Czesław Michniewicz nie będzie selekcjonerem reprezentacji Polski w 2023 roku. PZPN poinformował, że nie przedłuży wygasającego kontraktu z selekcjonerem. Powody? Z tych sportowych bardzo słaby styl gry reprezentacji. Ale głównym powodem była fatalna atmosfera wokół kadry. Wszystko przez tzw. aferę premiową. W ostatnim czasie w mediach ukazywały się nowe informacje w sprawie spotkania premiera Mateusza Morawieckiego z piłkarzami. Według Łukasza Wachowskiego, sekretarza generalnego PZPN, związek miał być niewtajemniczony w spotkanie.
- Nie wiedzieliśmy o tym, że premier przyjedzie na zgrupowanie. Nie było to awizowane. To budzi nasze wątpliwości i zdziwienie. Nie rozumiemy, dlaczego to się tak potoczyło i nie byliśmy zaangażowani w to spotkanie. Przekazanie informacji prezesowi Kuleszy na pewno by nie zaszkodziło. To zostało ustalone na poziomie sztabu i najbliższego otoczenia selekcjonera – powiedział Wachowski w rozmowie z Canal+Sport.
Potem Roman Kołtoń informował, że Michniewicz winą za cały chaos obarczył rzecznika kadry i jej menadżera, Jakuba Kwiatkowskiego. Podczas spotkania selekcjonera z zarządem PZPN-u trener oskarżył go o brak współpracy i niezorganizowanie odpowiedniej komunikacji ws. premii. Wówczas Kwiatkowski miał się zdenerwować i powiedzieć:
- O wpół do trzeciej nad ranem w Katarze po meczu Argentyna - Polska doszło do wezwania przez Czesława Michniewicza liderów drużyny. Miałem wrażenie, że kapitan zespołu Robert Lewandowski był zażenowany tą sytuacją. To właśnie w tym momencie asystent Michniewicza, Kamil Potrykus został zobowiązany do zbierania numerów kont piłkarzy, aby przelew premii nastąpił jak najszybciej.
W środę nowe informacje opublikował "Przegląd Sportowy Onet". W artykule czytamy, że Kwiatkowski razem z Michniewiczem i kierownictwem kadry był zaangażowany w organizację spotkania z premierem. Kwiatkowski, jako rzecznik PZPN, a więc i Cezarego Kuleszy, powinien poinformować swojego przełożonego o sprawie. Wychodzi jednak na to, że tego nie zrobił. Jest to o tyle dziwne, że z wcześniejszych doniesień wynika, że Kwiatkowski sam był zniesmaczony całą sytuacją.
W czwartek podobne informacje przekazał Krzysztof Stanowski, współzałożyciel Kanału Sportowego, a prywatnie przyjaciel Michniewicza. - Gdy zapytano Michniewicza na zarządzie, dlaczego nie poinformował PZPN o tym, że premier przychodzi, to on powiedział: "Panowie, jak to nie poinformowałem, o czym wy mówicie? To Kuba Kwiatkowski pracuje w ukraińskiej federacji piłkarskiej? Bo to on trzy dni mailował z Kancelarią Premiera - kto którędy wchodzi, kto przy jakim stoliku siedzi". Mało tego. Powiedziano mu [Jakubowi Kwiatkowskiemu – red], czy może Kulesza chce przyjść. Na co on, że nie, bo prezes ma inne zajęcia. I teraz ktoś będzie udowadniał, że nie jest wielbłądem – twierdzi Stanowski.
Prawdopodobnie niezbyt szybko dowiemy się, kto mówi prawdę, a kto unika odpowiedzialności za zamieszanie. Faktem jest, że cała sprawa mocno zaszkodziła wizerunkowo całej reprezentacji Polski.