Kryszałowicz strzelił, a potem cisza przez 20 lat. Mundialowa klątwa Polaków

Michał Zachodny
Ostatniego gola z akcji na mundialu Polacy strzelili 20 lat temu, potem na mistrzostwach świata trafiali już tylko po stałych fragmentach. Dobrze, że Czesław Michniewicz chce się na nich skupić - na naprawienie słabości w ataku pozycyjnym nie ma czasu, a goli ze stojącej piłki jest na turniejach coraz więcej - pisze Michał Zachodny, komentator Viaplay oraz autor książki "Polska Myśl Szkoleniowa". Pisze dzień po meczu, w którym Polska pokonała Chile 1:0 po golu ze stałego fragmentu gry.

Był 14 czerwca 2002 roku, w trzecim meczu mundialu w Japonii i Korei Polacy grali z USA. Początek był chaotyczny, ale dla biało-czerwonych dobry. Prowadzenie drużynie Jerzego Engela zapewnił Emmanuel Olisadebe, choć zaraz po wznowieniu Amerykanie powinni mieć wyrównanie. Powinni, lecz sędzia uznał, że Landon Donovan faulował Arkadiusza Głowackiego tuż przed trafieniem do siatki. W następnej akcji Paweł Kryszałowicz zgrał piłkę do Macieja Żurawskiego, ten przyspieszył atak do Jacka Krzynówka, a skrzydłowy obsłużył napastnika podaniem tuż przed bramkę. Strzał Kryszałowicza był precyzyjny.

Zobacz wideo Michniewicz: Pytają, dlaczego Krychowiak? Odpowiadam, że Waldek Matysik nie może
 

Tak padła ostatnia polska bramka z akcji na mistrzostwach świata. Ponad 20 lat temu, niemal siedem i pół tysiąca dni lub, licząc inaczej, 10 godzin i 25 minut, które Polacy spędzili na kolejnych próbach strzelenia gola na mundialach. Od tamtej pory udawało się tylko po stałych fragmentach, także na 3:0 w opisywanym meczu z USA, bo przecież Marcin Żewłakow trafił do siatki po krótko rozegranym rzucie rożnym. Dwie bramki Bartosza Bosackiego z Kostaryką w 2006 roku, trafienia Grzegorza Krychowiaka z Senegalem i Jana Bednarka z Japonią w 2018 – też były efektem stałych fragmentów. Od ostatniego meczu mundialu 2002 dla Polski nie trafił żaden ofensywny piłkarz.

Czy nie ma lepszego podsumowania naszej niedoli w XXI wieku? Siedem mundialowych goli, sześć po stałych fragmentach. Akcje ze stojącej piłki uchodzą za najmniej skomplikowane. Wymagają skoordynowania ruchu kilku zawodników, dobrego dośrodkowania lub uderzenia. Nie to, co ataki pozycyjne, w których potrzebne są umiejętności techniczne u wykonawców, orientacja w przestrzeni, mobilność i składność. Nawet kontry – polską specjalizację – należałoby uznać za bardziej wymagające, gdy weźmie się pod uwagę szybkość, z jaką wymieniana lub prowadzona jest piłka.

Co dziwniejsze, to wyłącznie mundialowa klątwa Polaków. W Euro 2008, 2012, 2016 i 2020 biało-czerwoni potrafili zagrozić rywalom na różne sposoby. Wystarczy wspomnieć, że rok temu reprezentanci strzelili gola Hiszpanii z ataku pozycyjnego, Szwedom – po szybkich, bezpośrednich akcjach.

Niecelne podania, nieudane dryblingi, pojedyncze strzały

Ten fenomen dziwi mniej, jeśli spojrzymy na statystyki reprezentacji z poszczególnych mundiali. Do Korei Południowej Polacy lecieli z ambicją pokazania "futbolu na tak", ale skończyło się bardzo przeciętną grą podstawowej jedenastki. Z gospodarzami piłkarze Jerzego Engela oddali ledwie dwa celne strzały, z Portugalią okazji było więcej, lecz w tym otwartym spotkaniu jakość była po stronie rywali. Wreszcie przeciwko Stanom Zjednoczonym, gdy Polacy nie mieli już szans na awans, błysnął rezerwowy skład. Jak? W skrócie: zrobił to, co nie wychodziło drużynie w całym turnieju. Na mundialu 2002 średnio co trzecie podanie w ich grze było niecelne, dwie na trzy próby dryblingu bywały nieudane. A akcja zakończona golem Kryszałowicza była wyjątkiem od bolesnej reguły.

Cztery lata później Polacy także żegnali się z mundialem już po dwóch spotkaniach. Nie mogło być inaczej, skoro z Ekwadorem oddali tylko jeden celny strzał, a przeciwko faworyzowanym Niemcom ataków zakończonych jakimkolwiek uderzeniem było ledwie osiem przez 90 minut. I w Dortmundzie też dokładność podań zespołu Pawła Janasa wynosiła marne 66 proc. Mecz o honor z Kostaryką przyniósł poprawę, więcej prób, większą precyzję i posiadanie, ale gole strzelał obrońca po rzutach rożnych.

Wreszcie w Rosji Polacy byli reprezentacją, która najrzadziej podejmowała próby dryblingów (ledwie pięć na mecz), a z gry oddała tylko 20 uderzeń w ciągu 270 minut - jedynie trzy kadry miały mniej celnych strzałów. A przecież Adam Nawałka mógł skorzystać z Roberta Lewandowskiego, czyli napastnika, jakiego Engel czy Janas nie mieli. Lecz dla niego też był to kompletnie nieudany turniej: z dziewięciu strzałów ledwie trzy były celne.

