Szokujący, zatrważający, zawstydzający początek. Skołowani byli nie tylko kibice, czy piłkarze – ich zdziwienie mieszało się ze wzajemnymi, asekuracyjnymi pretensjami – ale i trener. Fernando Santos po pierwszym golu jeszcze uspokajał piłkarzy, po drugim ostentacyjnie machnął na nich, na ich postawę ręką.
Na taką okoliczność polscy kibice mają specjalną przyśpiewkę: "Polska grać, k… mać!". Niewybredne, ale na stadionie Slavii Praga zasłyszane rekordowo szybko – już po czterech minutach po trybunach niósł się apel o – mówiąc eufemistycznie – znośniejszą grę "Biało Czerwonych". Bo było niewytłumaczalnie źle.
Właśnie - kibice. Na 20-tysięcznym obiekcie w sektorze gości miało zasiąść półtora tysiąca polskich fanów. Tyle w teorii, bo już godzinę przed meczem było jasne, że jest ich co najmniej drugie tyle, ale rozsianych po całych trybunach praskiego obiektu.
Choćby za bramką, której w pierwszej połowie bronił Wojciech Szczęsny – najpierw poniosło się tam głośne "Czesi!", ale już po chwili: "Jesteśmy zawsze tam, gdzie nasza Polska". Polacy byli głośniejsi, znane "gramy u siebie!" było uzasadnione. Szkoda, że równie uzasadnione były gwizdy i buczenie.
Wróćmy na boisko. Tym, który za fatalny start najmocniej oberwał od Fernando Santosa, był Matty Cash. Po pierwszym straconym golu selekcjoner miał do obrońcy umiarkowane pretensje, że ten boi się zagrać wzdłuż linii do wychodzącego po piłkę Roberta Lewandowskiego. Po drugim był już wściekły, bo nieodpowiedzialne zagranie Casha do środka na wysokość pola karnego omal nie kosztowało nas straty trzeciego (!) gola w przeciągu pięciu minut.
Po kilkudziesięciu sekundach już nie było go na boisku – oficjalnie z powodu urazu, choć Cash szczęśliwie z boiska zszedł o własnych siłach. Kiedy jednak zobaczył rozgrzewającego się przy linii Roberta Gumnego, pewnie sam odetchnął z ulgą – jeszcze na murawie wyglądał bowiem tak, jakby miał już serdecznie dość.
Zresztą – na zrezygnowanego wyglądał sam Santos. – Stres przed debiutem? Ani mniejszy, ani większy niż zwykle. Ale jest. Kto się w tym zawodzie nie stresuje, ten źle wykonuje pracę – mówił przed spotkaniem Portugalczyk.
68-letni Santos w futbolu pewnie widział już wszystko, ale trafienie Tomasa Cvancary z trzeciej minuty i jego rozłożyło na łopatki. Po pierwszym jeszcze bił piłkarzom brawa. Zdarzył im się fatalny w skutkach, ale jednak wypadek przy pracy, więc ich wsparł. Ale już po drugim wyglądał, jakby uświadomił sobie, w co się wpakował.
Obrazki załamującego ręce Santosa, jego plastyczny wyraz twarzy, ale i krzyki w kierunku piłkarzy były wymowne, ale to były oczywiście pozory – Portugalczyk działał i na drugą połowę Polacy wyszli odmienieni jeśli chodzi o skład. Zaczęliśmy systemem 4-3-3, którego Santos używał w Katarze z Portugalią. W drugiej połowie trener zmienił system w 4-2-3-1, dzięki któremu wygrał Euro w 2016 r.
Tyle taktyka, bo trudno niuansować ustawienie, zmiany Portugalczyka, skoro w drugiej połowie wciąż było fatalnie. Gol Jana Kuchty w 64. minucie był konsekwencją kilku kolejnych, następujących po sobie błędów. Na każdy z nich, jakby przyglądając się nadchodzącej katastrofie i wiedząc, że ta akcja skończy się golem, Santos reagował z coraz większą rezygnacją, machając rękoma, aby już po tym, jak piłka wpadła do siatki, załamać kompletnie ręce. Na honorowego gola Damiana Szymańskiego w ostatnich minutach nie zareagował. Nie było co się wygłupiać.
Świętowali za to Czesi. Po premierowym meczu w eliminacjach do Euro 2024 trudno stwierdzić, że piłka nożna to ich sport narodowy, nawet skromny, 20-tysięczny obiekt nie był wypełniony do końca. Ale Czesi w piątek bawili się wybornie – może byli cichsi, może ich fala meksykańska chwilę po starcie rozjeżdżała się w dwie strony i wywoływała salwy serdecznego śmiechu, ale to oni rozpoczynają kwalifikacje z przytupem.
Może jednak lepiej nam było utknąć w korku i ten mecz przegapić?
I ostatnia rzecz: pierwszym, który po meczu poszedł podziękować (przeprosić) polskim kibicom, był Robert Lewandowski. Kajał się także dzień wcześniej, przepraszając za aferę premiową. Ale jeszcze na murawie, od razu po meczu wywiadu telewizji odmówił. Nie dziwne, że zabrakło mu ochoty, aby komentować to, co wydarzyło się w piątkowy wieczór w Pradze.