Prezes PZPN: Byłem świadomy tego, że Polskę może spotkać los Indii

Jakub Seweryn
- W trakcie tego roku wydarzyło się wiele rzeczy zupełnie nieoczekiwanych, przyznam szczerze, że sam nie spodziewałam się, że tych różnych "niespodzianek" będzie aż tak dużo, ale myślę, że daliśmy sobie z tym wszystkim radę. Najważniejsze jest to, że główny cel został osiągnięty - jedziemy na mistrzostwa świata do Kataru - mówi w rozmowie ze Sport.pl Cezary Kulesza, który równo rok temu objął stanowisko prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej.

Równo rok temu, 18 sierpnia 2021 roku, Cezary Kulesza zastąpił Zbigniewa Bońka w roli prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. W rozmowie ze Sport.pl główny sternik polskiej piłki opowiada o swoim pierwszym roku w nowej roli, w trakcie którego działo się zdecydowanie więcej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. 

Zobacz wideo Lewandowski czy Messi? Pytamy kibiców w Barcelonie. Miażdżąca różnica

Jakub Seweryn: Dezercja Paulo Sousy, agresja Rosji na Ukrainę i walka o jej zawieszenie w FIFA i UEFA, wygrane baraże o mundial, wracająca jak bumerang sprawa przeszłości Czesława Michniewicza. Działo się w tym pierwszym roku pana kadencji.

Cezary Kulesza (prezes PZPN): Zgadza się. W trakcie tego roku wydarzyło się wiele rzeczy zupełnie nieoczekiwanych, przyznam szczerze, że sam nie spodziewałam się, że tych różnych „niespodzianek" będzie aż tak dużo, ale myślę, że daliśmy sobie z tym wszystkim radę. Najważniejsze jest to, że główny cel został osiągnięty – jedziemy na mistrzostwa świata do Kataru.

Poza tym ja zdawałem sobie sprawę z tego, że bycie prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej to coś innego, niż bycie prezesem klubu. Skala wyzwania pod każdym względem jest dużo, dużo większa. Każdego dnia czegoś nowego się uczę i zbieram doświadczenie. Można powiedzieć, że ciężko pracuję by być coraz lepszy, jak wino.

Co w pierwszym roku prezesury było największym wyzwaniem?

- Każda z tych nieoczekiwanych sytuacji miała trochę inny wymiar. Z pewnością trudnym momentem była rezygnacja Paulo Sousy, tym bardziej, że wiązały się z tym negocjacje, które wymagały precyzji. Trzeba było zadbać o każdy szczegół, bo w umowie były chociażby zapisane premie dla trenera i sztabu szkoleniowego za awans na mundial. Mogło się okazać tak, że po przyjściu nowego trenera i jego awansie do Kataru, trzeba by było wypłacić premie dla dwóch szkoleniowców, a nie jednego. A zapisane premie dla Paulo Sousy i jego sztabu były bardzo okazałe, dlatego staraliśmy się działać szybko, sprawnie i dokładnie.

Pana poprzednik, Zbigniew Boniek, twierdzi, że gdyby on był prezesem, to Paulo Sousa pozostałby selekcjonerem reprezentacji.

- Nie wiem, w jakich relacjach był prezes Boniek z Paulo Sousą. Nigdy się o to nie dopytywałem. Być może tak by było. Ale czy pozostanie Sousy na stanowisku byłoby dobre dla reprezentacji? Wątpię. Miał jako trener wielką szansę pojechania z polską reprezentacją na mundial, czyli zrealizowania marzenia większości szkoleniowców na całym świecie i sam z tego zrezygnował. Co pokazuje, że albo nie wierzył w nasz awans, albo liczyły się dla niego tylko pieniądze. Dlatego uważam, że ostatecznie dobrze się stało.

Wracając do poprzedniej kwestii, każda z tych nieoczekiwanych sytuacji wymagała innych umiejętności. Decyzja o niegraniu barażu z Rosją była szybką reakcją z naszej strony, ale niezbędną – nie wyobrażaliśmy sobie gry z tym państwem po jego napaści na Ukrainę. Byliśmy pierwszą federacją, która wyraziła swój sprzeciw wobec tej sytuacji, ogłaszając bojkot meczu z Rosją. I choć to chwilę potrwało, cieszymy się, że za nami poszły także inne federacje.

