Nasz samolot wzbija się w powietrze godzinę po tym z reprezentantami Polski. Pięciogodzinny lot bez turbulencji i o godz. 23 lokalnego czasu jesteśmy w Dosze. Wracają pytania, które pierwszy raz wpadły do głowy, gdy Sepp Blatter rozerwał kopertę i wyciągnął z niej Katar. Dlaczego? Jak to? Gdzie? To nie pierwszy mundial przyznany na podstawie wątpliwych przesłanek, ani pierwszy zorganizowany w kontrowersyjnym państwie, a jednak nie przypomina niczego, co już widzieliśmy i poznaliśmy. Zanim do głosu dojdą piłkarze, odezwie się niejedno sumienie.
Stoją na końcu kolejki do samolotu i uśmiechami zapraszają do rozmowy. Janina i Marek z Czechowic-Dziedzic mają koszulki reprezentacji Polski, szaliki i kibicowskie czapki. - To będzie nasz pierwszy mundial. Nie możemy się doczekać - mówią. Takich, jak oni, jest na warszawskim lotnisku więcej. Młodzi kibice, nastolatkowie, którzy zerwali się ze szkoły, rozglądają się za kadrowiczami. Odpowiedzieli na wezwanie Krystiana Bielika z konferencji prasowej, że miło będzie wylecieć do Kataru, będąc żegnanym przez fanów. Ale nie usłyszeli już odpowiedzi Czesława Michniewicza, że czarterowy samolot zamówiony przez PZPN wystartuje z wojskowego lotniska, na które kibice nie wejdą.
- Dla nas to podwójna radość, bo w Katarze mieszka nasz syn. Wcześniej przez 12 lat żył w Kuwejcie, a rok temu przeprowadził się do Dohy - opowiada pani Janina. - W samą porę ta przeprowadzka. Akurat na mundial! - wtrąca się jej mąż, zapalony kibic. - Widujemy się dwa razy do roku, więc tęsknota bardzo dokucza. Wreszcie będzie okazja spędzić trochę czasu razem, akurat przed świętami. Bilety mamy na cztery mecze Polaków: wszystkie grupowe i ten w 1/8 finału - mówi pani Janina, ale szybko wtrąca się pan Marek. - Pewnie już nie na naszych, bo po tym meczu z Chile trudno uwierzyć, że awansują. Jeśli odpadną, to FIFA wylosuje nam mecz, na który pójdziemy. Najważniejsze, że z synem - uśmiechają się już oboje.
To on załatwił im bilety. Stanął do losowania i miał szczęście. - Maciek wysyłał nam filmy z Dohy, pokazywał stadiony, na których będziemy, opowiadał, jak jest na miejscu. Mówi, że żyje się lepiej niż w Kuwejcie. Jest luźniej, więcej można. W czasie mistrzostw powinno być jeszcze swobodniej. On sam od roku obserwuje, jak Katarczycy przygotowują się do tego turnieju. Na rzęsach stają, żeby wszystko się udało. Muszą się pokazać z jak najlepszej strony, wypaść najlepiej w historii. Wszystko ma być idealne - mówi pani Janina. - Ostatnio nawet syn nam nagrał kibiców Niemiec. To przebierańcy byli. Dali im koszulki, szaliki, pewnie zapłacili, żeby trochę pohałasowali. Ale przecież na pierwszy rzut oka było widać, że ci ludzie w życiu nawet w Niemczech nie byli.
O imigrantach poprzebieranych za kibiców danych reprezentacji jest w ostatnich dniach głośno. - Nie wiedziałem, że tylu Hindusów kibicuje Francji. To duża siła, jest ich przecież prawie miliard - zażartował na konferencji prasowej Oliver Giroud, napastnik AC Milan.
W samolocie siedzi paczka przyjaciół znad morza - Sławek, Monika, Elżbieta i Marek. Lecą na pierwszy mundial i śpiewają przed kamerą Sport.pl to samo, co we wtorek zanucą na stadionie 974, czyli tym najbardziej charakterystycznym dla całego mundialu - złożonym jakby z kontenerów transportowych. 974 to także numer kierunkowy do Kataru. Po mundialu stadion ten ma zostać całkowicie rozebrany, a elementy konstrukcji wysłane do biednych krajów. Sławek i Monika przez pięć lat mieszkali w Katarze, wspomnienia mają dobre. Pierwsze takie, że było bardzo bezpiecznie. Drugie - jak szybko ten kraj się zmieniał. Sami są ciekawi, czy uda im się poznać tę Dohę. Gdy pytamy, czy mieli podobne problemy z zakwaterowaniem jak mnóstwo kibiców, dla których jedynym ratunkiem była wybudowana naprędce kontenerowa wioska, która ma pomieścić 60 tys. osób, delikatnie się uśmiechają. Sławek odświeżył stare znajomości i żadnych kłopotów nie było.
- Dziesięć lat temu byłam u nas w Gdańsku na meczu Euro Chorwacja - Hiszpania. Jechałam autobusem z kibicami i gdy sobie o tym przypominam, wciąż przechodzą mnie ciarki. Niesamowita atmosfera. Liczę, że w Katarze doświadczę czegoś podobnego, ale ekscytującego jeszcze bardziej, bo chodzi o moją reprezentację - mówi Elżbieta. Cała grupka ma bilety na wszystkie grupowe mecze Polaków, do tego na niedzielny mecz otwarcia między Katarem a Ekwadorem i jeszcze na 1/8 finału oraz ćwierćfinał. - Dalej już chyba nie zajdziemy, co? - uśmiecha się Sławek.
Samolot ląduje, otwierają się drzwi. Uczucie jest takie, jakby weszło się do łazienki zaraz po długiej, gorącej kąpieli. 28 stopni, koszulka przykleja się do ciała, z szyb autobusu skrapla się para. Na samym lotnisku w oczy rzuca się boisko ze sztuczną trawą w centralnej części w hali przylotów, gdzie kilku kibiców uderza na bramkę. Formalności przebiegają niezwykle sprawnie. Uśmiechnięte twarze imigrantów z Bangladeszu, Indii i afrykańskich krajów wskazują do którego stanowiska się udać, by było najszybciej. Mija pięć minut, a rejestrowany bagaż jest już na taśmie. Dwaj konkurencyjni operatorzy rozdają darmowe karty SIM ważne na dwie lub trzy doby. Maszerując żwawym tempem w poszukiwaniu taksówki, można domyślić się, jak ciężko będzie piłkarzom wziąć głęboki wdech w 70. minucie meczu. Na miejscu jeszcze trudniej wyobrazić sobie sportowy poziom tego turnieju.
Wiezie nas kierowca z Bangladeszu, od pięciu lat pracujący w Katarze. Nie narzeka. Zastępuje nam przewodnika i wskazuje, że mijamy właśnie stadion Al Thumama, na który w poniedziałek wybiegną Senegalczycy i Holendrzy. Doha świeci - nawet z dala od centrum, widziana jedynie z perspektywy autostrady. Wszędzie lampki, kolorowe światełka, jupitery podświetlające nawet zwyczajne piaskowe płoty. Na koniec, już kilka minut po godz. 1, tuż przed domem, gdzie nieco ciemniej, koparka zasypuje dziury w drodze. Praca wre.