Młodzi dostali szansę i jej nie zmarnowali. Tęsknota za "starymi" pozostała

Antoni Partum
Kiedyś akcje skrzydłami były naszym wielkim atutem, ale dziś Fernando Santos może o tym tylko marzyć. Co prawda Polska ograła Albanię 1:0, a Nicola Zalewski i Jakub Kamiński nie oblali egzaminu, ale fani Biało-Czerwonych nie przestają tęsknić za rajdami Kamila Grosickiego czy Jakuba Błaszczykowskiego.

Przez lata głównym pomysłem reprezentacji Polski na ataki były szarże skrzydłowych. Na lewej flance szalał Kamil Grosicki, prawą stronę obstawiał Jakub Błaszczykowski i asekurujący go Łukasz Piszczek. Tak wyglądały skrzydła w szczytowym momencie kadry Adama Nawałki. Kolejni selekcjonerzy zaczęli jednak od tego pomysłu odchodzić, bo "TurboGrosik" miał kłopoty z regularną grą, Kubę nękały kontuzje, a przy okazji obaj nie doczekali się godnych następców.

Zobacz wideo Tak wyglądał trening kadry pod okiem Fernando Santosa

Na Euro 2020 Paulo Sousa zrezygnował z ofensywnych skrzydłowych na rzecz wahadłowych, którzy z definicji mają więcej obowiązków w obronie. Kamil Jóźwiak i Tymoteusz Puchacz okazali się niewypałami. Dobrego wrażenia nie zrobili też: Przemysław Płacheta, Maciej Rybus czy Przemysław Frankowski.

Mundial w Katarze rozpoczęliśmy z Nicolą Zalewskim na prawym skrzydle i Jakubem Kamińskim po drugiej stronie. Gracz Romy, choć ograny w Serie A i europejskich pucharach, najpewniej spalił się psychicznie. Nie wytrzymał ciśnienia, był elektryczny i już po przerwie opuścił boisko. Wrócił dopiero na ostatnie minuty ostatniego meczu z Francją (1:3).

Piłkarz Wolfsburga grał w każdym meczu MŚ i nawet zanotował kilka błyskotliwych akcji, ale po blamażu w Katarze trudno było chwalić Polaków. Tym bardziej za ofensywę, bo kadra Michniewicza przede wszystkim skupiała się na rozpaczliwej defensywie.

No i przyszedł czas Fernando Santosa

Portugalski selekcjoner w debiucie postawił na skrzydłach na Frankowskiego oraz Sebastiana Szymańskiego. Ale ani jeden, ani drugi nie zachwycił w Pradze. Podobnie jak niemal wszyscy Biało-Czerwoni. Jednym z nielicznych pozytywów był Zalewski, który pojawił się na murawie w drugiej połowie. Po przegranej 1:3 Santos zdecydował się na kolejne korekty.

Zalewski wskoczył do pierwszego składu na prawe skrzydło, a Frankowski został przesunięty piętro niżej. Szymański, który w Pradze wcielał się w rolę fałszywego skrzydłowego, wylądował na ławce, a zastąpił go Kamiński. 

A że tym razem graliśmy w Warszawie, przeciwko Albanii, a więc słabszemu rywalowi, to w poniedziałkowym meczu - szczególnie w pierwszej połowie - skrzydłowi mogli się przede wszystkim skupić na atakowaniu. Frankowski i Kiwior wspomagali ich raczej w ataku, niż oczekiwali na liczne powroty skrzydłowych. Po przerwie sytuacja się nieco zmieniła, ale do tego jeszcze wrócimy.

Kamiński zaczął źle, ale później się rozkręcił

Była trzecia minuta spotkania, gdy Kamiński zbyt mocno zagrywał do Roberta Lewandowskiego i zepsuł akcję, choć spokojnie mógł strzelać z dystansu. Dziesięć minut później na takie uderzenie zdecydował się Zalewski, ale skuteczną interwencją popisał się Thomas Strakosha.

Kamiński długo był niewidoczny. Atakowaliśmy częściej prawą stroną, a Zalewski starał się brać czynny udział w większości akcji. Potrafił przyśpieszyć akcję grą z klepki, a kiedy trzeba było, to dryblingiem minął rywala. 

Pod koniec pierwszej połowy Kamiński w końcu błysnął. Popisał się ładnym technicznym strzałem, po którym piłka odbiła się od słupka, ale dopadł do niej Karol Świderski. No i objęliśmy prowadzenie. 

A co się działo po przerwie?

Zalewski w drugiej odsłonie wyraźnie przygasł, choć mógł mieć nawet asystę. Jednak w 50. minucie Frankowski nie wykorzystał jego podania i kopnął zbyt lekko w stronę bramkarza. Kilka minut później piłkarz Romy popełnił poważny błąd. Stracił piłkę pod własnym polem karnym, ale bez konsekwencji. Prezent powinien wysłać Wojciechowi Szczęsnemu, który efektownie obronił strzał Kristjana Asllaniego z Interu Mediolan. W 68. minucie zmienił go Michał Skóraś. Gwiazda Lecha Poznań nie wyróżniła się niczym szczególnym.

W drugiej połowie coraz mniej widoczny był Zieliński, przez co ucierpiał cały ekosystem, włącznie z Kamińskim. Gracz Wolfsburga - tak jak Zalewski - zanotował głupią stratę pod polem karnym Szczęsnego, jednak Albańczycy z tego nie skorzystali.

Santos wciąż musi testować

Po pierwszej połowie można było mieć nadzieję, że Zalewski i Kamiński mogą stać się ważnymi zawodnikami pierwszego składu w tych eliminacjach. Ale druga połowa ostudziła nasz entuzjazm. Podstawowym atrybutem dobrego skrzydłowego, tak jak napastnika, powinny być liczby. Problem w tym, że do tej pory Zalewski i Kamiński na razie ich nie gwarantują.

Rzymianin w klubie rozegrał 59 meczów, strzelił gola i zanotował cztery asysty. I choć ma często wiele zadań defensywnych, to jego liczby nie rzucają na kolana. Podobnie jak statystyki Kamińskiego, który w barwach Wolfsburga ma dwa gole i trzy asysty w 24 spotkaniach. Oczywiście, nie można zapominać, że obaj urodzili się w 2002 roku, więc wszystko przed nimi, ale dziś Santos wie, że Zalewski i Kamiński nie gwarantują fajerwerków. 

W kolejnych meczach zagramy z Mołdawią i Wyspami Owczymi. Trudno wyobrazić sobie lepszych rywali, by podkręcić statystyki i na nowo rozbudzić nadzieje. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.