A ryzyko było, bo FIFA różnie podchodzi do tego typu sytuacji. Kilka dni temu chociażby zawiesiła tak duży kraj, jak Indie, odbierając mu mistrzostwa świata kobiet do lat 17. Byłem świadomy tego, że coś podobnego może spotkać i nas. Gdy jednak dołączyło do nas więcej państw, nawet 12 czy 14, w FIFA mieli o czym myśleć. Skala solidarności ostatecznie okazała się ogromna.

Nie obawiał się pan wtedy tego ryzyka? Ewentualne straty mogłyby być naprawdę duże.

- Ryzyko jest zawsze w takich sytuacjach, ale taką decyzję po prostu trzeba było podjąć. Nie widziałem tu innej możliwości.

Zanim jednak doszło do baraży, trzeba było wybrać następcę Paulo Sousy. Kolejna nieplanowana, a kluczowa dla polskiej piłki decyzja na początku kadencji.

- W dodatku przy wyborze nowego selekcjonera Polska się podzieliła. Jedni chcieli zagranicznego trenera, drudzy Polaka. Przez długi czas media nie brały jednak pod uwagę nazwiska trenera Czesława Michniewicza, niektórzy wybiegali na tyle w przyszłość, że ogłaszali nawet Adama Nawałkę jako nowego selekcjonera.

Były nawet okładki temu poświęcone.

- Dokładnie. Każdy chciał być tutaj pierwszy, a koniec końców selekcjonerem został Michniewicz, na którego niewielu stawiało. Czas pokazał, że ten wybór był trafiony, bo trener osiągnął to, czego oczekiwała cała Polska. Awansował na mistrzostwa świata.

To prawda, ale w przypadku trenera Michniewicza liczą się nie tylko kwestie sportowe, czyli wynik, ale też ciągnąca się za nim kwestia jego nie do końca wyjaśnionej przeszłości i kontaktów z „Fryzjerem", który był szefem mafii ustawiającej mecze. Sam selekcjoner swoimi niektórymi zachowaniami, np. pozywaniem dociekliwych dziennikarzy, też sobie w tej sprawie nie pomaga.

- Trener Michniewicz wielokrotnie wypowiadał się na te tematy, natomiast ja od początku patrzę tylko na fakty. Można sobie przypomnieć wypowiedź Zbigniewa Bońka z czasów, gdy zatrudniał on trenera Michniewicza jako selekcjonera reprezentacji U-21 Prezes Boniek skontaktował się z prokuratorem odpowiedzialnym za sprawę korupcji w polskiej piłce i później zacytował jego słowa, że trener Michniewicz jest osobą niewinną.

Czesław Michniewicz był też trenerem wielu polskich klubów – Legii, Lecha, Jagiellonii, Termaliki, Pogoni czy Zagłębia. Od lat pracuje w tym zawodzie i nigdy nie miał z tym problemu. Decydując się na trenera Michniewicza kierowałem się również tym, że nie miał on ani jednego postawionego zarzutu, nie był o nic oskarżony. Był jedynie, jak wielu innych, przesłuchiwany w charakterze świadka. Skoro prokurator się wypowiada, że Michniewicz jest osobą niewinną i nie ma żadnego zarzutu, to nie ma powodu, by go w jakikolwiek sposób dyskryminować i nie brać pod uwagę pod kątem wyboru selekcjonera reprezentacji. Do wielu trenerów czy byłych zawodników można by było przypiąć jakąś łatkę i jechać po kimś jak na łysej kobyle, jak to się dzieje w przypadku trenera Michniewicza. To nie jest w porządku.

Ale tego, że ten temat korupcji w polskiej piłce pojawi się przy okazji wyboru Czesława Michniewicza, należało się spodziewać. To było wręcz pewne. A mimo to odnosi się wrażenie, że trener Michniewicz, jak i PZPN nie umiały się w tej sytuacji odpowiednio zachować, co tylko potęgowało wszelkie kontrowersje, a nawet dolewało oliwy do ognia, gdy ten już przygasał.

- Każdy ma swoją dumę, każdy ma swoje emocje, każdy ma swój charakter. Widać, że selekcjoner ma cechy charakternego piłkarza i próbował za wszelką cenę udowodnić swoje racje. Koniec końców trener Michniewicz zrozumiał, że celem nadrzędnym jest tutaj dobro reprezentacji Polski i jej występ na mistrzostwach świata. Cieszę się, że podjął decyzję o „zawieszeniu broni" do mundialu, bo teraz najważniejsze są spokojna praca i odpowiednie przygotowanie zespołu, a nie emocjonowanie się i odpowiadanie każdemu, kto temat jego przeszłości poruszy. To by nikomu nie pomogło i nie ułatwiałoby pracy reprezentacji, a przecież do mundialu pozostały już tylko trzy miesiące i trzy mecze – dwa w Lidze Narodów i jeden towarzyski z Chile.

Tak szczerze – czy Czesław Michniewicz sam podjął decyzję o tym „zawieszeniu broni", czy trzeba było mu to zasugerować? Bo jakoś trudno uwierzyć, że chwilę po decyzji o pozwaniu Szymona Jadczaka, dziennikarza Wirtualnej Polski, i ogłoszeniu tego publicznie, selekcjoner z dnia na dzień zadecydował o owym „zawieszeniu". Rozmawiał pan z nim o tym?

- Nie da się ukryć, że rozmawialiśmy na ten temat. Rzeczywiście, zasugerowałem takie rozwiązanie, jednak decyzja w tej sprawie należała do trenera Michniewicza. Nie mogę i nie zamierzałem go do niczego zmuszać, mogłem z nim tylko porozmawiać, a to on zadecydował tak, a nie inaczej. Cieszę się z tego, bo moim zdaniem jest to dobra decyzja.

Z czego jest pan najbardziej zadowolony z tego pierwszego roku prezesury?

- Z awansu na mistrzostwa świata, zdecydowanie. Po ostatnim meczu eliminacyjnym z Węgrami, przegranym 1:2, morale u wszystkich spadło. Straciliśmy rozstawienie w barażach. Pojawiły się duże wątpliwości, czy rzeczywiście uda się awansować na ten mundial. Na szczęście pokonaliśmy Szwecję, zagraliśmy może nie pięknie, ale do bólu efektywnie. A przecież do tej pory z drużynami ze Skandynawii często grało się nam niezwykle trudno. To jest dla nas duży sukces.

A czego pan oczekuje po reprezentacji Polski na mistrzostwach świata?

- Na trzech ostatnich mundialach, na które awansowaliśmy – w Korei i Japonii, Niemczech oraz ostatnio w Rosji - naszej drużynie nie udawało się wyjść z grupy. Nie chciałbym, żeby to się powtórzyło. Dlatego teraz celem podstawowym musi być awans do fazy pucharowej. A co będzie potem? Czas pokaże.

Na co pana zdaniem stać naszą kadrę?

- Każda z 32 reprezentacji ma podobny cel, to wszyscy doskonale wiemy. Dlatego też z nikim nie będzie łatwo, nawet z Arabią Saudyjską. Wszyscy przyjeżdżają po to, by wygrywać. Do mistrzostw pozostają zaledwie trzy miesiące, a piłka bywa przekorna. Najważniejsze jest to, by nasi kluczowi zawodnicy byli zdrowi i w dobrej formie. Wiemy już, że zabraknie nam Jakuba Modera, który naprawdę dobrze wszedł do kadry, ale przydarzyła mu się poważna kontuzja – jeden zabieg okazał się nieskuteczny, musiał przejść drugi i to go wykluczyło z mistrzostw świata. Trzeba chuchać i dmuchać, żeby pozostałych kadrowiczów urazy omijały. To jest klucz, bo nie mamy takiej głębi składu, żeby z miejsca zastąpić kilku podstawowych zawodników na takim turnieju i zrobić dobry wynik. Natomiast trzon jest naprawdę solidny, liczę również, że tuż przed mundialem kilku zawodników wystrzeli z formą i będzie dla trenera Michniewicza dodatkowym atutem.

Czy jest coś z tego minionego roku, czego pan osobiście żałuje?

- Na pewno pojawiły się jakieś błędy, nie myli się ten, kto nic nie robi. Bolała mnie na przykład sprawa reprezentacji U-21. Mieliśmy naprawdę dobrą, kreatywną drużynę, pełną piłkarzy grających w dobrych klubach. Kamiński, Kozłowski, Kiwior to są przecież zawodnicy, którzy z dobrej strony pokazywali się już w pierwszej reprezentacji. Nie wykorzystaliśmy tego. Boli to tym bardziej, że w końcówce eliminacji mistrzostw Europy los dał nam drugą szansę – porażka Izraela na Łotwie sprawiła, że wygrywając z Niemcami wciąż mogliśmy wystąpić w barażach. Nie udało się, a to by było naprawdę spore wydarzenie, gdybyśmy pojechali dorosłą reprezentacją na mistrzostwa świata, a młodzieżówka zagrała na mistrzostwach Europy. A przecież to była droga do występu naszej reprezentacji na igrzyskach w Paryżu.