Mistrzostwa świata z 2018 roku były mundialem rzutów rożnych

Problem z kreatywnością może być dla Polaków trudny do rozwiązania w tak krótkim czasie – Lewandowski w udzielonym przed turniejem wywiadzie dla hiszpańskiego dziennika "Marca" nie miał nawet złudzeń, że nastawienie będzie ofensywne – to stałe fragmenty można zamienić na atut. Są prostsze do wyćwiczenia, nie wymagają wysokiej intensywności zajęć, a po prostu cierpliwości i skupienia. Nawałka zwykle przed meczami domowymi szlifował rzuty rożne w ostatnich minutach zajęć, miał też zwyczaj, że takie ćwiczenia musiały zakończyć się golem, by piłkarze w jego schematy uwierzyli. W trakcie mistrzostw Europy tak udało się zaskoczyć Ukrainę, a w eliminacjach m.in. Szkocję, Gruzję i Irlandię. Tej ostatniej gola strzelił Krychowiak, który przy rzucie rożnym był ustawiony poza polem karnym, a reszta kolegów zrobiła mu przestrzeń do przyjęcia zagranej piłki i oddania uderzenia.

Na gole ze stałych fragmentów nie ma się zresztą co obrażać. Zwłaszcza że mistrzostwa sprzed czterech lat okrzyknięto mianem "mundialu rzutów rożnych". Dominowali w tym elemencie zwłaszcza Anglicy, którzy wykorzystywali różne manewry, a także świetnie grającego w powietrzu Harry’ego Kane’a. – Stałe fragmenty stały się istotnym elementem ofensywnym – mówił po tamtych mistrzostwach Andy Roxburgh, członek grupy technicznej FIFA przygotowującej raport taktyczny z mundialu w Rosji. – W całym poprzednim sezonie Ligi Mistrzów [2017/18 – red.] 45 rzutów rożnych doprowadziło do zdobycia bramki. Na samych mistrzostwach świata było ich 30. To pokazuje skuteczność, jak i planowość, szybkość działania – podkreślał Szkot. W sumie aż 42 proc. wszystkich trafień na mundialu w Rosji było efektem akcji ze stojącej piłki - ustanowiono tym samym nowy rekord, o sześć goli wyprzedzając turniej z Francji w 1998 roku.

Z kolei Thomas Hitzlsperger, były reprezentant Niemiec, wskazywał, że ograniczanie szans na bramki zdobywane z gry wynika z różnic jakościowych pomiędzy drużynami. – Mniejsze nacje praktykują głównie bronienie, ponieważ jest ono łatwiejsze do wytrenowania niż budowanie ataków. Dlatego mocniejsze drużyny mają taki problem z kreowaniem sytuacji, mierzą się z trudnymi do rozwiązania sytuacjami, a to tylko wpływa na znaczenie stałych fragmentów – tłumaczył.

Dobrze, że Michniewicz chce doskonalić schematy. W końcu nieważne jak strzelimy

Przykłady przedstawione przez FIFA świadczą o dwóch istotnych rzeczach. Po pierwsze: futbol w wydaniu międzynarodowym, turniejowym, jest znacznie bardziej zachowawczy, co sprawia, że nawet faworyci przyjmują bardziej pragmatyczną postawę. – Dlatego w wyrównanych meczach czasem to stały fragment może mieć największe znaczenie. Gdy piłka stoi, piłkarze mogą przerwać niemoc. To pewnie najbliższy futbolowi amerykańskiemu aspekt gry. Stałe fragmenty są dla piłki nożnej tym, czym woda dla życia. Potrzebujesz ich, by przetrwać – mówił Alexi Lalas, były reprezentant USA i ekspert stacji Fox Sports.

Druga istotna rzecz: w mistrzostwach rośnie liczba fauli. Nie tylko dlatego, że mecze są tak wyrównane, że dochodzą emocje i kwestia gry o barwy narodowe – w dużej mierze chodzi o wpływ zmienianych wytycznych dla sędziów, a także rosnąca rola technologii powtórek wideo. Stąd na mundialu w 2018 roku rekordowa liczba nie tylko rzutów karnych, ale i wolnych, które doprowadziły do najwyższego wyniku goli strzelonych głową.

Dobrze więc, że Czesław Michniewicz zapowiedział już, że wykorzysta czas do meczu z Meksykiem na udoskonalenie schematów i dodanie takich, które będą brały pod uwagę słabe strony rywali. W analizach i przygotowaniu skutecznych rozwiązań mieli pomagać mu eksperci, zresztą jeszcze pracując w Legii, Michniewicz chciał zatrudnić w sztabie osobę wyłącznie do takich akcji. Trudno powiedzieć, czy gol Krzysztofa Piątka w sparingu z Chile był już efektem tej pracy, ale bramka po stałym fragmencie i zamieszaniu w polu karnym to coś, do czego jesteśmy przyzwyczajeni.

Poza tym w kadrze Michniewicz może mieć o tyle łatwiej, że do dośrodkowań wykorzysta Piotra Zielińskiego, czyli piłkarza, który w tym sezonie dla Napoli asystował już z rzutów wolnych i rożnych. Jest też pewnie w bardzo nielicznym gronie zawodników, którzy gole generowali, uderzając stojącą piłkę zarówno lewą, jak i prawą nogą.

I właśnie dzięki stałym fragmentom może być selekcjonerowi łatwiej wykorzystać utalentowanego rozgrywającego niż poprzez ataki pozycyjne. Jeśli dodatkowo będzie on celował w Lewandowskiego i ten z podań oraz schematów rzutów rożnych i wolnych skorzysta, to może ograniczy też swoje zwyczajowe niezadowolenie z nastawienia kadry. W końcu nie powinno się liczyć to, w jaki sposób, lecz by w ogóle reprezentacja Polski bramki zdobywała.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.