A miało być inaczej, lepiej. "Uwaga! To jest ten numer" - wskazywał przed meczem poczytny czeski dziennik "Blesk", który zamieścił zdjęcia Roberta Lewandowskiego w koszulce z numerem dziewięć. Gazeta przestrzegała przed strzałami napastnika Barcelony na czeską bramkę, ale także zauważyła - co niestety w piątek potwierdziło się w Pradze na boisku - że kapitan reprezentacji Polski nie jest ostatnio w najlepszej formie.
Zresztą Lewandowski też jest tego świadomy. Dzień przed meczem z Czechami nieoczekiwanie pojawił się na konferencji prasowej razem z Fernando Santosem. Przede wszystkim po to, by jeszcze raz wyjaśnić i przeprosić za aferę premiową, która wybuchła w trakcie mundialu. Ale też po to, by opowiedzieć o swojej formie, która ostatnio nie jest najlepsza. Grający w Barcelonie Lewandowski w lidze nie strzelił gola od trzech spotkań. Nie trafił też w niedzielnym El Clasico, choć to od jego podania piętą w 92. minucie rozpoczęła się akcja bramkowa, która dała Barcelonie zwycięstwo 2:1.
- Ostatnie tygodnie były dla mnie trudne. Miałem trochę problemów ze zdrowiem. Na szczęście udało się już wszystko wyleczyć i mogłem skupić się na treningach. W niedzielnym meczu z Realem czułem się bardzo dobrze, rozegraliśmy świetne spotkanie. Liczę, że teraz forma będzie tylko rosła. A to, że nie strzelam ostatnio goli? No cóż, tak to już czasem bywa, ale mam nadzieję, że skuteczność szybko powróci - mówił w czwartek Lewandowski.
W piątek wybiegł na boisko jako jedyny napastnik. To dla niego nic nowego, bo w kadrze, gdzie uzbierał już 139 meczów, występował tak bardzo często. Także na mundialu, o którym mimo pierwszego od 36 lat awansu do fazy pucharowej, wszyscy chcieliśmy już zapomnieć. Piątkowy mecz z Czechami miał być nowym otwarciem. Również dla Lewandowskiego, który w grudniu po odpadnięciu z Francją w 1/8 finału kręcił nosem i marudził - razem m.in. z Piotrem Zielińskim - że potencjał ofensywny tej drużyny w Katarze nie został dobrze wykorzystany.
W piątek to miało się zmienić. Miał to zrobić Santos, który zastąpił na stanowisku selekcjonera Czesława Michniewicza. Portugalczyk miał uwolnić potencjał Lewandowskiego w ataku, który od razu po wejściu na boisko spojrzał w kierunku czeskiej bramki. Jakby chciał zobaczyć, w jaki sposób ustawia się Jiri Pavlenka i jak w tym meczu trzeba strzelać, by go pokonać. Kapitan reprezentacji Polski dreptał wtedy w środku pola i nawet nie zdążył dobrze tego przeanalizować i odwrócić się w kierunku własnej bramki, a już przegrywaliśmy 0:1. W 3. minucie było 0:2. To był nokaut. Koszmary z mundialu wróciły. I to ze zdwojoną siłą, bo w Pradze nie tylko nie strzelaliśmy, ale też szybko i w prosty sposób straciliśmy dwie bramki.
Bezradny był nie tylko Lewandowski, ale też cała nasza drużyna. A jeśli źle gra drużyna, to źle gra także Lewandowski. W pierwszej połowie kapitan reprezentacji Polski oddał dwa strzały, ale to nie były uderzenia, które zagroziły czeskiej bramce. Najpierw, w 10. minucie, trafił prosto w bramkarza, choć to uderzenie wyglądało bardziej na podanie. A później, w 18. minucie, piłka nawet nie wleciała w pole karne, bo strzał Lewandowskiego został zablokowany przez obrońcę.
- Hej, panowie, obudźcie się - gdyby słowami opisać reakcje Lewandowskiego z 23. minuty, wyglądałoby to właśnie tak. Chwilę wcześniej kapitan reprezentacji Polski został brutalnie sfaulowany w środku pola, pomocnik West Hamu Tomas Soucek zobaczył żółtą kartkę. Sędzia początkowo nie przerwał gry - dał przywilej korzyści - ale Karol Linetty nawet nie oddał strzału i stracił piłkę.
Lewandowski z każdą minutą wyglądał na coraz bardziej zrezygnowanego, ale też obolałego, bo Czesi grali ostro, twardo, często na pograniczu faulu. Ale też z każdą minutą biegał coraz dalej od czeskiej bramki, bo zabrał się za rozgrywanie. Jak w 19. minucie, kiedy wrzucił piłkę w pole karne, gdzie strzał oddał Przemysław Frankowski. To była najlepsza okazja reprezentacji Polski w pierwszej połowie. Nie skończona, a wypracowana przez Lewandowskiego.
Lewandowski pod koniec pierwszej połowy cofał się po piłkę nawet do linii obrony. Przed przerwą miał 21 kontaktów z piłką, ale poza wrzutką w pole karne z 19. minuty, kiedy strzał oddał Frankowski, w ofensywie był praktycznie nieobecny. Niewiele zmieniło się także w drugiej połowie, choć Santos próbował reagować, bo w przerwie zrobił dwie zmiany. Wprowadził Lewandowskiemu do pomocy w ataku Karola Świderskiego (za Krystiana Bielika) i na skrzydło Michała Skórasia (za Michała Karbownika).
Zmiany wniosły niewiele, by nie napisać, że nic. Jeden celny strzał głową Lewandowskiego - w 55. minucie - po wrzutce z narożnika boiska, kiedy piłkę w polu karnym przedłużył Świderski, to jednak trochę mało. Za mało, by pochwalić Lewandowskiego, który po chwili jeszcze łapał się za twarz, bo w powietrzu został poturbowany przez dobrze kryjącego go przez całe spotkanie Jakub Brabeca.
To za mało, by w ogóle pochwalić całą reprezentację Polski, którą w piątek stać było tylko na gola na otarcie łez (w 87. minucie strzelił go rezerwowy Damian Szymański). Kadra Santosa eliminacje do przyszłorocznego Euro zaczęła od katastrofy i porażki z Czechami 1:3. Kolejny mecz już w poniedziałek - na Stadionie Narodowym, gdzie Polska podejmie Albanię.