Na to nie miał pan jednak wpływu, zadecydowało boisko. A czy jest jakaś pańska decyzja, której pan żałuje? A może jest coś, czego pan nie zrobił, a z perspektywy czasu wie, że powinien?

- Pewnie kilka takich rzeczy by się znalazło, są kwestie, które chodzą mi po głowie, ale na szczęście nie dotyczy to spraw kluczowych dla mnie i dla związku. Mam jeszcze wiele pomysłów, które można wprowadzić, są też kwestie, które moim zdaniem można jeszcze poprawić.

Myślę, że jedną z takich rzeczy mogła być pierwsza konferencja prasowa z udziałem Czesława Michniewicza. Można było się do niej lepiej przygotować.

- Przyznaję, wyszło niefortunnie. Przy czym mówiłem wielokrotnie, że nie jestem osobą medialną, która błyszczy przed kamerami. Staram się bronić przede wszystkim dobrą pracą i podejmowanymi decyzjami. A ta o zatrudnieniu trenera Michniewicza obroniła się w meczu ze Szwedami.

Rok kadencji to dobra okazja do pierwszych podsumowań i być może pierwszych poprawek, również w kwestiach kadrowych. Czy planuje pan jakieś zmiany personalne w związku?

- Nie planuję większych zmian, ale też nie chcę deklarować, co będzie za miesiąc lub dwa. Jak już wspominałem, w piłce zawsze coś się może wydarzyć. Nie jestem też w stanie powiedzieć, czy ktoś nagle nie zrezygnuje, tak jak to miało miejsce w przypadku Paulo Sousy.

Pana głównym postulatem w kampanii wyborczej przed rokiem była poprawa szkolenia. Dlaczego tak mało dzieje się w tym temacie? Nie słychać, żeby cokolwiek działo się w tej kwestii, która już w trakcie poprzedniej kadencji została mocno zaniedbana.

Nie uważam, że dzieje się mało w temacie szkolenia. Wręcz przeciwnie, jestem pełen uznania wobec osób, które zajmują się tym obszarem, czyli dla wiceprezesa Macieja Mateńki, dyrektora Szkoły Trenerów Pawła Grycmanna oraz dyrektora sportowego Marcina Dorny. Praca, jaką wykonali, jest ogromna. Liczba projektów, które zostały wdrożone bądź są przygotowywane, również wskazują na duże zmiany zachodzące na tej płaszczyźnie. Aby nie pozostawać gołosłownym, już w pierwszych miesiącach znieśliśmy wyniki i tabele w rozgrywkach do 12 roku życia. Wprowadzone zostały także zupełnie nowe specjalistyczne kursy w Szkole Trenerów PZPN dla dyrektorów sportowych, dyrektorów akademii, trenerów przygotowania motorycznego, analityków i skautów. Środowisko od dawna domagało się żeby szkolić nie tylko trenerów, ale też inne osoby pracujące w polskim futbolu.

Powołaliśmy też do życia program Future, który skupia się na zawodnikach późnodojrzewających oraz urodzonych w ostatnich kwartałach roku. Tacy zawodnicy często potrzebują odpowiedniego podejścia i my chcemy im je zapewnić. Już w październiku dojdzie do pierwszego meczu z reprezentacją Szwecji, która również bierze udział w podobnym projekcie. Stworzyliśmy platformę laczynastrening.pl, na której mamy plany treningowe na każdy tydzień dla małych klubów i akademii, które nie mają własnego autorskiego programu szkolenia. Zreorganizowaliśmy Centralne Ligi Juniorów. Idąc dalej, rozszerzyliśmy działanie programu Certyfikacji Szkółek Piłkarskich, tworząc zieloną gwiazdkę, która pozwoli dołączyć do inicjatywy i otrzymać ministerialne środki szkółkom z najmniejszych miejscowości, które mogą pochwalić się najbardziej podstawową bazą treningową.

Razem z ministerstwem sportu opracowujemy również projekty mające zwiększyć ogólną liczbę dzieci uprawiających piłkę nożna i sport. To właśnie często na dole tej piramidy tracimy najwięcej piłkarzy, którzy potencjalnie mogliby zostać profesjonalnymi zawodnikami. To są bardzo ważne tematy. Nie mogę się zatem zgodzić z tezą, że ta sfera w ostatnim roku została zaniedbana. Choć oczywiście zawsze ktoś może powiedzieć, ze można zrobić więcej czy lepiej.

A nie martwi pana to, że wyjeżdża z Polski perełka polskiego szkolenia w osobie Jakuba Kamińskiego, absolwenta najlepszej w kraju akademii Lecha Poznań i reprezentanta kraju, a trener Wolfsburga Niko Kovac mówi szczerze o tym, że musi oduczyć go złych nawyków?

