Kluczowe dla zrozumienia sagi z wyborem selekcjonera jest to, że PZPN nie działa w próżni. Trenerów dla swoich reprezentacji szukają też inne federacje z całego świata. I niekiedy trafiają z ofertami pod te same adresy, bo liczba trenerów, którzy sprawdzili się jako selekcjonerzy i wciąż chcą pracować w tej roli, jest ograniczona. Roberto Martinez dostał z Polski ofertę, ale najpierw wolał przyjrzeć się tej złożonej przez Portugalię i to ją zaakceptował. Trudno się temu dziwić, patrząc na potencjał obu reprezentacji.
Herve Renard, także z Polską łączony, po pierwsze wciąż ma obowiązującą umowę z Arabią Saudyjską do 2027 r., a po drugie ma też świetną markę w Afryce (dwa razy wygrywał Puchar Narodów Afryki), więc dostaje oferty również stamtąd. Interesuje się nim także Meksyk, który będzie współgospodarzem kolejnych mistrzostw świata, przez co jego oferta wydaje się jeszcze atrakcyjniejsza. Z kolei Paulo Bento, po wyjściu z grupy na mundialu z Koreą Południową, liczy, że wzbudzi zainteresowanie kilku federacji lub klubów z mocnych lig i będzie mógł przebierać w ofertach.
To domino, w którym jeden klocek popycha drugi. Przykładowo - Paulo Bento po mundialu pożegnał się z Koreą Południową, mógłby trafić do Polski, ale najpierw jego agent zapyta jeszcze o możliwość trenowania Belgii. A belgijska federacja, zanim da mu odpowiedź, poczeka na swojego faworyta, którym ponoć jest Louis van Gaal. Sama Korea też rozgląda się za nowym trenerem i zaprasza do siebie chociażby Fernando Santosa, z którym - według A Bola - kontaktował się również PZPN. Podobny łańcuszek można ułożyć z niemal każdym innym kandydatem na selekcjonera reprezentacji Polski. Cezary Kulesza złożył oferty swoim faworytom, a teraz zmuszony jest czekać na rozwój wydarzeń w innych częściach świata. Inni trenerzy potrzebują po prostu czasu do namysłu.
Jak podawaliśmy w Sport.pl w poniedziałek przed południem - PZPN chce ogłosić nowego selekcjonera kadry najpóźniej do końca stycznia. Może nawet wcześniej, w połowie miesiąca - słyszymy w związku, który nie tylko wyselekcjonował wąską listę kandydatów, ale - jak udało nam się ustalić - jest już na etapie finalizacji rozmów i szczegółów kontraktowych. Kulesza jest nastawiony na zatrudnienie trenera z zagranicy, a jego ostatnią wyliczankę polskich trenerów w "Przeglądzie Sportowym" należy traktować jako próbę mylenia tropów. Wypłynięcie nazwisk faktycznych kandydatów byłoby sprzeczne z interesem PZPN, bo mogłoby obniżyć - i tak niewysoką - pozycję negocjacyjną federacji. Wymienieni przez Kuleszę polscy trenerzy - Michał Probierz, Jan Urban, Jacek Magiera, Ireneusz Mamrot, Maciej Bartoszek i Piotr Stokowiec - są bardzo odległymi alternatywami dla faworytów z zagranicy.
Negocjacji nie ułatwia to, że selekcjonerów szukają federacje z całego świata. Po mundialu w Katarze aż czternaście reprezentacji zakończyło współpracę z dotychczasowymi trenerami. Hiszpania i Holandia od razu miały przygotowanych następców. Portugalia też znalazła nowego selekcjonera dość szybko, bo jej piłkarski potencjał jest olbrzymi - w poniedziałek kontrakt podpisał z nią Roberto Martinez. Reszta wciąż poluje - Iran, Meksyk, Urugwaj, Ghana, Korea Południowa, Brazylia, Belgia, Stany Zjednoczone, Ekwador - i w większości stanowi konkurencję dla Polski. Z wymienionych krajów tylko Ghana płaciła swojemu dotychczasowemu selekcjonerowi mniej niż Polska. Przykładowo - Korea Południowa płaciła Paulo Bento ok. 1,3 mln euro rocznie, czyli niemal trzykrotnie więcej niż Polska Czesławowi Michniewiczowi (0,5 mln euro).
Od kilkunastu dni w PZPN można jednak usłyszeć, że pieniądze nie będą poważną przeszkodą w zatrudnieniu renomowanego selekcjonera, bo federacja na 2023 r. ma rekordowo duży budżet - ponad 360 mln zł. Większym problemem jest niezbyt duża atrakcyjność polskiej reprezentacji, która dla wielu trenerów jest opcją którąś z kolei. Renard po wysłaniu w świat komunikatu, że chętnie podjąłby większe wyzwanie niż prowadzenie Arabii Saudyjskiej, dotychczas nie wykazał się zaangażowaniem, by rzeczywiście ją opuścić. Vladimir Petković, o którym Kulesza dotychczas publicznie nie wspominał, ale mimo to uchodzi za jednego z jego faworytów, od blisko roku nie trenuje Bordeaux, jednak wciąż ma z francuskim klubem ważną umowę i zarabia przeszło 3,5 mln euro rocznie. Dlatego zastanawia się, czy prowadzenie reprezentacji Polski - prawdopodobnie za mniejsze pieniądze - jest wystarczająco kuszące, by zrezygnować z kontraktu z Bordeaux.
Wygląda więc na to, że Cezary Kulesza zrobił już to, na co miał wpływ - wybrał kilku selekcjonerów, których widziałby w reprezentacji Polski. Słyszymy przy tym, że nie naradzał się w zbyt szerokim gronie i tak też podejmie ostateczną decyzję. Już teraz ma swoich faworytów i opcje zastępcze. Zaproponował im swoje warunki, ale na tym jego wpływ się kończy. To czas dla trenerów, by przeanalizowali oferty i podjęli decyzję. Gdy się określą, znów do gry wejdzie Kulesza i zdecyduje, z kim ostatecznie chce współpracować. To może potrwać. Możliwe więc, że nowy selekcjoner Polski zostanie ogłoszony dopiero pod koniec stycznia.