Michniewicz już nigdy nie znajdzie lepszej puenty dla swojego mitu. Doprowadził do wymarzonej sytuacji

Dawid Szymczak
Jednoznaczne w przypadku Czesława Michniewicza są tylko wyniki: najpierw pierwszy nieprzegrany mecz otwarcia mundialu od 1986 r., później pierwsze od 36 lat zwycięstwo w meczu o więcej niż honor. Reszta się rozjeżdża - to showman poza boiskiem, ale pragmatyk na boisku. Stąd to zamieszanie w środku tygodnia i radość na koniec - po zajęciu pierwszej pozycji w grupie.

"Więcej wiary!" - wielokrotnie powtarzał w ostatnich dniach Czesław Michniewicz. Nieraz z uśmiechem, później jednak z miną zaczepną, gdy z dziennikarzami doszło już do słownych przepychanek, które chwilami niepotrzebnie urastały do rangi wielkich bijatyk. Ale po Meksyku spora część ekspertów krzyczała do selekcjonera to samo: więcej wiary - w ten zespół i w jego ofensywne możliwości. Spotkanie z Arabią Saudyjską miało dać odpowiedź, czy tak defensywna i prymitywna gra, nastawiona jedynie na ograniczenie ryzyka i niepopełnienie błędu była świadomym wyborem, czy wynikała ze strachu, niewyleczonych traum i szeregu innych ograniczeń polskich piłkarzy oraz selekcjonera.

Zobacz wideo Jak Wojciech Szczęsny obronił karnego? Wyjaśnia Paweł Kieszek w Sport.pl Live

Zawsze była tylko rozpacz. Nie wiedzieliśmy, jak to jest mieć szanse w trzecim meczu

Coraz wyraźniej widać, że Michniewicz cały ten turniej już dawno przerobił nad kartką, a teraz jedynie realizuje nakreślony plan. Najwyraźniej wyszło mu, że cztery punkty po dwóch meczach będą dobrym rezultatem. Że kluczowy jest brak porażki w pierwszym meczu, bo w drugim uda się zwyciężyć, nawet jeśli spotkanie będzie kipiało od emocji. Przeanalizował przecież terabajty danych, na kilka dni zamknął się ze sztabem w hotelu na swoistym zgrupowaniu, a wcześniej obejrzał 400 meczów na żywo i pewnie kilka razy więcej w telewizji. Wiedział, na co stać, którą drużynę. W Katarze wraz ze swoim zespołem dokonuje rzeczy historycznych, bo nawet najstarsi zawodnicy jego kadry urodzili się już po ostatnim mundialowym zwycięstwie o coś. Pamiętają tylko wygrane na pocieszenie, nie kojarzą niedosytu po pierwszym meczu, bo zawsze była tylko rozpacz. Nie wiedzą, jak to jest mieć szanse w trzecim meczu, bo starsi koledzy i część z nich w Rosji miała już przed nim spakowane walizki. Reprezentacja - najpierw krokiem wyjątkowo surowym, a dopiero później coraz bardziej swobodnym, choć i tak niepozbawionym momentów zachwiania - zmierza do celu. 

A ile to wszystko znaczy dla samych piłkarzy wyczuwało się w mixed zonie, gdzie pomeczowych emocji często nie udaje się jeszcze ostudzić: Lewandowskiemu już podczas hymnu napływały łzy do oczu, ale poleciały dopiero po pierwszym golu na mundialu, ponownie pojawiając się, gdy otoczony dziennikarzami dedykował tego gola tacie i rodzinie, która wspiera go w trudnych momentach - jak można się domyślić, także w ostatnich dniach, po niestrzelonym karnym z Meksykiem. Dalej Piotr Zieliński - zwykle dość chłodny i w słowach oszczędny - szeroko się uśmiechał i mówił, że ten gol to spełnienie jego marzeń z dzieciństwa. Nestor tej kadry - Kamil Glik powtarzał, że takie zwycięstwo na mundialu to czysta radość, żadna tam ulga. Ją znacznie bardziej było czuć po pierwszym meczu, gdy udało się rozprawić z klątwą i podrzeć stary scenariusz - porażki w meczu otwarcia, rozpaczy po spotkaniu o wszystko i rozgrywania trzeciego meczu bez żadnych emocji. A za emocjami właśnie najbardziej tęsknili nie tylko kibice, ale też piłkarze. I to widać.

Czesław Michniewicz zabrał najlepszych piłkarzy i najlepszych ludzi. Po dwóch meczach nikogo nie brakuje

To niezwykle miłe zakończenie niespokojnego tygodnia, podczas którego można było nieco powątpiewać, czy rzeczywiście uda się Polsce przejść przez ten turniej tak chłodno, jak zamierzał Michniewicz. Emocje wzięły górę, gdy zaczęła się draka o zamienianie wody w wino. Jedno selekcjoner powiedział, drugie próbował powiedzieć, a trzecim się tłumaczył. To showman, który lubi podstawione mikrofony i wycelowane w niego kamery. Uwielbia rzucić przed dziennikarzami bon motem, podyktować im zgrabny nagłówek, ciekawie do czegoś nawiązać i zabawić się słowem. I jak każdy - ma żarty lepsze i gorsze, porównania adekwatne bardziej i mniej. Za tę chęć bycia zabawnym i oryginalnym zapłacił, do błędu przyznawać się nie zamierzał, ale co z jego perspektywy najważniejsze - i tak też mówią sami zawodnicy - całe to zamieszanie, podszczypywanie i przekomarzanie się z dziennikarzami udało się utrzymać z dala drużyny: w środku atmosfera pozostawała świetna, czego symbolicznym wyrazem było wzięcie na przedmeczową konferencję Jana Bednarka i Artura Jędrzejczyka - rezerwowych, którzy nie kręcą nosami, tylko wspierają podstawowych zawodników.

A kto nie wierzy w takie przemyślane zagrywki, dostał spontaniczne reakcje ławki rezerwowych z Arabią Saudyjską - zrywy po golach, wbiegnięcie na boisko po meczu, wywieranie presji na arbitra, wykłócanie się o swoje u sędziego technicznego - świadczące jednak o tym samym: czuć w tej drużynie jedność.

I trudno pominąć w tym udział samego Michniewicza, który ogłaszając kadrę na ten mundial, kilkukrotnie podkreślał, że zabiera najlepszych piłkarzy, ale też najlepszych ludzi. Za Polską dwa mecze mistrzostw, a nie słychać ani narzekania, że ktoś z tych niepowołanych by się przydał, ani o jakichś nieporozumieniach czy wewnętrznych dąsach. Najlepszym "atmosfericiem" pozostają oczywiście wyniki, bo gdy idzie dobrze, to każdy kolega z zespołu wydaje się sympatyczniejszy, a trener bardziej sprawiedliwy i rozsądny. Co do samych rezultatów - to też imponujące, jak przekonujący musiał być Michniewicz, że wszyscy piłkarze są dzisiaj jednogłośni: przede wszystkim wynik, przede wszystkim defensywa. Nawet Robert Lewandowski, od lat forsujący tezę, że reprezentację stać na odważniejszą grę, przypomina o tym dopiero po przecinku i nawołuje jedynie do zachowania balansu, na boisku nie ciągnie tego na siłę w swoją stronę. Dla pomysłu Jerzego Brzęczka tak wyrozumiały nie był albo plusy nie przysłaniały mu minusów równie skutecznie, jak teraz. Zmianą w grze przeciwko Arabii Saudyjskiej wydawał się usatysfakcjonowany. Sam wyliczał" dwa gole, swój słupek i poprzeczkę Arkadiusza Milika, apelując przy okazji o podobny pomysł na Argentynę i nieograniczanie się jedynie do wybijania piłki. 

"Jeśli przegrywa się pierwsze spotkanie na mistrzostwach, to prawie jest się poza turniejem"  

Obserwując te wizyty Czesława Michniewicza u byłych selekcjonerów, zastanawialiśmy się, co z nich wyniesie. Oni podpowiedzieli to w różnych wywiadach, ale też dużo zdradziły same mistrzostwa. "Byle nie przegrać pierwszego meczu" - wydawali się powtarzać wszyscy po kolei. Pierwszy turniejowy mecz usztywnia wiele drużyn, a Polaków - z racji historii i ran po Korei, Niemczech i Rosji - wręcz paraliżuje. Znów warto wrócić do Lewandowskiego, który w tłumaczeniu tego uciekał od banałów: "Naszą grę z Meksykiem mocno determinowała stawka meczu. Pierwsze spotkanie to zawsze niewiadoma. U innych drużyn też to widzimy. Presja towarzyszy każdemu zawodnikowi, szczególnie jeśli nie gra w jednej z tych najlepszych drużyn. Tam piłkarze mają świadomość, że nawet jak przytrafi im się błąd, to będzie szansa go nadrobić. Jeśli w drużynie jakości nie ma tak dużo, to presja jest większa, bo wiesz, że po prostu masz mniej możliwości. Jeśli przegrywa się pierwsze spotkanie na mistrzostwach, to prawie jest się poza turniejem". 

I rzeczywiście ten punkt z Meksykiem okazał się przepustką do odważniejszej gry, choć to też nie tak, że w meczu z Saudyjczykami wszystko się Polakom udawało. Początkowo mieli problemy z ustawieniem się, na co uwagę po meczu zwracał chociażby Piotr Zieliński. Trudno było im zapanować nad dynamicznymi rywalami na skrzydłach i w ogóle przez pierwsze pół godziny za Saudyjczykami nadążyć - to oni wymieniali więcej podań, byli lepiej uporządkowani, radzili sobie z naciskami Polaków, a jednocześnie sami dobrze wywierali presję. Polacy zbierali kartki, oni byli coraz groźniejsi, ale wtedy różnicę zrobiły indywidualności: nie każdy bramkarz wznowiłby jak Szczęsny, nie każdy obrońca napędziłby tę akcję jak Cash, a już mało który napastnik po złym przyjęciu jeszcze uratowałby akcję świetnym podaniem do Zielińskiego. Piłkarz bez formy, pozbawiony pewności siebie, pewnie też by, jak on, nie huknął. Było 1:0, a później Szczęsny zadbał o to, by cały ten trud nie poszedł na marne. Obronił rzut karny, dobitkę i jeszcze jeden groźny strzał na początku drugiej połowy, gdy w uderzeniu znów byli Saudyjczycy. I to kolejne przełamanie na tym turnieju - absolutnym bohaterem zostaje antybohater poprzednich mistrzostw, a Polska wreszcie strzela gola z gry, a nie po stałym fragmencie. I niech jej - i nam wszystkim - doda to jeszcze więcej wiary. 

Czesław Michniewicz może spuentować swój mit. Lepszej okazji nie będzie

Nie znamy jeszcze zakończenia tego serialu, nie wiemy nawet, ile odcinków pozostało nam do końca. Ale w oglądaniu dreszczowców najprzyjemniejsze jest przewidywanie, do czego to wszystko zmierza. I nie mogę odgonić myśli, że zmierza do meczu-mitu, jaki za Michniewiczem ciągnie się lat: że szybszym od siebie potrafi włożyć kij w szprychy i wygrać z nimi wyścig. To skojarzenie - sięgające meczów ligowych, a wzmocnione barażami i Euro z młodzieżówką, później także przygodą Legii Warszawa w europejskich pucharach - jest na tyle silne, że właśnie dlatego Michniewicz pierwszy przychodził go głowy, gdy trzeba było odejść od świątecznych stołów, by pożegnać Paulo Sousę. "Brać Michniewicza, bo czasu mało, a on potrafi pod jeden mecz przygotować swój zespół" - tego rodzaju analizy można było usłyszeć zarówno w publicystycznych programach, jak i przy choince.

Nadchodzi właśnie mecz, w którym nikt nie zapyta go o styl. Z Meksykiem można było mieć obiekcje co do samego pomysłu, bo to był rywal nie tylko do ogrania, ale też do pogrania - niekoniecznie kosztem wyniku, co już pokazał mecz z Arabią Saudyjską. Polska potrafi bowiem znaleźć wspomniany przez Lewandowskiego balans i nie zawsze, gdy odważniej zaatakuje, to zapłaci za to stratą gola. Ale Argentyna to inna liga, a jeszcze sytuacja w tabeli jest taka, że choćby remis otwiera Polakom bramy raju. To dla Michniewicza warunki wprost wymarzone: może wszystko, środki nie grają roli, nawet najbardziej zapalczywi obrońcy pięknej gry zachwycą się tym brzydko wywalczonym punktem. A dla swojego mitu Michniewicz już nigdy nie znajdzie lepszej puenty niż zatrzymanie Messiego na mistrzostwach świata.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.