- To prawda, sam czytałem rozmowę z Kubą, który powiedział, że w Niemczech zderzył się ze ścianą i przeraziła go tamtejsza intensywność treningów. Tak rzeczywiście jest. Kto wyjeżdża z Polski na zachód, ten często jest zdziwiony intensywnością zajęć. Tutaj można wiele mówić o szkoleniu, ale to trenerzy odpowiadają za trening i przygotowanie fizyczne poszczególnych zawodników, a nie PZPN. To tak jak w szkole – jeśli nauczyciel jest wymagający, to uczeń, który jest w klasie, próbuje się dostosować do jego wymogów. Jeśli jednak nauczyciel, trener nie wyegzekwują od zawodnika tego, by się bardziej rozwijał, to jest to trudne do przeskoczenia. Widzimy też, że polscy trenerzy bardzo rzadko są zatrudniani za granicą.

To może klucz leży w tym, żeby lepiej szkolić trenerów? Za to już odpowiada PZPN.

- Trenerzy są szkoleni przez związek, tu też staramy się cały czas zwiększać poziom nauczania szkoleniowców, wprowadzamy dodatkowe kursy, jak chociażby ten na dyrektora sportowego. Natomiast problem często występuje później na etapie „wykonawczym" i nie mamy wpływu na to, jak trenerzy szkolą swoich zawodników w klubach.

No dobrze, ale chyba ci trenerzy powinni coś wynieść ze szkoły trenerów, prawda? Raczej nie powie mi pan, że w Polsce są same trenerskie beztalencia, których się nie da niczego nauczyć.

- Dlatego musimy wszyscy pracować nad tym, by zmieniać mentalność, zarówno wśród szkoleniowców, jak i młodych piłkarzy. Nasi wykładowcy jeżdżą na różnego rodzaju sympozja, kształcą się, przywożą do Polski nowe trendy i potem przekazują swoją wiedzę. Ale to, czy dana osoba zdoła przenieść ją na trening i na zawodnika, to już indywidualne kwestie.

Tu się zgadzamy, że jedni trenerzy mogą być lepsi, a drudzy gorsi. Ale gdzie są ci lepsi w Polsce?

- Nie przesadzajmy też w drugą stronę. Na końcu o mistrzostwo i Puchar Polski biły się w ostatnim sezonie Lech trenera Skorży i Raków trenera Papszuna. Do Ligi Europy z Legią awansował trener Michniewicz. Wcześniej mistrzem Polski z Piastem został trener Fornalik. Do Ekstraklasy trafiało w ostatnich latach sporo zagranicznych szkoleniowców, często z uznanymi nazwiskami, ale spektakularnych sukcesów nie odnieśli. Myślę, że gdyby polski trener z Ekstraklasy osiągnął jakiś dobry wynik z naszym klubem w europejskich pucharach, to nie czekałby długo na propozycje z zagranicy.

Mówiąc o szkoleniu należy też wspomnieć o przepisie o młodzieżowcu. Wielu uważa, że ostatnia modyfikacja jest krokiem do likwidacji tego zapisu w ogóle w najbliższej przyszłości. Pana zdaniem również?

- Zobaczymy, jak ten przepis będzie funkcjonował w nowej formule. Chciałem przy tym jednak odnieść się do wypowiedzi niektórych trenerów, którzy stwierdzili, że ich ta zmiana zaskoczyła. Przecież my nie zdjęliśmy tego przepisu w ogóle ani nie „dokręciliśmy śruby" w tej kwestii. Poszliśmy na rękę klubom i trenerom, daliśmy więcej elastyczności – szkoleniowiec ma więcej możliwości taktycznych, więcej opcji, może je dostosowywać pod konkretny mecz, konkretnego rywala.

Nieprawdą jest też to, że wszyscy dowiedzieli się o tym bardzo późno. Wiceprezes PZPN Wojciech Cygan dzwonił wielokrotnie po wszystkich klubach już kilka miesięcy wcześniej. Rozmawiał ze wszystkimi i aż 13 z 18 klubów Ekstraklasy zagłosowała „za" tym kompromisowym rozwiązaniem. Kluby chciały tej modyfikacji.

Dopuszcza pan możliwość, że od przyszłego sezonu tego przepisu może nie być w ogóle?

