• Link został skopiowany

Zmarnowaliśmy Lewandowskiego. Na zawsze zostanie "niemieckim napastnikiem"

Michał Kiedrowski
Robert Lewandowski jest wielkim piłkarzem. Dla wielu największym z tych, którzy nosili biało-czerwone barwy. Niestety, na zawsze pozostanie niespełniony. Na najważniejszej scenie światowego futbolu nie zaistniał. Nie ze swojej winy - pisze Michał Kiedrowski ze Sport.pl.
Fot. Hassan Ammar / AP

Po meczu Argentyna – Australia zobaczyłem na Twitterze statystykę: Cristiano Ronaldo 8, Lionel Messi 9, a ja w myślach sobie dopisałem Grzegorz Lato 10. To fragment z klasyfikacji wszech czasów najlepszych strzelców mundialu. Polak wciąż jest w niej wysoko. Oczywiście nie mam zamiaru porównywać tych trzech postaci. Ostatecznie Lato ma na koncie dwa medale mistrzostw świata i tytuł króla strzelców jednej edycji. Ani Messi, ani Ronaldo nie mają tak bogatego dorobku w mundialach. Tu puszczam oko do tych wszystkich, którzy mówią: "liczy się tylko wynik, a reszta to didaskalia". Jeśli więc chodzi o najważniejszą imprezę na świecie, to ani Messi, ani Ronaldo do pana Grzegorza nie mają na razie podjazdu.

Zobacz wideo

Mundial wciąż jest najważniejszą piłkarską areną

Oczywiście, przesadzam. Nie sposób pomijać innych sukcesów Ronaldo i Messiego. Również tych marketingowych. Niemniej jednak warto pamiętać, że dla setek tysięcy, a można nawet miliarda fanów piłki nożnej, mistrzostwa świata to jedyna impreza, którą przyciąga ich wzrok. 

Co ma jednak powiedzieć w tej sytuacji Robert Lewandowski? Każdy, kto widział mecz reprezentacji Polski z Arabią Saudyjską i ma odrobinę empatii, na zawsze zapamięta, jak polski napastnik łkał dłuższą chwilę na murawie, gdy zdobył gola. Nie ma lepszego dowodu, że dla każdego piłkarza najważniejszą areną wciąż pozostaje mundial. Nie ma porównania do żadnych innych rozgrywek. Nawet najgorszy mecz mistrzostw świata ma przecież dużo wyższą widownię niż finał Ligi Mistrzów. Można wygrać dziesiątki tytułów w klubowej piłce nożnej, ale bez wielkiego sukcesu w kadrze, nawet największym gwiazdom będzie czegoś brakować.  

Lewandoofski zmienił się w Lewangoalskiego

I każdy, kto kibicuje Lewandowskiemu, czuje ten ból. Ja też, bo to nie tylko mój rodak, ale i ziomek z tego samego powiatu. Pochodzący z podwarszawskiego Leszna piłkarz napisał piękną historię. Można byłoby o nim nakręcić serial dla Netfliksa. W losach Lewandowskiego nie brakowało przecież dramatycznych zwrotów akcji. Na przykład, gdy po ciężkiej kontuzji pożegnała się z nim Legia, albo gdy przeżywał ciężkie chwile po transferze do Borussii Dortmund. Niemiecki "Bild" miał wtedy używanie. Co chwila pisał, że klub wyrzucił w błoto 4,5 mln euro. W pewnym momencie 22-letni wówczas Polak został po chamsku nazwany Lewandoofskim ("doof" to po niemiecku głupek). Jakież trzeba było mieć samozaparcie, by wytrzymać taką nagonkę. Lewandowski dał radę. Przełamał stereotypy ciążące na Polakach w Niemczech i sam szef sportu w "Bildzie" przepraszał go na łamach. Lewandowski strzelał gole na wszystkich stadionach Bundesligi i w europejskich rozgrywkach. Brylował w mediach.  

I tylko ta polskość była dla niego jak kula u nogi. Owszem nastrzelał goli w różnych eliminacjach i meczach towarzyskich, ale gdy przychodziło do wielkich turniejów, to Robert Lewandowski nie był już "Nienasycony" jak w jego biografii pióra Pawła Wilkowicza, ale nieśmiały. Nie wobec rywali, ale trenerów, którzy żądali od niego ofiary. Musiał poświęcić się dla drużyny. I za Franciszka Smudy, i za Adama Nawałki, i za Czesława Michniewicza. Dla nich to własna bramka była sanktuarium. A eksperci na Zachodzie dziwili się, jak można nie wykorzystać takiego skarbu jak Lewandowski. Jedyny trener, który chciał postawić napastnika w centrum – Paulo Sousa, okazał się nikczemnym człowiekiem. Przez lata PZPN nie potrafił znaleźć szkoleniowca, który wykorzystałby potencjał Lewandowskiego w najważniejszych meczach. A nam pozostało wzdychać, że w tym samym czasie po medale mistrzostw Europy sięgali i Duńczycy, i Walijczycy, o których w żadnym razie nie można powiedzieć, iż kadrę mają silniejszą niż my.

Lewandowski "niemieckim napastnikiem" nie przez przypadek

Dziś Lewandowski ma 34 lata. Na kolejnym Euro będzie miał 36, a mundialu 2026 – 38. To już nie jest wiek, w którym podbija się świat na szpicy ataku. Lewandowski musiałby być fizycznym ewenementem, prawdziwym cyborgiem, by utrzymać formę fizyczną.

Mimo jego 78 goli w barwach narodowych nie sposób nie dostrzec, że zmarnowaliśmy jego najlepsze lata w kadrze. Pomyłka, gdy Barcelona na swojej stronie internetowej nazwała Lewandowskiego niemieckim napastnikiem, była symptomatyczna i wiele mówiąca. Dla reszty świata poza Polską występy najlepszego napastnika globu w barwach narodowych były zbyt dyskretne, by je zapamiętać. Nikt przecież w poważnych piłkarskich krajach nie emocjonuje się eliminacjami. W pamięci świata Lewandowski na zawsze zostanie napastnikiem, który napisał historię Bayernu, Borussii Dortmund i Bundesligi, a nie reprezentacji Polski.

W wyrażeniu: "niemiecki napastnik" jest trochę, a może nawet więcej niż trochę, prawdy. Przecież ukształtowali go przede wszystkim Juergen Klopp w Borussii i Pep Guardiola w Bayernie. Dwóch najbardziej cenionych obecnie trenerów. Oczywiście można się spierać i wątpić, ale czy właśnie praca pod ich skrzydłami nie była tym, co zrobiło z Lewandowskiego wielkiego piłkarza?

A Lato? Na wieki zostanie w annałach z dopiskiem (Polska). 

Michał Kiedrowski

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

  • Link został skopiowany
Więcej o: