W analizowaniu pomeczowych wypowiedzi piłkarzy zawsze kryje się niebezpieczeństwo bycia złapanym na haczyk. Może nie mówił prawdy? Może starał się podbudować zespół i odwrócić uwagę od problemów? Może chciał być kontrowersyjny na siłę? A może po prostu chciał z kogoś zakpić?
A jednak z wywiadem Grzegorza Krychowiaka dla TVP Sport po meczu z Chile obawy są mniejsze. Przed kamerami był bardzo pewny swego, zresztą nagranie Łączy Nas Piłka szatni podczas przerwy pokazało, że pomocnika zadowoliła "solidna" pierwsza połowa ostatniego sparingu przed mundialem. Warto przypomnieć, że w ciągu tych 45 minut dwie akcje Polaków zakończyły się strzałami, zawodnicy Czesława Michniewicza wymienili trzy razy mniej podań od rywali i mieli dwa kontakty z piłką w polu karnym gości. Solidny, wydawałoby się, był tylko bezbramkowy wynik.
Zdecydowanie Krychowiaka wynikało z pewności siebie. Polacy zagrali na fatalnym boisku, ze składem, który w połowie był rezerwowy, a mecz miał głównie nie zaszkodzić drużynie kontuzjami i, w dalszej kolejności, pomóc tym, którzy występowali jesienią rzadziej. A mimo to Polacy wygrali i co więcej - w drugim meczu z rzędu nie stracili gola, co kadrze nie udało się od dwóch lat. Nikt nie chciałby wysyłać do Kataru drużyny zdołowanej, więc nie warto już rozwlekać, co działoby się, gdyby np. Marcelino Nunez wykorzystał okazję w pierwszej minucie. Wypowiedzi pomocnika reprezentacji Polski zabrakło tylko zwyczajowego: "zwycięzców się nie sądzi".
Jednak jego konkretna wypowiedź dotycząca sposobu i stylu gry reprezentacji Polski na MŚ 2022 ma w sobie więcej treści wymagającej dokładnej analizy. – Powiem jedną rzecz: my tak będziemy grać – rzucił Krychowiak. – Taka gra przynosi nam efekty. Nie oczekujcie od nas, że będziemy grać pięknie w piłkę, bo w ostatnich miesiącach czy latach nie przynosiło to rezultatów. Odpowiednia defensywa, przesuwanie się, walka i zaangażowanie i nawet pół sytuacji, którą wykorzystamy… To właśnie sposób, dzięki któremu możemy wygrywać spotkania. Myślę, że to jest też sposób, by coś osiągnąć na mistrzostwach.
Będąc mądrzejszymi o konferencję prasową Roberta Lewandowskiego już z Kataru wiemy, że opcja zachowawcza wewnątrz kadry wygrała. Kapitan po ostatnich meczach Polski w których grał, zwykł mówić, że wierzy w większą kontrolę posiadania piłki, większą liczbę ataków i szans dla samego siebie. Tak było w radości po wygranej ze Szwecją i awansie na mundial, tak było po pokonaniu Walii w Lidze Narodów. Tymczasem w Dausze jeden z najlepszych napastników na świecie mówił już o efektywności, nie efektowności. – Nie będziemy na pewno drużyną grającą w finezyjnym stylu. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, jakie mamy możliwości, i w jak największym stopniu wykorzystywać zarówno swoje atuty, jak i mankamenty przeciwników. Założenie jest takie, by finalnie być lepszym od rywala, niezależnie od tego, jak będzie to wyglądała na boisku – tłumaczył.
Te słowa musiały ucieszyć siedzącego obok Michniewicza, który wiedział, że zdobył zaufanie najważniejszego w kadrze piłkarza dla swoich planów. Planów, które 52-latek potrafi kreślić na mecze jak nikt inny w kraju. Projektuje system, dobiera wykonawców, wskazuje role, przedstawia dogłębnie rywala i wykonuje pracę na boisku treningowym – a od pierwszego gwizdka zespół porusza się jak zaprogramowany, nawet jeśli głównie bez piłki. Teraz może oczekiwać, że grający na co dzień w zupełnie innym stylu Lewandowski też się za robotę defensywną weźmie i w jej celowość uwierzy.
To pierwsza warta weryfikacji kwestia z wypowiedzi Krychowiaka. Czy my naprawdę tak często wygrywamy, gdy mamy nieco ponad 30 proc. posiadania? Nawet przesuwając proporcje dominacji w wymienianiu piłki na 40-60 proc. z korzyścią dla rywala, wcale tak nie jest. Patrząc na ostatnich 51 spotkań reprezentacji począwszy od pierwszego meczu na mundialu w Rosji z Senegalem, to z 13 takich starć wygraliśmy tylko jedno – właśnie z Chile. Co prawda reprezentacja przegrała tylko sześć, czyli mniej niż połowę z tych spotkań, ale jednak najważniejszym efektem miało być przecież zwycięstwo.
Może im mniej piłki w naszej grze, tym lepiej? W końcu z czterech spotkań z najniższym jej posiadaniem, nie przegraliśmy trzech, z Chile wygrywając. Ale bywały też starcia, które zamieniały się w widowiska bolesne. Krychowiak wskazywał na odpowiednie przesuwanie się w obronie, lecz tak też wyglądały mecze z Włochami (0:1 i 0:2), Belgią (0:1 i 1:6), Holandią (0:2), które wykazywały u Polaków brak agresywności.
Co więcej, jak zauważył Tomasz Ćwiąkała z Canal+, przeciwko Chile nasza reprezentacja zaliczyła najwyższy wskaźnik pasywności w pressingu (PPDA – średnia liczba podań, na które pozwala się przeciwnikowi bez interwencji do momentu, aż minie linię 40 metra od bramki) odkąd są zbierane takie dane. Gdyby stworzyć klasyfikację najbardziej pasywnych 11 spotkań kadry w ostatnich latach, to aż pięć byłoby z okresu pracy Michniewicza, w tym cztery z pięciu najwyższych. Między nimi znajduje się jeszcze słynący z "niskiego pressingu" mecz z Japonią na mundialu w Rosji…
Bilans meczów, które kadra spędziła broniąc niemal we własnym polu karnym, jest nieco korzystniejszy: trzy wygrane i dwa remisy przy sześciu porażkach. Czy na tyle korzystny, by dać satysfakcję – trudno powiedzieć. Większość z tych spotkań była rozgrywana przeciwko potęgom, podział punktów z Hiszpanią w Sewilli był jedynym turniejowym meczem, który się „załapał" do tego zestawienia, a pewnie najniżej rozstawionym rywalem była Austria (0:0 w 2019 roku). Nawiasem mówiąc, w tych 11 meczach Polakom udało się zaliczyć tylko trzy czyste konta.
Po meczu z Chile Krychowiak dorzucił, że przy tak zachowawczym stylu kadra jest w stanie wykorzystać "nawet pół szansy", którą sobie wykreuje. Tak było w Walii, gdzie wskaźnik goli oczekiwanych (xG) wyniósł zaledwie 0,44, a Polacy oddali ledwie cztery strzały – mimo tego wygrali. Jednak to wyjątek, jedyne zwycięstwo spośród 10 spotkań o najniższym xG – do były tego dwa remisy, siedem porażek i tylko pięć strzelonych goli. W sześciu z nich nie udawało się trafić do bramki przeciwnika, co jasno wskazuje, że z liczeniem na choćby pół okazji Krychowiak się mylił.
W końcu nawet z Chile ostatecznie udało się wykreować więcej jakościowych szans (1,32 według InStat), a przecież w pole karne rywali Polacy wdarli się tylko dziesięciokrotnie. Może to będzie lepszym wskaźnikiem na skuteczność defensywnie nastawionego zespołu? Jednak wygrana ze środy pozostaje jednym z dwóch – obok 4:1 z Albanią – gdy Biało-Czerwoni wygrywali przy maksymalnie 10 akcjach w szesnastce przeciwnika. I to aż na 17 przypadków – osiem z nich kończyło się porażkami.
Jest jeszcze aspekt waleczności, który porusza pomocnik Al-Shabab. Przecież w niskim pressingu też można być aktywnym: InStat udostępnia takie rozgraniczenie sposobu defensywy drużyn od 2020 roku i Polsce zdarzyło się to dwunastokrotnie w tym czasie: siedem razy wygrywała, raz zremisowała. Czyli w niskim pressingu grać jednak potrafimy, ale co jeszcze konkretnego można z tym powiązać, by uzmysłowić sobie, co stoi za zaangażowaniem drużyny?
Najprościej wskazać na częstotliwość oraz skuteczność w odbiorach i pojedynkach w defensywie. Biorąc te pierwsze pod uwagę, to w 15 meczach o przynajmniej 35 próbach odzyskania posiadania, tylko cztery kończyły się wygranymi, w dwóch udawało się utrzymać czyste konto. Odpowiedź jest jasna: nie liczebność odbiorów, a efektywność jest ważniejsza. Gdy Biało-Czerwoni zaliczają przynajmniej 70 proc. skuteczności, a takich meczów było dziewięć, to nie przegrywają. Potrafili zremisować z Hiszpanią na Euro 2020, odrabiać straty z Węgrami w Budapeszcie (3:3 w eliminacjach MŚ) czy… pokonać Japonię na mundialu. Wtedy po prostu wiedzieli, kiedy warto interweniować. Z pojedynkami w defensywie jest podobnie: z 10 meczów o najwyższej efektywności Polaków, aż sześć udało się wygrać. Jednak za rywali Biało-Czerwoni mieli San Marino (dwukrotnie), Andorę (dwukrotnie), Bośnię i Hercegowinę oraz Łotwę. Walka wynikała z wyższego pressingu, nie niskiego.
– Nie oczekujcie od nas, że będziemy grać pięknie w piłkę, bo w ostatnich miesiącach czy latach nie przynosiło to rezultatów – to na pewno najciekawsza część wypowiedzi Krychowiaka, którą warto sobie powtórzyć. A kibic, po obejrzeniu meczu z Chile, chciałby wskazania, kiedy ta piękna gra reprezentacji w ostatnich latach zaistniała. W ilu konkretnie – trzech czy może 10?
Z definicji: piękno to zespół cech, który sprawia, że coś się podoba. W futbolu sprawa jest więc jasna: kibicom podobają się dryblingi, kreatywne zagrania, szybkość połączona z techniką. Kiedyś był to styl kojarzony z Pepem Guardiolą, opartym na wielopodaniowych akcjach, kontroli i wymienności pozycji. Dziś to się zmieniło. W trzech z ostatnich czterech edycji Ligi Mistrzów triumfowali trenerzy z Niemiec. Sam Krychowiak przyznawał w wywiadzie dla FootTrucka, że lubi obejrzeć mecz Liverpoolu Juergena Kloppa, by przeanalizować, jak w pressingu wysokim zachowuje się trójka napastników. Wyjątkiem w tym gronie jest Real Madryt Carlo Ancelottiego o którym nie można powiedzieć, by chciał dominować, jak Manchester City, ale czyż nie bywa piękny w swojej bardziej bezpośredniej grze?
Można założyć, że Krychowiak odwołuje się do kadencji Paulo Sousy, który na rok wpadł do Polski z hasłem zmiany naszej piłkarskiej mentalności, a wyleciał w roli zdrajcy i nieudacznika. W ciągu 12 miesięcy kadra nastrzelała rekordową, zaprezentowała hybrydowy system gry i zanotowała najwyższe statystyki wysokiego pressingu w Euro 2020. Jednak turniej zawaliła, także za sprawą Krychowiaka, który ze Słowacją – czy także ze względu na agresywne nastawienie drużyny? – wyleciał z boiska i osłabił zespół. Sousa jakby dostrzegał fizyczne i piłkarskie ograniczenia pomocnika i powoli jego rola słabła. Wcześniej był nie do zmiany, a w ostatnim meczu Euro ze Szwecją zszedł w 79. minucie. W innym prestiżowym starciu z Anglią w Warszawie był drugim ściągniętym z boiska i to w jego miejsce pojawił się strzelec wyrównującego gola, Damian Szymański. A bramkę zdobył, ponieważ od zmiany gra Polaków przyspieszyła.
Inna definicja piękna mówi, że to "wysoka wartość moralna" i ją też można odnieść do futbolu, który potrafi się wspaniale różnić. Nie trzeba pytać o to, czym jest piękno dla Jose Mourinho, gdy patrzy się, jakie zwycięstwa dają mu największą radość i jaki styl gwarantuje sukcesy jego drużynom. Ale gdy już spotka się przed ostatnim meczem fazy grupowej kibica Argentyny, to warto posłuchać, jak w jego kraju ścierały się odmienne wizje dwóch wielkich trenerów, Cesara Luisa Menottiego i Carlosa Bilardo. Jeden chciał futbolu radosnego, drugi zorganizowanego – każdy dał "Albicelestes" mistrzostwo świata.
Tego nie da się wykazać statystykami, lecz efektami. Krychowiak, wskazując na Sousę, częściowo ma rację. W końcu Polacy na Euro 2020 zdobyli tylko punkt, zostawili wrażenie chaosu i autodestrukcji, a nie piękna, choć rwali się do przodu. Lewandowski strzelił wtedy więcej goli, niż w poprzednich ośmiu występach na międzynarodowych turniejach. Jego bramki były naprawdę piękne, może najbardziej ta główka przeciwko Hiszpanii po kombinacyjnej akcji pomocników, wśród których nie było Krychowiaka.
Jednak tu 32-latek się myli. Efekt eksperymentów Sousy z naszą mentalnością piłkarską był taki sam, jak w większości turniejów, gdy grając zachowawczo, wręcz strachliwie, notowaliśmy mecz otwarcia, o wszystko i o honor. Portugalczyk zajął w grupie eliminacji mistrzostw świata drugie miejsce za Anglią, czyli dokładnie to, które zakładano znając rywali. Zdarzało się, że jeździliśmy na mistrzostwa z hasłem odważnego futbolu – czy tego "na tak" za Jerzego Engela, czy "wychodząc z chatek" za Leo Beenhakkera, czy z okrzykiem "press" jak za Franciszka Smudy – ale kończyło się tak samo. Bolesną weryfikacją założeń, przygotowań i marzeń. Ten jeden raz, gdy reprezentacja nie pozwoliła rozstawiać się po kątach, miał miejsce za Adama Nawałki na Euro 2016, ale nie można powiedzieć, by tamten zespół przypominał w swej pasywności to, co Biało-Czerwoni grali z Walią czy Chile. Krychowiak powinien najlepiej to pamiętać, był mózgiem i płucami tamtej drużyny.
W reakcjach na słowa Krychowiaka najmocniej przebijała się nie obawa przed defensywnym futbolem, ale przed obrazkami takimi jak z Chile. Jest różnica w tym, czy dominacja rywala będzie przez Polaków kontrolowana, a tym, że wyniknie z pasywności, strachu i słabości Biało-Czerwonych. Bo tak też turnieje już przegrywaliśmy, choćby cztery lata temu z Kolumbią w Kazaniu (0:3). To cienka granica przy najwyższym poziomie rywali, którzy – dłużej kształtując swój ofensywny, aktywny styl – mogą wykorzystać każdy lepszy moment w posiadaniu piłki. Czy wtedy ta oparta na organizacji, przesuwaniu oraz woli walki drużyna będzie w stanie się odbić od własnej bramki? Czy zdoła wykorzystać niewątpliwy potencjał młodszej, ofensywnej części drużyny w ataku, gdy cały rok przygotowań do mundialu konsekwentnie oddawała rywalowi piłkę?
Każde mistrzostwa mają swojego czarnego konia, czyli zespół stawiający się potentatom, niewygodny do gry dla każdego. Szwecja w 2018, Kostaryka w 2014 czy Paragwaj w 2010 roku - oni na takich fundamentach docierali aż do ćwierćfinału. Tęskniący za jakimikolwiek mundialowymi osiągnięciami polski kibic nie będzie wybrzydzał na styl, jeśli Polska – grając defensywnie, z planem i poświęceniem - wyjdzie z grupy i zaliczy najlepszy wynik na MŚ od 1986 roku. 36 lat temu, opierając się na obronie reprezentacja zremisowała z Marokiem (0:0), pokonała Portugalię (1:0), ale z Anglią i Brazylią dwa razy zderzyła się ze ścianą. Pożądany dziś awans do 1/8 finału odebrany został jako rozczarowanie, dla małego grona 30-letnich wówczas piłkarzy było to niezbyt miłe podsumowanie ich reprezentacyjnych karier, a po nich… Po nich zabrakło planu, co dalej. Futbol tylko przyspieszał, a my zostaliśmy w niskiej obronie.