"Syn nagrał kibiców Niemiec. To przebierańcy! Dali im koszulki, szaliki"

Dawid Szymczak
Samolot ląduje, otwierają się drzwi. Uczucie jest takie, jakby weszło się do łazienki zaraz po długiej, gorącej kąpieli. Maszerując żwawym tempem w poszukiwaniu taksówki, można domyślić się, jak ciężko będzie piłkarzom wziąć głęboki wdech w 70. minucie meczu. Ale kibice już są - i ci, którzy przylecieli z Polski, i ci poprzebierani - pisze w pierwszej korespondencji z Kataru Dawid Szymczak ze Sport.pl.

Nasz samolot wzbija się w powietrze godzinę po tym z reprezentantami Polski. Pięciogodzinny lot bez turbulencji i o godz. 23 lokalnego czasu jesteśmy w Dosze. Wracają pytania, które pierwszy raz wpadły do głowy, gdy Sepp Blatter rozerwał kopertę i wyciągnął z niej Katar. Dlaczego? Jak to? Gdzie? To nie pierwszy mundial przyznany na podstawie wątpliwych przesłanek, ani pierwszy zorganizowany w kontrowersyjnym państwie, a jednak nie przypomina niczego, co już widzieliśmy i poznaliśmy. Zanim do głosu dojdą piłkarze, odezwie się niejedno sumienie.

Zobacz wideo Spełniła się przepowiednia Brzęczka. "Świat nam zazdrości"

"Syn nam nagrał kibiców Niemiec. To przebierańcy byli. Dali im koszulki, szaliki, pewnie zapłacili"

Stoją na końcu kolejki do samolotu i uśmiechami zapraszają do rozmowy. Janina i Marek z Czechowic-Dziedzic mają koszulki reprezentacji Polski, szaliki i kibicowskie czapki. - To będzie nasz pierwszy mundial. Nie możemy się doczekać - mówią. Takich, jak oni, jest na warszawskim lotnisku więcej. Młodzi kibice, nastolatkowie, którzy zerwali się ze szkoły, rozglądają się za kadrowiczami. Odpowiedzieli na wezwanie Krystiana Bielika z konferencji prasowej, że miło będzie wylecieć do Kataru, będąc żegnanym przez fanów. Ale nie usłyszeli już odpowiedzi Czesława Michniewicza, że czarterowy samolot zamówiony przez PZPN wystartuje z wojskowego lotniska, na które kibice nie wejdą.

- Dla nas to podwójna radość, bo w Katarze mieszka nasz syn. Wcześniej przez 12 lat żył w Kuwejcie, a rok temu przeprowadził się do Dohy - opowiada pani Janina. - W samą porę ta przeprowadzka. Akurat na mundial! - wtrąca się jej mąż, zapalony kibic. - Widujemy się dwa razy do roku, więc tęsknota bardzo dokucza. Wreszcie będzie okazja spędzić trochę czasu razem, akurat przed świętami. Bilety mamy na cztery mecze Polaków: wszystkie grupowe i ten w 1/8 finału - mówi pani Janina, ale szybko wtrąca się pan Marek. - Pewnie już nie na naszych, bo po tym meczu z Chile trudno uwierzyć, że awansują. Jeśli odpadną, to FIFA wylosuje nam mecz, na który pójdziemy. Najważniejsze, że z synem - uśmiechają się już oboje.

To on załatwił im bilety. Stanął do losowania i miał szczęście. - Maciek wysyłał nam filmy z Dohy, pokazywał stadiony, na których będziemy, opowiadał, jak jest na miejscu. Mówi, że żyje się lepiej niż w Kuwejcie. Jest luźniej, więcej można. W czasie mistrzostw powinno być jeszcze swobodniej. On sam od roku obserwuje, jak Katarczycy przygotowują się do tego turnieju. Na rzęsach stają, żeby wszystko się udało. Muszą się pokazać z jak najlepszej strony, wypaść najlepiej w historii. Wszystko ma być idealne - mówi pani Janina. - Ostatnio nawet syn nam nagrał kibiców Niemiec. To przebierańcy byli. Dali im koszulki, szaliki, pewnie zapłacili, żeby trochę pohałasowali. Ale przecież na pierwszy rzut oka było widać, że ci ludzie w życiu nawet w Niemczech nie byli. 

O imigrantach poprzebieranych za kibiców danych reprezentacji jest w ostatnich dniach głośno. - Nie wiedziałem, że tylu Hindusów kibicuje Francji. To duża siła, jest ich przecież prawie miliard - zażartował na konferencji prasowej Oliver Giroud, napastnik AC Milan.

Pierwsze odczucia? Jest gorąco, nawet, jeśli słońce już dawno zaszło

W samolocie siedzi paczka przyjaciół znad morza - Sławek, Monika, Elżbieta i Marek. Lecą na pierwszy mundial i śpiewają przed kamerą Sport.pl to samo, co we wtorek zanucą na stadionie 974, czyli tym najbardziej charakterystycznym dla całego mundialu - złożonym jakby z kontenerów transportowych. 974 to także numer kierunkowy do Kataru. Po mundialu stadion ten ma zostać całkowicie rozebrany, a elementy konstrukcji wysłane do biednych krajów. Sławek i Monika przez pięć lat mieszkali w Katarze, wspomnienia mają dobre. Pierwsze takie, że było bardzo bezpiecznie. Drugie - jak szybko ten kraj się zmieniał. Sami są ciekawi, czy uda im się poznać tę Dohę. Gdy pytamy, czy mieli podobne problemy z zakwaterowaniem jak mnóstwo kibiców, dla których jedynym ratunkiem była wybudowana naprędce kontenerowa wioska, która ma pomieścić 60 tys. osób, delikatnie się uśmiechają. Sławek odświeżył stare znajomości i żadnych kłopotów nie było.

- Dziesięć lat temu byłam u nas w Gdańsku na meczu Euro Chorwacja - Hiszpania. Jechałam autobusem z kibicami i gdy sobie o tym przypominam, wciąż przechodzą mnie ciarki. Niesamowita atmosfera. Liczę, że w Katarze doświadczę czegoś podobnego, ale ekscytującego jeszcze bardziej, bo chodzi o moją reprezentację - mówi Elżbieta. Cała grupka ma bilety na wszystkie grupowe mecze Polaków, do tego na niedzielny mecz otwarcia między Katarem a Ekwadorem i jeszcze na 1/8 finału oraz ćwierćfinał. - Dalej już chyba nie zajdziemy, co? - uśmiecha się Sławek.

Samolot ląduje, otwierają się drzwi. Uczucie jest takie, jakby weszło się do łazienki zaraz po długiej, gorącej kąpieli. 28 stopni, koszulka przykleja się do ciała, z szyb autobusu skrapla się para. Na samym lotnisku w oczy rzuca się boisko ze sztuczną trawą w centralnej części w hali przylotów, gdzie kilku kibiców uderza na bramkę. Formalności przebiegają niezwykle sprawnie. Uśmiechnięte twarze imigrantów z Bangladeszu, Indii i afrykańskich krajów wskazują do którego stanowiska się udać, by było najszybciej. Mija pięć minut, a rejestrowany bagaż jest już na taśmie. Dwaj konkurencyjni operatorzy rozdają darmowe karty SIM ważne na dwie lub trzy doby. Maszerując żwawym tempem w poszukiwaniu taksówki, można domyślić się, jak ciężko będzie piłkarzom wziąć głęboki wdech w 70. minucie meczu. Na miejscu jeszcze trudniej wyobrazić sobie sportowy poziom tego turnieju.

Wiezie nas kierowca z Bangladeszu, od pięciu lat pracujący w Katarze. Nie narzeka. Zastępuje nam przewodnika i wskazuje, że mijamy właśnie stadion Al Thumama, na który w poniedziałek wybiegną Senegalczycy i Holendrzy. Doha świeci - nawet z dala od centrum, widziana jedynie z perspektywy autostrady. Wszędzie lampki, kolorowe światełka, jupitery podświetlające nawet zwyczajne piaskowe płoty. Na koniec, już kilka minut po godz. 1, tuż przed domem, gdzie nieco ciemniej, koparka zasypuje dziury w drodze. Praca wre.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.