Najpiękniejsza historia tych powołań. "Znał ten dźwięk, charakterystyczny trach"

Dawid Szymczak
Za Krystianem Bielikem i Michał Skórasiem kryją się najpiękniejsze historie tych powołań. Pierwsza jest o cierpliwości i niepoddawaniu się, druga o chwytaniu szans. Obie mogły zostać napisane, bo to, co w sporcie najtrudniejsze - utrzymanie wysokiej formy przez długi czas - akurat przed tym mundialem nie miało większego znaczenia.

Gdy selekcjoner wyczytywał kolejne nazwiska, przy Krystianie Bieliku i Michale Skórasiu nie było słychać pomruków zdziwienia. Są przecież ważnymi zawodnikami w swoich klubach, grają w nich regularnie, a za sobą mają udane ostatnie tygodnie. Właśnie! To klucz - ostatnie tygodnie przesądziły o tym, że znaleźli się w kadrze. Patrząc bowiem szerzej - w perspektywie choćby pół roku, ich powołania są niespodzianką.

Zobacz wideo Tak będzie wyglądać skład Polski na Meksyk?

Kto w maju spodziewał się, że ci dwaj polecą do Kataru? Bielik jeszcze leczył kontuzję w Derby County, które będąc na skraju bankructwa, zmierzało do League One, czyli na trzeci poziom rozgrywkowy w Anglii. Sytuacja Polaka była trudna, ale akurat o nim Czesław Michniewicz wciąż pamiętał - wystawiał go przecież w kluczowym barażowym meczu ze Szwecją. Selekcjoner musiał jedynie mieć nadzieję, że Bielik w porę wyzdrowieje, po drodze nie nabawi się kolejnego urazu, zmieni klub na taki z wyższej ligi i jeszcze szybko się w nim zaadaptuje. Sporo warunków do spełnienia, ale jego potencjał pozwalał wierzyć, że się to uda. I udało. Ale nie uwierzymy, że Michniewicz, który obserwował naprawdę wielu piłkarzy, w maju chociażby wstępnie rozpatrywał powołanie Skórasia. Nie miał do tego żadnych podstaw. On w walczącym o mistrzostwo Polski Lechu Poznań był rezerwowym. 

Krystian Bielik w kadrze na mistrzostwa świata. Historia o zaciskaniu zębów

Bielik ma dopiero 24 lata, a przez kontuzje barku, mięśnia dwugłowego i dwukrotnie zerwane więzadła w kolanie pauzował już w sumie prawie trzy lata. Ale to piłkarz nie do złamania. Uciekało mu ostatnie Euro, choć przecież miał być wyjątkiem, który coś zyska na pandemii. Przeżył to w 2020 r. - bolało kolano i serce, że mistrzostwa Europy obejrzy w telewizji, choć przecież selekcjoner Jerzy Brzęczek powołałby go, gdyby był zdrowy. A później, w lockdownie, gdy UEFA przeniosła turniej na następny rok, odżyła w nim nadzieja. Pół roku przed turniejem zaczął grać. Zaskakująco szybko wrócił do formy. W Derby County mówili, że jest lepszy niż przed kontuzją. Wszystko mu wychodziło. Zmienił się selekcjoner, ale Paulo Sousa szybko zadzwonił i zapewnił, że obserwuje. Pewnie więc widział, jak pod koniec stycznia 2021 r. Bielik znów upada. Już znał ten dźwięk, charakterystyczny trach, i znał ten ból. Znów to samo - zerwane więzadła krzyżowe, żmudna rehabilitacja, prawie rok przerwy i turniej w telewizji.

Ale Bielik znów zacisnął zęby. I kolejny raz wrócił na boisko, a forma przyszła wcześniej niż wszyscy przypuszczali. W marcu pomógł reprezentacji ograć Szwecję w barażach, ale w kwietniu znów miał kontuzję. Nie aż tak poważną, ale dokuczliwą, trzymającą poza boiskiem aż do września. W dodatku jego klub, ukarany odjęciem 21 punktów za nieprawidłowości finansowe, spadł League One, a selekcjoner Michniewicz zapowiedział mu wprost, że z trzeciego poziomu rozgrywkowego go nie powoła.