- Zobaczymy, jakie będzie nastawienie klubów Ekstraklasy – czy będą one chciały dalej tak grać, czy może będą wolały grać bez żadnych ograniczeń w tej kwestii i będą chciały wrócić do systemu bez młodzieżowca. Może też trzeba będzie dołożyć coś innego. Obserwujemy sytuację, rozmawiamy na bieżąco. Wszystko po to, by nie wylać dziecka z kąpielą. Zależy nam wszystkim na rozwoju młodych polskich piłkarzy, natomiast nie powinni oni dostawać miejsca w składzie za darmo.

Czyli zamierza pan brać pod uwagę opinie klubów? To dość spora zmiana w stosunku do poprzednika, który raczej nie pytał ich o zdanie.

- Od początku swojej kadencji tak do tego podchodzę, każdy ma swój styl. Narzucanie swojej woli bez szerokich konsultacji nie ma moim zdaniem sensu.

Nawiązał pan też do kadry młodzieżowej. Jak narodził się pomysł, by zatrudnić w kadrze do lat 21 Michała Probierza? Od razu mówię, że nie przyjmuję odpowiedzi „a dlaczego nie?".

- Znam Michała bardzo dobrze. Jest to trener, który poprowadził swoje drużyny w Ekstraklasie łącznie w około 500 meczach. Ma niebagatelne doświadczenie i współpracował w tym czasie z wieloma piłkarzami, którzy później byli reprezentantami kraju, m.in. Piątkiem, Drągowskim, Świderskim, Góralskim, Grosickim czy Frankowskim. Nie można powiedzieć, że wyciągnąłem trenera Probierza z kapelusza. To trener doświadczony i z wynikami. Z Jagiellonią zdobył wicemistrzostwo Polski, brązowy medal, Puchar i Superpuchar Polski, później wywalczył też czwarte miejsce, Puchar i Superpuchar z Cracovią. Dlaczego nie Probierz?

Choćby dlatego, że w ostatnim czasie, przy okazji pracy w Cracovii, jedynie przepis o młodzieżowcu motywował trenera Probierza w ogóle do wystawiania polskich zawodników.

- No dobrze, ale w reprezentacji z jakich zawodników będzie mógł korzystać? Z samych Polaków. Nie powoła przecież kogoś z Serbii czy Afryki. W Cracovii teraz pierwsze skrzypce grają chociażby Myszor czy Rakoczy, wprowadzani do drużyny właśnie przez Michała. Często patrzymy bardzo krótkowzrocznie. Przecież Czesław Michniewicz, kiedy obejmował młodzieżówkę, też nie miał opinii szkoleniowca specjalisty od młodzieży. Był po prostu doświadczonym trenerem i odniósł z tą kadrą sukces. Jeżeli ktoś ma dobry warsztat i ma do dyspozycji jedynie Polaków, to dlaczego miałby nie prowadzić kadry do lat 21?

Nie uważa pan, że to jest po prostu zły przykład?

- Pewnie wielu tak myśli, ale jak już mówiłem, do każdego trenera można przypiąć jakąś łatkę. Nie da się sprowadzić idealnego trenera, tym bardziej do reprezentacji młodzieżowej, gdzie wynagrodzenie jest zdecydowanie mniejsze niż w Ekstraklasie. Nie jest łatwo namówić renomowanego trenera, żeby tu przyszedł za 20 czy 25 procent wynagrodzenia. Tu nie ma wielkiego wyboru. Cieszę się, że ci trenerzy - bo przecież w kadrze do lat 19 jest też Marcin Brosz - pokazują charakter, podejmują rękawicę i chcą coś pokazać. Trener Brosz też cieszy się dużą popularnością i niejeden klub, który oferował dużo większe pieniądze, chciał mi go podebrać, a mimo to dalej pracuje w PZPN. Zarówno Brosz, jak i Probierz, chcą jednak coś udowodnić i to się chwali. Widzę, że obaj od początku pracują bardzo intensywnie, teraz poczekajmy na rezultaty.

A jak się panu oglądało kadrę do lat 17 na niedawnych mistrzostwach Europy?

- Cóż, za wiele chłopcy nie pograli...

No właśnie. Zabrakło też kilku zawodników grających w Ekstraklasie, ale generalnie – to był prymitywny futbol. Polski zespół zupełnie nie wykorzystał szansy na pokazanie się z niezłej strony na dużym turnieju. Dlaczego?

- Nie chciałbym wchodzić w taktykę trenera. Skoro awansował na duży turniej, to trudno, żebym go przed nim zwolnił.

Ale taka gra to droga donikąd, jeśli chodzi o rozwój młodych piłkarzy.

