Największe zaskoczenie w kadrze na mundial. Sousa nie doceniał, a Michniewicz mu ufa

Dawid Szymczak
Selekcjoner wyczytał pewnym głosem: "Artur Jędrzejczyk", a w sieci zawrzało, bo 35-letni obrońca ostatni mecz w kadrze zagrał trzy lata temu, występuje w omijanej szerokim łukiem ekstraklasie, na dodatek ostatnio miał kontuzję. - Nie jedzie dla atmosfery. Decydowały umiejętności - przekonywał Czesław Michniewicz.

- Równo za tydzień, o tej godzinie, reprezentacja Polski będzie już leciała do Kataru - powiedział rzecznik PZPN Jakub Kwiatkowski tuż przed zaproszeniem na scenę Czesława Michniewicza. Selekcjoner, słowem wstępu, przypomniał, że obejrzał w ostatnich miesiącach ponad czterysta meczów na żywo, do tego drugie tyle treningów, a wszystko poparł rozmowami z piłkarzami. "Ręczę za tych, których zabieram" - oświadczył.

Zobacz wideo Dramat reprezentanta Polski. Dostał w oko, a potem drugi raz. Bez szans na MŚ 2022

Artur Jędrzejczyk jedzie na mundial. "Nie dla atmosfery" 

Już przy bramkarzach pojawiła się drobna kontrowersja, bo trener zdecydował, że do Kataru zabierze ich trzech, a nie czterech, jak sugerował w wywiadach. Odrzucił Kamila Grabarę, z którym współpracował w młodzieżówce, a do Kataru zabiera Wojciecha Szczęsnego, Łukasza Skorupskiego i Bartłomieja Drągowskiego.

Ale dla większości kibiców była to jedynie ciekawostka, bo trzeci bramkarz i tak ma nieznaczne szanse na to, by wystąpić w którymś z meczów. Prawdziwa dyskusja pojawiała się po zaprezentowaniu obrońców. Artur Jędrzejczyk, dawno w reprezentacji Polski niewidziany, ostatnio powoływany jeszcze przez Jerzego Brzęczka, znalazł się w kadrze kosztem Pawła Dawidowicza z Serie A i Pawła Bochniewicza z Eredivisie.

I to o Jędrzejczyka dziennikarze, zgromadzeni w sali tak licznie, że brakowało krzesełek, pytali już na początku.

- Nie jedzie dla atmosfery. Ani on, ani nikt inny - zaznaczył selekcjoner. Choć od razu dodał: - Decydują umiejętności, choć oczywiście ważna jest też osobowość. Mówiłem, że chcę zabrać do Kataru dobrych ludzi, ale każdy musi też dobrze grać w piłkę. To oczywiste. Nie zrobimy dobrej drużyny tylko z dobrych ludzi - kontynuował, aż przeszedł do piłkarskich argumentów. - Mieliśmy problemy ze środkowymi obrońcami. Gdy zaczynałem pracować, wydawało się, że mamy na tej pozycji kłopot bogactwa, ale najpierw wypadł nam Bartosz Salamon przez kontuzję, a ostatnio mniej grali Kamil Glik i Jan Bednarek. Ich dyspozycja jest niewiadomą, dlatego musieliśmy się zabezpieczyć i wziąć więcej stoperów. Pracowałem z Jędrzejczykiem w Legii i nigdy się na nim nie zawiodłem. Szanuję jego charyzmę, doświadczenie i osobowość. Już dawno mówiłem, że gdyby był zdrowy, to powołałbym go na poprzednie zgrupowania. Taki był też plan we wrześniu. Jego wiek nie jest dla mnie żadnym problemem, bo jest nieznacznie starszy od Roberta Lewandowskiego. 

- Zasadniczo nie lubię odpowiadać pytaniem na pytanie, ale często jeżdżąc po Warszawie taksówkami odpowiadam na takie pytania: "Dlaczego gra Krychowiak, dlaczego gra Glik, dlaczego Jędrzejczyk?" Bo Matysik i Gorgoń już nie grają - żartował selekcjoner. - Zastanawialiśmy się też nad Dawidowiczem i Bochniewiczem, ale decydowała wszechstronność. Bochniewicz nie może np. grać jako półprawy stoper. Jędrzejczyk może. Zagra na każdej pozycji w obronie - zauważał Michniewicz.

Trzy lata bez Jędrzejczyka w kadrze. Sousa nie doceniał z zasady, Michniewicz mu ufa 

Jędrzejczyk z różnych powodów od trzech lat nie grał w reprezentacji - czasem przez słabszą formę, czasem przez kontuzję, a za Paulo Sousy zasadniczo nie był brany pod uwagę, bo Portugalczyk rzadko spoglądał na zawodników z ekstraklasy. Uważał ich za zbyt słabych i niedostosowanych do międzynarodowych wymagań. - Grają w słabym tempie, za wolno myślą - przekonywał.

Michniewicz poniekąd się z tym zgadza, wypowiadał się w podobnym, choć nieco łagodniejszym tonie. Na mundial zabiera tylko trzech grających w niej piłkarzy - Jędrzejczyka, Kamila Grosickiego i Michała Skórasia, który jest objawieniem ostatnich tygodni. Ale nawet w przypadku dwóch ostatnich ważne były ich występy w europejskich pucharach - Grosicki wyróżniał się w eliminacjach Ligi Konferencji, a Skóraś dobrą ligową formę potwierdzał świetnymi występami z Villarrealem.

Z kolei Jędrzejczykowi Michniewicz ufał, gdy pracował w Legii i już po objęciu reprezentacji. To jego żołnierz. W ostatnich miesiącach, podczas rozmaitych spotkań z dziennikarzami, regularnie o nim przypominał. Przykładowo - dyskusja dotyczyła Mateusza Wieteski czy Pawła Dawidowicza, a selekcjoner sam wtrącał, że jest jeszcze "Jędza". I byle zdrowy był, bo przyda się na pewno.

Z jego zdrowiem akurat nieustannie były jakieś problemy. Selekcjoner szykował dla Jędrzejczyka miejsce już na wrześniowym zgrupowaniu. Kilka dni przed nim odbyli jednak rozmowę. - Zadzwoniłem do niego i pierwsze pytanie, jakie mu zadałem, było takie: "Chcesz jeszcze spróbować gry w kadrze?". Powiedział, że tak. Chciałem go powołać, ale w meczu z Radomiakiem dostał żółtą kartkę i było wiadomo, że z Rakowem będzie pauzował. Miał do zrobienia zabieg wyjęcia tytanowej płytki, którą ma wszczepioną od roku po operacji obojczyka. Powiedział, że to jedyna przerwa, kiedy może to zrobić. Razem się zastanawialiśmy, czy wolimy, żeby zrobił teraz ten zabieg, czy był na zgrupowaniu. Uznaliśmy, że o kadrze i tak wszystko wie, bo był w niej przez wiele lat. Zna każdego, każdy zna jego. Nie musi się oswajać z wielkim turniejem i atmosferą, bo już na takich był w 2016 i 2018 r. Jest sprawdzony na międzynarodowym poziomie. Z Napoli i Leicester, gdy byłem jeszcze trenerem Legii, był u nas wyróżniającym się zawodnikiem - opowiadał Michniewicz kilka tygodni temu. 

Kontuzja na ostatniej prostej. Jędrzejczyk nie grał, ale skakał pod "Żyletą"

Plan znów mógł się wysypać na ostatniej prostej. 29 października Legia grała z Jagiellonią, a Jędrzejczyk skończył ten mecz z kontuzją kostki. Wstępne diagnozy nie były optymistyczne. Obrońca przegapił ostatnie spotkania z Lechią - ligowe i w Pucharze Polski. Sporo czasu spędzał ostatnio na rehabilitacji i siłowni, ale nie pojawiał się na boisku. Można było jednak się spodziewać, że w porę zdąży się wyleczyć.  

Kto był na ostatnim ligowym spotkaniu z Lechią, ten widział. To już był koniec spotkania. Pod "Żyletę", czyli trybunę, gdzie zasiadają najbardziej zagorzali kibice, podeszła cała drużyna. To standard po wygranych meczach, że piłkarze cieszą się razem z kibicami. Tym razem było podobnie, ale powody do świętowania były dwa. W zasadzie nawet trzy, bo poza zwycięstwem z Lechią (2:1) były to także 20. urodziny bramkarza Kacpra Tobiasza i 35. Artura Jędrzejczyka. Doświadczony stoper krzyczał, skakał i cieszył się razem kibicami. Choć nie zagrał w meczu z Lechią ani minuty, nawet nie usiadł nawet na ławce, w ogóle nie było widać, że z jego kostką jest coś nie w porządku. 

W ostatnich tygodniach formę Jędrzejczyka zachwalał Kosta Runjaić, a Michniewicz wciąż co kilka dni, rano, przy kawie - jak zdradził na konferencji - wpisywał jego nazwisko na roboczej liście powołanych. W czwartek mógł to wreszcie ogłosić oficjalnie i bez żadnego znaku zapytania. Ten widzą tylko kibice, którzy nie cenią umiejętności stopera Legii tak bardzo, jak selekcjoner.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.