Opatrzność i Świderski. Reakcja Fernando Santosa mówi wszystko

Dawid Szymczak
Albańczycy w końcówce meczu nie trafili w bramkę, a Fernando Santos złożył ręce jak do modlitwy. Opatrzności bowiem Polscy zawdzięczają zwycięstwo 1:0 w drugim eliminacyjnym spotkaniu Euro 2024. Ich gra wciąż martwi, ale nad problemami będą rozmyślać z trzema punktami w kieszeni. Tyle dobrego. Duży w tym udział Karola Świderskiego i Bartosza Salamona.

Najpierw o bohaterze: Karol Świderski to fenomen, który równie trudno zrozumieć, co przeoczyć. "Strzelcem gola jest grający z numerem 11! Karol…" - wrzasnął spiker, a kibice chóralnie dopowiedzieli: "Świderski!". Ani wcześniej, ani później na Narodowym nie było tego wieczoru głośniej. Numer na jego koszulce mniej więcej oddaje też, który w kolejce do chwalenia jest na co dzień. Ale gdy przychodzi mecz reprezentacji w eliminacjach, Świderski wpycha się na pierwszy plan. Najbardziej niedoceniany piłkarz kadry ostatnich lat? Prawdopodobnie. Niezawodny u Paulo Sousy, Czesława Michniewicza i Fernando Santosa? Zdecydowanie.

Zobacz wideo O co chodzi w procesie Lewandowski - Kucharski? Ujawniamy kulisy

Trudno zakochać się w jego technice, niełatwo też zachwycić się większością jego goli w kadrze, ale trzeba docenić to, co dla niej robi i w jak ważnych momentach trafia do bramki. Zawsze gra na miarę potencjału, ma niebywałe wyczucie w polu karnym i rozumie się z Robertem Lewandowskim, który co chwilę apeluje, by kadra grała dwoma napastnikami. W poniedziałek to Świderski był w tym duecie lepszy. Zadebiutował w reprezentacji niemal równo dwa lata temu, rozegrał 940 minut i strzelił dziewięć goli, co daje imponujący wynik gola strzelanego średnio co 104 minuty. Dla porównania Milik zdobywa bramkę dla Polski średnio co 254 minuty, Lewandowski co 140, Piątek co 130. 

- Mówiliśmy, że będzie fajnie? - pytał kibiców w przerwie spiker. - Karol Świderski potrafi! - śmiał się, a na trybunach raz jeszcze poniosły się brawa.

Senny Narodowy

Ale czy na pewno było fajnie? Do 41. minuty utrzymywał się bezbramkowy remis, a o Polaków, którzy po porażce 1:3 w Pradze koniecznie potrzebowali zwycięstwa, można się było obawiać. Albańczycy świadomie oddali im piłkę, a oni kolejny raz mieli problem, co z nią zrobić. Podawali w nieskończoność, ale nie przekładało się to na sytuacje bramkowe. Obawa, że skończą ten mecz z 60 proc. posiadania piłki, ale bez strzelonego gola, była uzasadniona. Piotr Zieliński kręcił się w kółko, byle znaleźć konstruktywne podanie, ale zbyt często piłka wracała do Bartosza Salamona, który z braku lepszych możliwości kopał ją w stronę napastników. Jego dobry występ pokazuje jednak, że selekcjoner nie może machnąć ręką na ekstraklasę. Da się z niej wyłowić perełki. 

Na Narodowym wiele razy robiło się sennie. Kolejne podania w poprzek kołysały kibiców, chwilami na trybunach panowała cisza. Ludzie z PZPN reagowali komunikatami wyświetlanymi na telebimach: "Meksykańska fala!", "Nadajemy rytm!" i "Machajmy szalikami", a nawet "My chcemy gola" pokazanym, jak tekst piosenek podczas karaoke. Ale efekt był bardzo przeciętny. Fernando Santos, który zachwycał się gorącą atmosferą na polskich stadionach i zakładał, że na meczach reprezentacji jest ona podobna, jak na spotkaniach ekstraklasy, mógł być rozczarowany.

