- Spokojnie, aż tylu nie uzbieramy - śmiał się miesiąc temu Czesław Michniewicz, kiedy mówił o szerokiej liście powołanych na mundial. Ta ostatecznie nie okazała się aż tak szeroka, bo selekcjoner nie wykorzystał limitu. Powołał nie 55 a 47 piłkarzy, a ich nazwiska oficjalnie przedstawił w czwartek - w Zakopanem - podczas Europejskiego Kongresu Sportu i Turystyki.
Michniewicz w czwartek od razu przeszedł do rzeczy. Długo nie stał na scenie. Po krótkim wstępie zrobionym przez rzecznika kadry Jakuba Kwiatkowskiego selekcjoner spojrzał w notatki i szybko wyczytał nazwiska wszystkich piłkarzy - poczynając od pięciu bramkarzy - którzy znaleźli się wśród powołanych. - Gdybym miał dzisiaj wytypować 26 zawodników, którzy polecą do Kataru, nie miałbym z tym problemu. Ale zostały jeszcze trzy tygodnie, więc poczekajmy - zaznaczył Michniewicz, który do 10 listopada ma czas, by wysłać ostateczną listę do FIFA.
Pierwotnie czwartkowa lista miała być krótsza o kilka nazwisk, ale selekcjoner w ostatnich dniach postanowił ją wydłużyć. Przede wszystkim o piłkarzy z polskiej ligi, bo wśród powołanych jest aż siedmiu zawodników z ekstraklasy. W tym Patryk Dziczek, pomocnik Piasta Gliwice, którego Michniewicz doskonale zna z młodzieżówki i którego rok temu chciał nawet sprowadzić do Legii, kiedy pracował jeszcze w warszawskim klubie.
- Rozmawiałem z Dziczkiem wcześniej, był na to przygotowany - mówił w czwartek Michniewicz. I tłumaczył, dlaczego pomocnik Piasta teraz znalazł się w kadrze: - On wiele przeszedł w ostatnim czasie, ale widzę w nim determinację i potencjał. Nawet jeśli nie uda mu się wsiąść do samolotu do Kataru, choć niczego nie przesądzam, to jest to zawodnik, który potrzebuje pozytywnego impulsu. Uważam, że to jest przyszłość polskiej reprezentacji. Gra na newralgicznej pozycji, o której ostatnio wiele się u nas dyskutuje, czyli w środku pola, gdzie występuje Grzegorz Krychowiak. Nie ma tam zbyt wielkiego wyboru, a Patryk ten wybór daje. Może zwiększyć rywalizację. W przyszłości stać się piłkarzem, który w kadrze będzie grał na bardzo wysokim poziomie.
Michniewicz w kontekście Dziczka więcej w czwartek mówił o przyszłości, ale za 24-latkiem wciąż ciągnie się przeszłość. Ta jest ponura, bo pomocnik Piasta przez półtora roku nie grał w piłkę. Długo też w ogóle nie uprawiał sportu. Ale może zacznijmy od początku, czyli cofnijmy się do sierpnia 2019 roku, kiedy Dziczek przeniósł się z Piasta do Lazio, skąd od razu został wypożyczony do wówczas drugoligowej Salernitany. W Serie B mógł liczyć na regularną grę i wydawało się, że jego kariera nabierze rozpędu. Wszystko zmieniły jednak wydarzenia z lutego 2021 roku, kiedy Dziczek zasłabł podczas meczu z Ascoli.
Koledzy z drużyny oraz członkowie sztabu natychmiast ruszyli wtedy Dziczkowi z pomocą. Piłkarz jeszcze w trakcie meczu został przetransportowany do szpitala. Tam przeszedł dokładne badania, które nie wykazały nic niepokojącego. Znowu, bo to niestety nie był pierwszy taki przypadek. Dziczek stracił przytomność też pół roku wcześniej - w trakcie treningu Salernitany.
- Była mniej więcej godzina 16, mieliśmy zajęcia. Rozgrzewka, trochę taktyki, ćwiczyliśmy podania, a na koniec gierka sześć razy po sześć minut. Zaczynaliśmy czwartą serię. Podałem piłkę do kolegi, zrobiłem krok do przodu i padłem. Całkowicie straciłem przytomność. Nasz doktor musiał szybko interweniować, bo nie mogłem oddychać. Musiał wyciągnąć mi język z ust, bo ten zawinął się w gardle. To nie było proste, bo zaciskałem szczękę, ale na szczęście nasz lekarz wiedział, co robić, bardzo szybko zareagował i mi pomógł. Kiedy wyciągnął mi język, ocknąłem się. Trudno mi się oddychało, ale byłem już świadomy - opowiadał Dziczek miesiąc później w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
Dziczek spędził wtedy tydzień w szpitalu. - Szczegółowo mnie diagnozowano, dwukrotnie miałem rezonans głowy, EKG serca, regularnie pobierali mi krew. Myślę, że przez tydzień przeszedłem więcej badań niż przez całe dotychczasowe życie. Sprawdzili mój stan zdrowia bardzo dokładnie, ale ostatecznie nie znaleźli żadnej przyczyny omdlenia. Usłyszałem, że być może zjadłem za wcześnie posiłek i serce zaczęło szybciej pompować krew w organizmie - wspominał.
Po dwóch tygodniach wrócił do treningów, ale tamte wydarzenia - mimo niejasnej diagnozy lekarzy - to był niestety pierwszy znak, że z jego zdrowiem dzieje się coś niepokojącego. Drugi był pół roku później - podczas wspomnianego meczu z Ascoli, po którym Dziczek więcej we Włoszech już nie zagrał. Zamiast pojawiać się na boisku, odwiedzał kolejne gabinety lekarskie. Nie tylko w Polsce czy we Włoszech - gdzie po tragicznej śmierci Davide Astoriego w 2018 roku mocno zaostrzyły się przepisy dotyczące badań piłkarzy - ale też w Katarze, gdzie Dziczek poleciał w czerwcu, by spotkać się z Guido Pielesem. Światowym autorytetem w dziedzinie kardiologi oraz szefem sztabu medycznego podczas zbliżającego się mundialu.
- Zrobiliśmy wszystkie badania, wyszły pozytywnie. Lekarz był nawet zaskoczony, jak dobrze wypadł test wysiłkowy. Według niego nie było przeciwwskazań, żebym grał w piłkę - wspominał Dziczek wizytę w Katarze we wrześniowej rozmowie z "Przeglądem Sportowym". To był pierwszy jego tak duży wywiad od wielu miesięcy. - Nie chciałem wcześniej zabierać głosu, dopóki na sto procent nie wiedziałem, co będzie dalej - tłumaczył 24-letni pomocnik.
Dziś Dziczek przekonuje, że jest już zdrowy. Mimo że wciąż nie poznał jednoznacznej diagnozy, bo lekarze twierdzą, że mdlał dwukrotnie prawdopodobnie wskutek powikłań po zapaleniu mięśnia sercowego lub wypłukania elektrolitów z organizmu. I że wcale nie była to epilepsja, jak pisano wcześniej w mediach.
Od sierpnia Dziczek znowu jest piłkarzem Piasta. Do Gliwic wrócił po trzech latach. I w końcu zaczął grać. Kilka dni po podpisaniu kontraktu wszedł w końcówce meczu z Miedzią Legnica (2:1). Jesienią - po półtorarocznej przerwie - rozegrał osiem spotkań. Ostatnie we wtorek - przeciwko Stali Mielec w Pucharze Polski, gdzie wybiegał 120 minut, bo Piast wygrał 3:0 dopiero po dogrywce.
Dziś Dziczek przekonuje, że wszystko z nim w porządku. Co trzy miesiące musi jednak przechodzić rutynowe badania. I choć sam nie martwi się o swoje zdrowie, to cały czas martwią się o to jego najbliżsi. - Moja żona Patrycja prosi mnie, żebym zawsze po treningu wysłał SMS-a, że jestem już w szatni. Mama do dziś jest przerażona, gdy wychodzę na trening i mecz. Dzwoni codziennie, pyta, jak się czuję. Oczywiście rozumiem ją, martwi się o mnie i robi to z dobrego serca, ale momentami jest to już irytujące, bo ten temat ciągnął się za mną przez ostatnie półtora roku. Naprawdę nie chce mi się już o tym rozmawiać - uciął ostatnio Dziczek w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".