszego składu na prawe skrzydło, a Frankowski został przesunięty piętro niżej. Szymański, który w Pradze wcielał się w rolę fałszywego skrzydłowego, wylądował na ławce, a zastąpił go Kamiński.
A że tym razem graliśmy w Warszawie, przeciwko Albanii, a więc słabszemu rywalowi, to w poniedziałkowym meczu - szczególnie w pierwszej połowie - skrzydłowi mogli się przede wszystkim skupić na atakowaniu. Frankowski i Kiwior wspomagali ich raczej w ataku, niż oczekiwali na liczne powroty skrzydłowych. Po przerwie sytuacja się nieco zmieniła, ale do tego jeszcze wrócimy.
Była trzecia minuta spotkania, gdy Kamiński zbyt mocno zagrywał do Roberta Lewandowskiego i zepsuł akcję, choć spokojnie mógł strzelać z dystansu. Dziesięć minut później na takie uderzenie zdecydował się Zalewski, ale skuteczną interwencją popisał się Thomas Strakosha.
Kamiński długo był niewidoczny. Atakowaliśmy częściej prawą stroną, a Zalewski starał się brać czynny udział w większości akcji. Potrafił przyśpieszyć akcję grą z klepki, a kiedy trzeba było, to dryblingiem minął rywala.
Pod koniec pierwszej połowy Kamiński w końcu błysnął. Popisał się ładnym technicznym strzałem, po którym piłka odbiła się od słupka, ale dopadł do niej Karol Świderski. No i objęliśmy prowadzenie.
Zalewski w drugiej odsłonie wyraźnie przygasł, choć mógł mieć nawet asystę. Jednak w 50. minucie Frankowski nie wykorzystał jego podania i kopnął zbyt lekko w stronę bramkarza. Kilka minut później piłkarz Romy popełnił poważny błąd. Stracił piłkę pod własnym polem karnym, ale bez konsekwencji. Prezent powinien wysłać Wojciechowi Szczęsnemu, który efektownie obronił strzał Kristjana Asllaniego z Interu Mediolan. W 68. minucie zmienił go Michał Skóraś. Gwiazda Lecha Poznań nie wyróżniła się niczym szczególnym.
W drugiej połowie coraz mniej widoczny był Zieliński, przez co ucierpiał cały ekosystem, włącznie z Kamińskim. Gracz Wolfsburga - tak jak Zalewski - zanotował głupią stratę pod polem karnym Szczęsnego, jednak Albańczycy z tego nie skorzystali.
Po pierwszej połowie można było mieć nadzieję, że Zalewski i Kamiński mogą stać się ważnymi zawodnikami pierwszego składu w tych eliminacjach. Ale druga połowa ostudziła nasz entuzjazm. Podstawowym atrybutem dobrego skrzydłowego, tak jak napastnika, powinny być liczby. Problem w tym, że do tej pory Zalewski i Kamiński na razie ich nie gwarantują.
Rzymianin w klubie rozegrał 59 meczów, strzelił gola i zanotował cztery asysty. I choć ma często wiele zadań defensywnych, to jego liczby nie rzucają na kolana. Podobnie jak statystyki Kamińskiego, który w barwach Wolfsburga ma dwa gole i trzy asysty w 24 spotkaniach. Oczywiście, nie można zapominać, że obaj urodzili się w 2002 roku, więc wszystko przed nimi, ale dziś Santos wie, że Zalewski i Kamiński nie gwarantują fajerwerków.
W kolejnych meczach zagramy z Mołdawią i Wyspami Owczymi. Trudno wyobrazić sobie lepszych rywali, by podkręcić statystyki i na nowo rozbudzić nadzieje.