Najważniejsze jednak, że jego drużyna zaczęła spotkanie pewniej niż z Czechami. Od początku zdominowała rywala i w pierwszym kwadransie niemal w ogóle nie dopuszczała go pod własną bramkę. Agresja i determinacja w ich grze, których domagał się Santos, były nieco większa, ale nie przełożyły się na chęć jak najszybszego zdobycia bramki. Portugalczyk zdradził na niedzielnej konferencji prasowej, że jego zawodnicy są po meczu z Czechami tak źli i rozczarowani, że chcą jak najszybciej wyjść na boisko i się zrehabilitować. Nie było jednak widać, by rzeczywiście wyszli na to spotkanie z pianą na ustach i chęcią wyładowania frustracji na rywalu. 

Opatrzność i Świderski

I tego gonienia za strzeleniem drugiego gola zabrakło, przez co w drugiej połowie kilkukrotnie pod bramką Szczęsnego kipiało od emocji. Za dużo było niedokładnych podań i strat, za mało odpowiedzialności i dojrzałości w grze. O ile w pierwszej połowie Polacy kontrolowali mecz, ale brakowało im pomysłu na atak pozycyjny, o tyle po przerwie do starych problemów doszły kolejne: z bezpiecznym utrzymaniem piłki i ograniczeniem kontrataków Albanii. Dobrze, że Szczęsny wciąż jest w wysokiej formie, bo sytuacja w eliminacjach Euro 2024 już po dwóch meczach mogła być skomplikowana.

A tak wciąż martwimy się jakością gry reprezentacji, ale przynajmniej z trzema punktami na koncie. Santos doskonale już wie, jak dużo ma pracy, ale nie stoi w podbramkowej sytuacji. Zresztą, obserwując jego zachowanie przy bocznej linii, nie mamy wątpliwości, że nie był zadowolony z gry swoich piłkarzy. Doceniał odwagę - każdy strzał, nawet niecelny, nagradzał brawami. Pokrzykiwał, gdy grający przy nim skrzydłowi decydowali się na dryblingi. Denerwował się za to na kolejne podania, które nie popychały zespołu do przodu i wręcz wściekał się, gdy jego piłkarz tracił piłkę w środku pola. Kilkukrotnie machał rękami, aż w końcu złożył dłonie jak do modlitwy, gdy w końcówce meczu Albańczycy zmarnowali doskonałą okazję do wyrównania. Opatrzności bowiem Polacy zawdzięczają to zwycięstwo. I Świderskiemu.

PZPN pokazuje, UEFA patrzy. Specjalne koszulki na rozgrzewkę 

Lewandowski w koszulce z nazwiskiem Pajor, Szczęsny z nazwiskiem Szemik? Zawistowska zamiast Szymańskiego? Jedlińska zamiast Skórasia i Matysik zamiast Bielika? O co chodzi? Polscy piłkarze rozgrzewali się w koszulkach z nazwiskami reprezentantek Polski i hasłem #CzasNaNas. Po pierwsze, to kolejny element mający pomóc w promocji piłki kobiet w Polsce, a po drugie, to sygnał wysłany do UEFA, udowadniający, że w Polsce dba się o żeńską kadrę. Wiadomo, że PZPN ubiega się o organizację żeńskiego Euro 2025, a już za kilka dni UEFA ma ogłosić swój wybór. Polska rywalizuje z Francją, Szwajcarią, a także Szwecją, Danią, Norwegią i Finlandią, które chcą wspólnie gościć tę imprezę. Wygląda na to, że PZPN spróbował zapunktować jeszcze na ostatniej prostej. 

Gospodarz miał być znany już w grudniu, ale UEFA przeniosła ogłoszenie na początek kwietnia, tłumacząc, że oczekuje od wnioskodawców bardziej szczegółowych ofert - głównie w aspektach budżetowych. Nieoficjalnie słyszymy, że PZPN nie zamierzał na tej imprezie oszczędzać i na ostatniej prostej robił wszystko, by wygrać. Odczucia w federacji są dobre. - Czujemy, że jesteśmy jednym z faworytów - usłyszeliśmy. Głównym rywalem wydają się Skandynawowie.

Jeśli Polska wygra, zorganizuje drugie Euro w historii - po męskich mistrzostwach w 2012 r. To wydarzenie o jeszcze większej randze i rozmachu niż młodzieżowe turnieje, które w odbywały się na polskich stadionach w ostatnich latach. Podczas ostatnich kobiecych mistrzostw Europy, które odbywały się w Anglii, kibice kupili w sumie ponad pół miliona biletów, finał na Wembley obejrzało 90 tysięcy kibiców, a w telewizji był najchętniej oglądanym meczem mistrzostw Europy w historii - i to bez podziału na turnieje męskie i żeńskie. Ogólne zainteresowanie było tak duże, że UEFA stwierdziła, że wybrała zbyt małe stadiony i w kolejnej edycji - być może w Polsce - wykorzysta większe obiekty. Na koniec cieszyli się gospodarze, bo Angielki w dogrywce pokonały Niemki 2:1.

Afera premiowa? Kibice wciąż kochają reprezentację. "Lewy przeprosił"

- Wara od publicznych pieniędzy - warknął kibic napotkany w drodze z metra na stadion. Tuż przed zgrupowaniem - za sprawą szczerego wywiadu Łukasza Skorupskiego w "Przeglądzie Sportowym" - ponownie rozpętała się dyskusja nad premiami, które premier Mateusz Morawiecki obiecał piłkarzom za wyjście z grupy na mundialu. Okazało się, że Polacy, gdy już wywalczyli awans, zamiast skupić się wyłącznie na meczu z Francją, zaczęli dyskutować o podziale co najmniej 30 mln zł. I długo nie mogli dość do porozumienia. Atmosfera znacznie się pogorszyła, część zawodników na jakiś czas przestała nawet ze sobą rozmawiać. Sprawa zrobiła się bardzo głośna - komentowali ją politycy, a specjaliści od PR przewidywali, że uderzy w wizerunek polskich piłkarzy i może nawet odwrócić część kibiców od kadry.

Mecz z Albanią - pierwszy rozgrywany w Polsce po mundialu - był okazją, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście tak się stało. - Tej propozycji w ogóle nie powinno być! Kwadrans przed wylotem do Kataru? Takich rzeczy nie mogą być załatwiane z piłkarzami. Oni są od grania! - mówili nam kibice z Gniezna, którzy w kilkanaście osób przyjechali do Warszawy wynajętym busem. - Tak to jest, jak politycy mieszają się do sportu! Takie pieniądze dla piłkarzy? Nie ma innych potrzeb? Inflacja szaleje, ludziom trudno wiązać koniec z końcem - zauważał pan Dariusz. - A że piłkarze chcieli to podzielić i wziąć? Taka natura ludzka, że ile by człowiek nie miał, to chce więcej, jak mu dają. Rozumiem ich. Dziwi mnie tylko, że taki Lewandowski, Szczęsny czy Zieliński, gwiazdy światowego formatu, pozwolili, by to podzieliło drużynę. Otrzaskani są w wielkim świecie, grali na mistrzostwach, walczyli o niewidziany od dawna sukces, a pokłócili się jak dzieci. To jest słabe - podkreślał.

Nasze wnioski z kilku podobnych rozmów? Każdy kibic o aferze słyszał, każdy ma w jej sprawie coś do powiedzenia, ale jak reprezentacji kibicował, tak jej kibicuje. Osoby, z którymi rozmawialiśmy, widzeli przede wszystkim winę polityków i premiera Morawieckiego, a o piłkarzach wcześniej i tak nie mieli zbyt dobrego zdania. Polsce jednak kibicują bez względu na to, kto w niej akurat gra. Kibice doceniają też przeprosiny Roberta Lewandowskiego. - Chcę przeprosić kibiców, że jako kapitan nie powstrzymałem we właściwym momencie wydarzeń, które przeobraziły się w "aferę premiową" podczas mundialu w Katarze - powiedział napastnik na konferencji prasowej przed meczem z Czechami. 

- Temat zakończony. Prawda wyszła na jaw, dzięki Skorupskiemu. Szacun dla niego za szczerość. Lewandowski też przeprosił. Jest nowe rozdanie, nowy selekcjoner. Oby się to więcej nie powtórzyło, bo publiczne pieniądze są potrzebne gdzie indziej - mówił przed meczem z Albanią kibic Dariusz.

Poniekąd to dobrze, że problemy reprezentacji znów ograniczają się przede wszystkim do boiska i nie odbijają się na sytuacji w tabeli. Czesi stracili bowiem punkty z Mołdawią. Z dorobkiem czterech prowadzą w tabeli grupy E, ale Polacy tracą do nich tylko punkt. Na Euro 2024 awansują dwie najlepsze drużyny z grupy, Biało-Czerwoni kolejny mecz rozegrają 20 czerwca - na wyjeździe z Mołdawią.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.