Michniewicz wdrożył specjalny plan na Argentynę. Jeszcze nigdy go nie stosował

Bartłomiej Kubiak
- Nie chcemy się narażać - mówią anonimowo piłkarze reprezentacji Polski, którzy w ostatnich dniach poza oficjalnymi konferencjami zgodnie stosowali się do ciszy medialnej, zarządzonej jeszcze przed meczem z Arabią Saudyjską przez Czesława Michniewicza.

Poniedziałek wieczór, dwa dni do meczu z Argentyną. Reprezentanci Polski są przed kolacją, grają na korytarzu w ping-ponga. Słyszymy śmiechy, brawa, żarty. Wszystko dzieje się na drugim piętrze hotelu Ezdan Palace. Niedostępnym dla innych gości, pilnowanym tuż przy windach cały czas przez kilku ochroniarzy.

Zobacz wideo "Katarski koszmar" za milion dolarów za godzinę. Nie do zniesienia

Piłkarze mają w Ezdan Palace ciszę i spokój. Choć przemieszczają się po hotelu dość swobodnie, wjeżdżają zawsze tylną bramą, a nie pod frontowe drzwi. Pater i pierwsze piętro nie są aż tak szczelnie strzeżone, ale rzecznik kadry Jakub Kwiatkowski zaraz po przylocie do Kataru prosił polskich dziennikarzy, by nie nadużywali gościnności hotelowej obsługi. I jeśli nie muszą, by nie przesiadywali w hotelu.

Michniewicz tego nigdy nie stosował. Dla piłkarzy to nic nowego

- Nie chcemy się narażać - mówią nam zawodnicy i ludzie ze sztabu Czesława Michniewicza, których spotykaliśmy w ostatnich dniach w hotelu. Wszyscy rozmawiają z nami anonimowo. Nikt nie chce podpaść selekcjonerowi, który dzień po meczu z Arabią Saudyjską (2:0) zarządził tzw. ciszę medialną.

Dla zawodników to wygodna sytuacja, bo mogą skutecznie się tym zasłaniać i wymigiwać od rozmów z dziennikarzami. Michniewicz do tej pory ani w Legii, ani wcześniej w młodzieżówce nie wprowadzał tego typu zasad. Ale dla piłkarzy to akurat żadna nowość. Cisze medialne znane są od lat. Też z klubów, gdzie nawet sami potrafią je na siebie nakładać, czego najlepszym przykładem jest chyba Kamil Glik, u którego tego typu "zakazy" potrafią trwać miesiącami.

To w XXI wieku niespotykana sytuacja

Teraz sytuacja jednak jest wyjątkowa i to milczenie można oczywiście zrozumieć. Polska po raz pierwszy od 36 lat gra trzeci mecz na mundialu, który nie jest tylko meczem o honor. Jego stawką jest wyjście z grupy. To w XXI wieku niespotykana sytuacja, bo na żadnym z trzech poprzednich mundiali - Korea 2002, Niemcy 2006 i Rosja 2018 - nie dotrwaliśmy w takim nastroju do ostatniego meczu w grupie.

Koncentracja jest wyczuwalna, ale Michniewicz też na każdym kroku podkreśla, jak fantastyczna atmosfera panuje w jego zespole. I że nie została zmącona nawet po bezbramkowym remisie z Meksykiem (0:0), który przez wielu został przyjęty z niedosytem, ale przez selekcjonera, sztab i piłkarzy od razu został uznany za bardzo dobry wynik.

To może być ich "last dance" na mundialu

- To nie są słowa na wyrost i pod publiczkę - przekonują nas zawodnicy i ludzie ze sztabu, kiedy pytamy o to, czy faktycznie atmosfera wewnątrz zespołu jest aż tak dobra. - Tak jest od początku zgrupowania. W tej grupie wielu zawodników - "Glikson", "Lewy", Szczęsny czy Krychowiak - mają świadomość, że to może być ich "last dance" na mundialu - słyszymy.

Na zewnątrz zmiana atmosfery jednak jest wyczuwalna, bo dopiero od kilku dni czuć, że zbliża się coś wielkiego. - Przed nami mecz z Argentyną, który obejrzy pół świata albo i więcej, bo to nie będzie spotkanie towarzyskie tylko o awans. Bez względu na wszystko to mój najszczęśliwszy czas - podkreślał we wtorek Michniewicz.

Po Michniewiczu też widać tę zmianę, bo selekcjoner w pierwszych dniach był bardzo otwarty, podchodził do dziennikarzy nawet, jak nie musiał. Teraz też pochodzi, ale prosi, by nie nagrywać ani nie cytować tego, co mówi już po konferencjach czy w trakcie treningów. - Ja nie wierzę w żadne zabobony, a jedynie w Boga. To akurat możecie napisać - śmiał się po wtorkowej konferencji, kiedy tradycyjnie przystanął jeszcze przy dziennikarzach, którzy pytali go o to, czy przygotował jakieś specjalne sztuczki i strategię, by powstrzymać Messiego.

I choć rozmawiał z nami dłużej, to prosił, by więcej rzeczy nie cytować. Cisza medialna trwa. Przynajmniej do meczu z Argentyną, ale w kadrze nikt nie zakłada, że w czwartek o 15.30 wsiądzie w samolot i wróci do Polski. Godzina powrotu jest stała, właśnie 15.30, bo o tej porze Polacy mają zaplanowany wylot z Dohy dzień po swoim ostatnim meczu na mundialu.

Tylko że wszyscy wierzą w to, że ten dzień jeszcze nie nadszedł.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.