- Pamiętajmy jednak, że na awans na Euro do lat 17 Polska czekała aż 10 lat. Tak wygląda rzeczywistość. Nie ma sensu ukrywać, że w obszarze szkolenia wiele pracy przed nami, o czym już wcześniej wspomniałem. Jest to proces, jego efekty nie przyjdą niestety z dnia na dzień. Jako federacja mamy za zadanie przede wszystkim dawać odpowiednie narzędzia, wskazywać kierunki i odpowiednie wzorce, przede wszystkim trenerom i klubom.

Zaskoczył pana transfer Roberta Lewandowskiego do FC Barcelony?

- Myślę, że „zaskoczył" to złe słowo. Robert bardzo chciał trafić do Barcelony i to jego determinacja przesądziła o tym, że ten transfer doszedł do skutku. Bayern Monachium długo nie chciał go przecież puścić, ale w końcu się udało. Dla nas to dobra wiadomość, bo Robert jest tam, gdzie chciał grać, w ten sposób może się dalej rozwijać i oby był w jak najlepszej formie, a wtedy będzie cieszył nas wszystkich swoją grą i bramkami. Niezmiennie patrzymy na niego, jako na najlepszego naszego piłkarza i kapitana drużyny.

Jak oceniłby pan jego debiut ligowy z Rayo Vallecano?

- Widziałem tylko fragmenty tego meczu - Robert miał swoje szanse, by strzelić gola. Piłkarz, który strzela bramki, będzie zawsze strzelał bramki, również w Barcelonie. To kwestia czasu.

Tematem, który ostatnio elektryzuje kibiców i dziennikarzy, to polscy sędziowie. Dlaczego ich praca wygląda gorzej niż choćby dwa lata temu i to pomimo VAR?

- Nie da się wyeliminować wszystkich błędów sędziowskich, to pewne.

Tu zgoda, ale jest ich zdecydowanie za dużo, szczególnie tych niewytłumaczalnych.

- Zależy, jak na to spojrzeć. Kibicom często się wydaje, że sędzia przez cały czas gwiżdże pod drugą drużynę. A i nawet w tym samym meczu kibice drugiej drużyny też potrafią uznać, że to oni są oszukiwani. Błędy sędziowskie się zdarzają – ostatnio byłem na meczu Lechii Gdańsk z Rapidem Wiedeń i tam sędzia międzynarodowy ze Szwajcarii też swoimi dwoma ewidentnymi błędami przyczynił się do odpadnięcia Lechii - karny dla Rapidu był przecież podyktowany za faul przed polem karnym, za to arbiter nie odgwizdał ewidentnej jedenastki dla Lechii w drugiej połowie. Gdyby u nas w Ekstraklasie coś takiego się wydarzyło, to byśmy przez pół roku o tym mówili.

Nie do końca, bo u nas jest VAR, a i on często nie wystarcza do uniknięcia rażących pomyłek. I mylą się nawet sędziowie międzynarodowi – Tomasz Kwiatkowski ma jechać na mundial jako arbiter VAR, był na Superpucharze Europy, a w meczu Stal – Cracovia jako VAR puścił gola z ewidentnego spalonego, przy którym żaden sędzia nie powinien mieć żadnych wątpliwości.

- Sędziowie są szkoleni, przez cały czas pracują nad tym. W wielu meczach VAR bardzo pomaga arbitrom. Pomyłki zawsze będą. Ważne jest, aby było ich jak najmniej i nad tym pracujemy. Tak samo można skrytykować jakiegoś piłkarza, dlaczego np. nie strzela goli i nie trafia do pustej bramki.

No jednak nie, bo piłkarz nie może sobie powtórzyć danego zagrania, a sędziowie mogą sobie obejrzeć np. sześć powtórek na wideo. Jakby piłkarz sześć razy mógł powtórzyć strzał do pustej bramki i sześć razy by nie trafił, to nie powinien zawodowo grać w piłkę.

- Oko ludzkie bywa zawodne, często różnią się też interpretacje niektórych zagrań – np. ręki w polu karnym co wzbudza najwięcej emocji. Ważne, żeby tych błędów było po prostu jak najmniej. Nie da się ukryć – skoro jest VAR, to bramki ze spalonych po prostu padać nie mogą. Dla mnie jest to niewytłumaczalne i wtedy konsekwencje muszą być wyciągane.

Czy dobrą decyzją było kontynuowanie kiepsko ocenianej polityki Zbigniewa Przesmyckiego poprzez mianowanie szefem Kolegium Sędziów jego byłego zastępcy Tomasza Mikulskiego?

- Także tutaj łatwo jest komuś przypiąć łatkę. Tomasz Mikulski jest byłym, bardzo doświadczonym arbitrem, osobą wykształconą, bardzo zaangażowaną w swoją pracę. I robi to na własny rachunek. Poza tym styl zarządzania jego i poprzednika jest zupełnie inny, znacznie więcej decyzji jest podejmowanych wspólnie przez Kolegium Sędziów. Podoba mi się też większa otwartość na dyskusję o decyzjach arbitrów, to że sędziowie potrafili stanąć w tym sezonie przed kamerą i wytłumaczyć swoje decyzje.

Na końcu poziom i rozwój sędziów będziemy oceniać w szerszej perspektywie. Często lubimy się sami biczować, a przecież nasi arbitrzy są doceniani na arenie międzynarodowej, często zapraszani do prowadzenia meczów w innych rozgrywkach. I nie myślę tylko o Szymonie Marciniaku, bo jest to szersze grono. A u nas wszędzie są jakieś podteksty, doszukiwanie się drugiego dna. Można powiedzieć, że będąc od kilkunastu lat w środowisku piłkarskim już się do tego nieco przyzwyczaiłem.

Kiedyś sam głośno pan o tym mówił. W 2015 roku, gdy był pan jeszcze w Jagiellonii, po niesławnym meczu Legia – Jagiellonia (1:0) i błędzie Pawła Gila, stwierdził pan, że sędziowie są największym problemem polskiej piłki.

- Tak było, nie zamierzam się wypierać tych słów. Każdy widział te błędy w telewizji, tu nie ma z czym się kłócić. Ale co można było w związku z tym zrobić? No nic. Można tylko żałować, że wtedy nie było VAR. A dziś akurat Paweł Gil odpowiada za rozwój VAR i jest bardzo szanowany w UEFA, blisko współpracujemy.

To może inaczej – czy uważa Pan, że mecze Ekstraklasy są dobrze sędziowane?

- Trudne pytanie... Na pewno wszyscy oczekujemy, żeby tych błędów było jak najmniej. Rozmawiam z przewodniczącym Mikulskim, czy z Pawłem Gilem. Oni też robią, co mogą. Oczekiwania są takie, żeby tych błędów nie było w ogóle, ale chyba nikomu na świecie się to nie udało i nie uda, a decyzje arbitrów wszędzie wzbudzają wielkie emocje.

Świat wraca do normy po pandemii, więc chciałbym zapytać - jak wygląda aktualna sytuacja finansowa PZPN?

- Pandemia odbiła się na każdym klubie, tak samo na każdej federacji. Staramy się, aby ten wynik finansowy był jak najlepszy i pewnie niedługo przekażemy więcej na ten temat, bo przed nami Walny Zjazd Sprawozdawczy PZPN, na którym miniony rok zostanie podsumowany.

Szkoda tylko, że odbija się to też na cenach biletów na mecze reprezentacji. O ile wysokie ceny na mecze eliminacyjne czy baraż ze Szwecją można było zrozumieć, tak utrzymanie tych cen na półtowarzyską Ligę Narodów - już niekoniecznie.

- Widzimy, jaka jest sytuacja ekonomiczna nie tylko w Polsce. Wszyscy zmagają się z podwyżkami cen, dla nas ma to również bezpośredni wpływ przy organizacji meczów. To wszystko kosztuje – murawa, energia, całe zaplecze. Staramy się wyliczać wszystko tak, by kibice ucierpieli jak najmniej. Nie da się zrobić jednak tak, że wszystkie artykuły i usługi są zdecydowanie droższe, a ceny biletów pójdą w dół. Mimo wszystko nie uważam, żeby te ceny były jakieś kosmiczne. Bilety III kategorii nie są już w wygórowanej cenie. Do tego są też na przykład bilety rodzinne. A zainteresowanie meczami reprezentacji Polski jest bardzo duże. Na wszystkich ostatnich meczach na Stadionie Narodowym mieliśmy komplet sprzedanych biletów.

Jakie są pana główne cele na kolejny rok prezesury?

- Najważniejszy jest mundial, bo wtedy na reprezentację są skierowane oczy wszystkich Polaków. Jako PZPN zrobimy wszystko, by nasz sztab i zawodnicy nie musieli myśleć o niczym innym oprócz odpowiedniego przygotowania sportowego. Jestem optymistą, dlatego mam nadzieję, że za rok wszyscy będziemy wspominać najlepszy występ biało-czerwonych na mundialu od lat.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.