Piłkarz po kontuzji, w nowym zespole, bez okresu przygotowawczego, miał tak naprawdę wszystko, by przepaść. Ale Bielik i tak wywalczył sobie miejsce w składzie Birmingham, dziesiątym klubie Championship, rozegrał ostatnich dwanaście meczów z rzędu i zebrał sporo pochwał. W czwartek dopiął swego - dostał powołanie na mistrzostwa świata w Katarze, swój pierwszy wielki turniej. To nagroda za cierpliwość, wytrwałość i nieustępliwość.

"Siedzisz na ławce rezerwowych i obserwujesz grających w ekstraklasie kolegów. Pracujesz, mija pół roku i odlatujesz do Kataru" 

Przykład Michała Skórasia jest inny, ale równie spektakularny. On ten samolot dogonił tuż przed odlotem. Ostatecznie chyba w ostatnim meczu Ligi Konferencji z Villarrealem, gdy pędził za Mikaelem Ishakiem, by otrzymać od niego piłkę w polu karnym Hiszpanów i podwyższyć prowadzenie Lecha. Później strzelił jeszcze gola na 3:0, spuentował udaną jesień i wprosił się do kadry na mistrzostwa świata. - Rozmawiałem z nim we wrześniu, przed meczem z Lechią Gdańsk, mówiłem, że go obserwuje, że musi się starać, że może wywalczyć miejsce na mundial. Ale chyba ani on, ani ja, do końca nie wierzyliśmy, że tak się stanie - uśmiechał się w czwartek sam Michniewicz.

Znów - cofamy się o pół roku. W maju, obchodzący stulecie Lech Poznań, rozgrywa kluczowe mecze, walczy z Rakowem Częstochowa o mistrzostwo Polski. Skóraś w hierarchii skrzydłowych jest za Jakubem Kamińskim, Dawidem Kownackim i Adrielem Ba Louą. W meczu z Piastem Gliwice, w którym Kolejorz może wykorzystać potknięcie Rakowa, wchodzi na boisko na 28 minut. Tydzień później, w derbach Poznania z Wartą, nie ma go w kadrze. W ostatniej kolejce znów dostaje pół godziny. A i tak trudno nie dostrzec w tym sezonie jego postępu. Gra więcej, strzela dwa gole, ma asystę. Ale to za mało, by myśleć o powołaniu do kadry.

Skorży imponowała jego ciężka praca i postępy, jakie robił na treningach. Ale wówczas miał w zespole lepszych skrzydłowych - Kownackiego i Kamińskiego. Skóraś miał grać więcej po odejściu Kamińskiego. I tak rzeczywiście się stało, choć już pod okiem Johna van den Broma, który latem niespodziewanie zastąpił Skorżę, gdy ten miał na głowie rodzinne problemy. Skóraś rozkwitł. Dojrzał, poprawił wykończenie, nie miał większych wahań formy. Nie było połowy września, a on już pobił swój bramkowy rekord. Był i jest liderem Lecha - w 14 ligowych meczach strzelił cztery gole, a w Lidze Konferencji (w eliminacjach i w fazie grupowej) statystyki ma jeszcze lepsze - 12 meczów, 6 goli, 2 asysty. Błyszczał w meczach z Villarrealem, a Michniewicz właśnie na występy w europejskich pucharach, przeciwko mocniejszym rywalom, w przypadku zawodników z ekstraklasy patrzył najbardziej. Pierwszy raz powołał Skórasia we wrześniu. Już wtedy mówiło się, że to jedna z większych niespodzianek, ale jednocześnie sporo było głosów, że przyjechał niejako w zastępstwie niegrającego wówczas w Bundeslidze Jakuba Kamińskiego. Kolejne tygodnie obaj mieli na tyle dobre, że do Kataru polecą już razem.   

- Wręcz martwiło mnie, że gra wszystkie mecze po 90 minut i nawet jak zespół prowadzi, to trener go nie zdejmuje. Ale w końcu usiadł na ławce, trochę odpoczął. To dla nas świetna informacja - przyznał selekcjoner.

Skóraś trafił z formą akurat na czas, w którym Michniewicz układał listę powołanych. I pokazał wszystkim piłkarzom, że droga do reprezentacji wcale nie jest tak długa, jak się wydaje, gdy siedzisz na ławce rezerwowych i obserwujesz grających w ekstraklasie kolegów. Pracujesz, mija pół roku i odlatujesz do Kataru.

Więcej o: