Mundial zbliża się wielkimi krokami i wielu kibiców czeka, aż Czesław Michniewicz ogłosi skład reprezentacji Polski na najważniejszą imprezę czterolecia. Na powołania oczywiście najbardziej czekają piłkarze, dla których wyjazd na mistrzostwa świata to jeden z największych celów w karierze.
Większość polskich piłkarzy już teraz zdaje sobie jednak sprawę, że na liście selekcjonera się nie znajdzie. Wśród nich i tacy, którzy być może mieliby szansę, gdyby nie problemy zdrowotne. Jednym z takich zawodników jest Patryk Dziczek, pomocnik Piasta Gliwice.
W sierpniu 2019 roku Dziczek przeniósł się z Piasta Gliwice do Lazio. Polak od razu został wypożyczony do występującej ówcześnie w Serie B Salernitany. Zawodnik mógł liczyć w tym klubie na regularną grę i wydawało się, że jego kariera nabierze rozpędu. Wszystko zmieniły wydarzenia z lutego 2021 roku. Podczas meczu przeciwko Ascoli Dziczek upadł na murawę, po czym błyskawicznie został przetransportowany do szpitala. Okazało się, że piłkarz miał atak epilepsji.
Przez półtora roku Dziczek nie wyszedł ani razu na boisko. Długo nie uprawiał w ogóle sportu, a w ostatnich miesiącach trenował indywidualnie. Ostatecznie lekarze zezwolili mu na powrót do gry i Polak pod koniec okienka transferowego przeniósł się ponownie do Piasta Gliwice, z którym podpisał trzyletni kontrakt.
- Najbliżsi nie chcą tego widzieć, byli wystarczająco mocno przestraszeni. Moja żona Patrycja prosi mnie, żebym zawsze po treningu wysłał SMS-a, że jestem już w szatni. Mama do dziś jest przerażona, gdy wychodzę na trening i mecz. Dzwoni codziennie, pyta, jak się czuję. Oczywiście rozumiem ją, martwi się o mnie i robi to z dobrego serca, ale momentami jest to już irytujące, bo ten temat ciągnął się za mną przez ostatnie półtora roku. Naprawdę nie chce mi się już o tym rozmawiać - mówi teraz "Przeglądowi Sportowemu" Dziczek.
Teraz pomocnik ma już na koncie trzy rozegrane mecze nowego sezonu ekstraklasy. Nim jednak otrzymał zgodę na powrót do sportu, odwiedził wielu kardiologów. - Każdy mówił to samo: wszystko z moim zdrowiem jest dobrze. Ale z drugiej strony nikt nie chciał podpisać się pod zgodą na mój powrót do uprawiania profesjonalnego sportu. W sumie nie dziwię się, że nie chcieli brać na siebie takiej odpowiedzialności. Ale kiedy dostałem zielone światło, żeby zacząć się ruszać, powolutku zacząłem trenować - opowiada 24-latek.
Teraz celem Patryka Dziczka jest dojść do takiej dyspozycji, aby móc rozegrać pełne 90 minut meczu. Gdyby nie choroba, miałby inne marzenia na ten rok. Pojawiłaby sie na pewno nadzieja na powołanie do kadry na Katar.
- Myślę, że byłaby na to szansa. Jeszcze przed tym nieszczęsnym meczem z Ascoli, kiedy zasłabłem, miałem kontakt z Paulo Sousą. Już wtedy była szansa może nawet na udział w EURO. Później selekcjoner jeszcze kilka razy do mnie dzwonił, interesował się moim zdrowiem. Tak więc szansa na powołanie do reprezentacji była bardzo duża i żałuję, że do tego nie doszło. Ale wierzę, że ten moment ciągle jest przede mną - podkreślił Dziczek.