Beenhakker zaczął jak Santos. "Jeszcze jeden" po golach rywali. I cudowna przemiana

Jakub Seweryn
17 lat temu Leo Beenhakker też zaczął eliminacje do Euro od wpadki z Finlandią i wyniku 1:3. Ale potem dokonał rewolucji, nie bał się zmian, pokonał Portugalię i dokonał rzeczy historycznej. Fernando Santos po porażce 1:3 z Czechami też musi zacząć wygrywać, ale zadanie ma dużo łatwiejsze niż jego poprzednik.

Blamaż 1:3 na start eliminacji na początku kadencji nowego, zagranicznego selekcjonera? Przecież to już było! 17 lat temu właśnie tak eliminacje do Euro 2008 rozpoczął Leo Beenhakker. Po fatalnej porażce u siebie z Finlandią Holender zdołał jednak błyskawicznie przebudować i odbudować Biało-Czerwonych, czego efektem było legendarne już zwycięstwo 2:1 nad Portugalią w Chorzowie i historyczny awans na mistrzostwa Europy. 

Zobacz wideo Santos wprowadza zmiany w kadrze. Tylko dwa stoły. "Wracamy do czasów Nawałki"

Też zaczęło się od blamażu. "Jeszcze jeden, jeszcze jeden!" po golach dla rywali

Gdy Beenhakker w 2006 roku objął reprezentację Polski po Pawle Janasie i po nieudanych mistrzostwach świata w Niemczech, na początku wcale nie próbował robić w niej rewolucji. Po mundialu zrezygnował z dwóch piłkarzy – Marcina Baszczyńskiego i Bartosza Bosackiego. Choć też nie do końca, bo po dwóch latach kadencji Holendra Bosacki doczekał się kolejnych występów w koszulce z orłem na piersi.

64-letni wówczas trener, który lata świetności (trzy mistrzostwa Hiszpanii z Realem Madryt oraz trzy mistrzostwa Holandii z Ajaxem i Feyenoordem) miał już za sobą, przychodził do Polski jako selekcjoner, który na MŚ w Niemczech zrobił dobre wrażenie z reprezentacją malutkiego Trynidadu i Tobago. Na starcie swojej przygody z Biało-Czerwonymi oparł zespół na piłkarzach kadry Janasa, także tych w ostatniej chwili pominiętych przed mundialem, jak Jerzy Dudek i Tomasz Frankowski.

Debiutem Beenhakkera był wyjazdowy mecz towarzyski z Danią, który Polacy przegrali w marnym stylu 0:2. Prawdziwą weryfikacją miał być jednak pierwszy mecz eliminacyjny, w którym w Bydgoszczy Biało-Czerwoni podejmowali europejskiego średniaka – Finlandię.

I cóż to był za zimny prysznic dla 17 tysięcy kibiców na trybunach stadionu Zawiszy oraz milionów przed telewizorami! Beenhakker postawił na starą gwardię, w której znaleźli się między innymi 30-letni i starsi Dudek, Bąk, Żewłakow, Szymkowiak, Krzynówek, Żurawski czy Frankowski. I srogo się na niej zawiódł. Jedynym młodym zawodnikiem w podstawowej jedenastce był 20-letni Jakub Błaszczykowski, który zresztą w swoim debiucie się spalił i został zmieniony już w przerwie.

Polacy zagrali słabiutko, bez jakiegokolwiek wyrazu, a dodatkowo w drugiej połowie zostali bezlitośnie wypunktowani przez Finów, w których szeregach pierwsze skrzypce grał 35-letni Jari Litmanen. Do przerwy było bez bramek, ale potem 0:1, 0:2, 0:3… I ironiczne okrzyki kibiców z trybun "Jeszcze jeden, jeszcze jeden!". Niewiele zmieniła honorowa bramka Łukasza Garguły w 90. minucie gry. To był blamaż na otwarcie eliminacji do Euro 2008 i mało kto już po pierwszym spotkaniu wierzył w historyczny awans do najlepszej „16" w Europie.

 

Beenhakker się nie patyczkował. Sześć zmian w cztery dni, zupełnie nowa drużyna

Czasu na progres było bardzo mało, bo już cztery dni później Polacy mieli zagrać przy Łazienkowskiej w Warszawie z uczestnikiem mundialu w Niemczech – Serbią, z takimi piłkarzami, jak chociażby Dejan Stanković czy Nikola Żigić.

Co zrobił Beenhakker? Doświadczony Holender uznał, że nie ma na co czekać i dokonał rewolucji w wyjściowej jedenastce Biało-Czerwonych. Dokonał aż sześciu zmian, od pierwszej minuty zagrali m.in. Wojciech Kowalewski, Paweł Golański, Ireneusz Jeleń i debiutujący Radosław Matusiak.

To był też czas pożegnań dla trzech doświadczonych zawodników – Frankowskiego, Dudka, Szymkowiaka. Michał Żewłakow, Marcin Wasilewski czy Jacek Krzynówek dalej byli ważnymi piłkarzami kadry, do tego grona dołączyli m.in. Artur Boruc, Dariusz Dudka i Wojciech Łobodziński.

Skład na mecz z Finlandią (2.09.2006):
Jerzy Dudek – Marcin Wasilewski, Arkadiusz Głowacki, Jacek Bąk, Michał Żewłakow – Jakub Błaszczykowski, Arkadiusz Radomski, Mirosław Szymkowiak, Jacek KrzynówekMaciej Żurawski, Tomasz Frankowski.

Skład na mecz z Serbią (6.09.2006):
Wojciech Kowalewski – Paweł Golański, Mariusz Jop, Jacek Bąk, Michał Żewłakow – Ireneusz Jeleń, Mariusz Lewandowski, Arkadiusz Radomski, Jacek KrzynówekMaciej Żurawski, Radosław Matusiak.

Efekty przyszły zaskakująco szybko, bo już od pierwszej minuty starcia z Serbami widzieliśmy już zupełnie inną reprezentację Polski. Grającą z zębem, charakterem i polotem. Przez pierwsze pół godziny Biało-Czerwonych kilkukrotnie zatrzymywał jedynie świetnymi interwencjami bramkarz Vladimir Stojković. W końcu i on musiał skapitulować, gdy w 30. minucie strzał debiutanta Radosława Matusiaka po rykoszecie wpadł idealnie w okienko serbskiej bramki.

Serbowie wyrównali w 71. minucie, gdy po błędzie polskiej obrony Marko Pantelić nie zdołał pokonać Wojciecha Kowalewskiego w sytuacji sam na sam, ale skuteczną dobitką popisał się Danko Lazović i mecz w Warszawie ostatecznie zakończył się remisem 1:1. Remisem, który dawał nadzieję na lepsze jutro, ale też jeszcze bardziej komplikującym sytuację Polaków w grupie eliminacyjnej.

 

Kosmos. Trzeci zespół świata zdeklasowany na polskiej ziemi. A przed meczem nikt nie wierzył

Dobre wrażenie to jedno, ale w październiku kadra Beenhakkera już musiała wygrywać, a jej przeciwnikami były nie tylko Kazachstan, ale też trzeci zespół świata – Portugalia. Pierwszy mecz rozegrano jednak w Astanie i nie było to wielkie widowisko. Beenhakker już w pierwszej połowie zmienił Mariusza Lewandowskiego na Przemysława Kaźmierczaka, w drugiej zwycięskiego gola strzelił Euzebiusz Smolarek i Polska wygrała 1:0. Niemniej jednak, przed rywalizacją z Portugalią na Stadionie Śląskim w Chorzowie trudno było być optymistą.

To, co jednak wydarzyło się 11 października 2006 roku na Stadionie Śląskim w Chorzowie, na zawsze przeszło do historii polskiej piłki. Dwa gole Smolarka, duet Bronowicki-Golański zatrzymujący raz za razem Cristiano Ronaldo, dominacja reprezentacji Polski i sensacyjne zwycięstwo 2:1 w ten magiczny wieczór w tzw. „Kotle Czarownic".

 

- Nie mogę powiedzieć, że spadł mi kamień z serca, bo jednak cały czas byłem przekonany, że zatrudnienie Beenhakkera było dobrym pomysłem – mówił po tym spotkaniu prezes PZPN Michał Listkiewicz.

I jak łatwo zauważyć, Beenhakker dalej szukał optymalnych rozwiązań. Względem dobrego meczu z Serbią znów wymienił w wyjściowym składzie pięciu piłkarzy. Holender zaskoczył raz jeszcze, gdy na Portugalię wystawił dokładnie tych samych zawodników, którzy nie popisali się cztery dni wcześniej w Kazachstanie, ze zmienionym w 30. minucie Lewandowskim włącznie.

Skład na mecze z Kazachstanem (07.11.2006) i Portugalią (11.10.2006):
Wojciech Kowalewski – Paweł Golański, Jacek Bąk, Arkadiusz Radomski, Grzegorz Bronowicki – Mariusz Lewandowski, Radosław Sobolewski – Jakub Błaszczykowski, Maciej Żurawski, Euzebiusz Smolarek – Grzegorz Rasiak.

Zobaczyliśmy jednak, jak wielką rolę w futbolu odgrywa odpowiednie nastawienie, odpowiednia mentalność. Ten mecz stworzył w kadrze Beenhakkera prawdziwą drużynę, która nie bała się nikogo. Stało się coś, co powtórzyło się też osiem lat później za kadencji Adama Nawałki - po wygranym spotkaniu Polska – Niemcy, ze świeżo upieczonymi mistrzami świata.

Beenhakker wskazał drogę. Fernando Santos musi to powtórzyć. Ale ma łatwiej

W dalszej części eliminacji do Euro 2008 Polacy szli już jak burza. Dwa razy wygrali z Belgią, remisowali na wyjeździe z Finlandią, Portugalią i Serbią oraz poza jedną wpadką w Erywaniu z Armenią (0:1) punktowali trzech niżej notowanych rywali (Kazachstan, Azerbejdżan i Armenię), dzięki czemu po raz pierwszy w historii awansowali na mistrzostwa Europy i to z pierwszego miejsca w grupie. W tak silnej grupie – z trzema uczestnikami mistrzostw świata 2006 (Portugalia, Serbia, Polska), a także Finlandią czy Belgią, co do dziś jest jednym z najważniejszych sukcesów piłkarskiej reprezentacji Polski w XXI wieku. Sam Holender z kolei z powodzeniem wprowadzał kolejnych zawodników, często znikąd, gdy tylko widział w nich odpowiedni potencjał do wzmocnienia drużyny narodowej.

I choć turniej główny Biało-Czerwonym nie wyszedł, bo musieli oni tam uznać wyższość Niemiec i Chorwacji, to trzeba pamiętać, że Polacy znaleźli się w najlepszej „16" w Europy, podczas gdy obecnie na Euro jadą 24 zespoły. I można jedynie żałować, że po Euro 2008 wszystko spektakularnie się rozsypało.

Beenhakker powinien być jednak dobrym przykładem dla Fernando Santosa. Holender zaczął pracę z reprezentacją Polski równie źle, jak w piątek Santos, ale odważnymi decyzjami i odpowiednim przesłaniem stworzył więcej niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Bo przecież nikt nie spodziewał się zakończenia eliminacji przed trzecim zespołem świata, zdobywając w meczach z nim cztery punkty.

Santos warunki do pracy nad Biało-Czerwonymi ma znacznie lepsze. Rywale w eliminacjach Euro 2024 są zdecydowanie mniej wymagający, a reprezentacja Polski ma zdecydowanie lepszych indywidualnie zawodników, bardziej ogranych w najlepszych ligach świata, niż za kadencji Beenhakkera. Holender miał jednak to do siebie, że potrafił wypromować niejednego, mało znanego dotąd zawodnika i być może to będzie klucz dla Santosa, aby udanie przeprowadzić zmianę pokoleniową w polskiej kadrze.

Na razie jednak przed nim ważny, poniedziałkowy mecz z Albanią na Stadionie Narodowym. I tutaj analogii do czasów Beenhakkera być nie może. Holender po wpadce 1:3 z Finlandią zremisował 1:1 z Serbią, Portugalczyk Albanię musi pokonać. Nie ma innego wyjścia. Fernando Santos nie miał wiele czasu, ale musiał dotrzeć do głów polskich piłkarzy. Bo trudno szukać głównego problemu gdzie indziej, gdy na boisku mało który z nich jest w stanie nawiązać do swoich dobrych występów w klubie.

I zarówno Santosowi, jak i polskim piłkarzom należy przed tym meczem życzyć przede wszystkim jednego - odwagi.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.