• Link został skopiowany

Od Łowicza do Moskwy. Rybus jest wyklęty. "To nie mieści się w głowie"

Bartłomiej Kubiak
- Spokojny, trochę z boku. Po prostu normalny - tak o Macieju Rybusie mówią ci, którzy znają go z czasów, kiedy grał w Polsce. Jeszcze sprzed wyjazdu do Rosji, gdzie Rybus spędził ostatnie 10 lat. I spędzi kolejne, dla wielu stając się piłkarzem wyklętym. - Nie rozumiem tej krytyki. Przecież to w ogóle jest śmieszne - broni Rybusa były trener Legii i kolega z boiska Aleksandar Vuković.
Maciej Rybus
Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.pl

Lato 2007 roku. Niespełna 18-letni Maciej Rybus jest na tygodniowych testach w VfL Wolfsburg, gdzie trenerem wówczas jest znany z bardzo twardej ręki Felix Magath. - Już wtedy wiedziałem, że jest blisko Legii - wspomina Adam Dawidziuk z portalu Legia.Net, który od lat zajmuje się stołecznym klubem.

Zobacz wideo Ile Robert Lewandowski zarobi, jeśli przejdzie do Barcelony?

- A skąd wiedziałem? Bo pojechałem do mojego nazwiestnika Andrzeja Dawidziuka, trenera bramkarzy w Szamotułach. Andrzej wtedy powiedział: "Chodź, coś ci pokażę". To były jeszcze czasy płyt CD. Andrzej odpalił tę płytkę i pokazał: "Zobacz, mam takiego dobrego chłopaka. Jest na testach w Wolsfburgu. Jeśli go tam Magath nie zabije, trafi do Warszawy".

Tym chłopakiem był Maciej Rybus. Spodobał się Magathowi, ale Niemcy chcieli go dopiero za rok. Nalegali by jeszcze został w Szamotułach, czyli w szkółce, z którą współpracowali i która znana jest przede wszystkim z produkcji bramkarskich talentów. Choć nie tylko, bo jej zawodnikami byli także m.in. Grzegorz Rasiak, Jakub Wawrzyniak czy Jarosław Fojut. A po nich także Rybus, który do Szamotuł wyjechał z rodzinnego Łowicza.

Do kadry brali tylko szafy

- Łowicz od dawna był dla niego za mały. Żal było się z nim rozstawać. Trzeba być lokalnym patriotą, ale gdyby został u nas, to co by go czekało? Status miejscowej gwiazdki? On zasługiwał na coś więcej. Wcześniej nie miał szczęścia. Byłem z nim na konsultacji reprezentacji województwa łódzkiego, trenerem był Radosław Mroczkowski, późniejszy współpracownik Leo Beenhakkera. Maciek nie miał szans się załapać, bo do kadry brali tylko szafy, czyli chłopaków mających minimum 180 cm wzrostu. Maciek był parapet, a więc niski - wspominał przed laty w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" Henryk Plichta, pierwszy trener Rybusa w Pelikanie Łowicz.

Pelikan, gdzie przed laty grał także ojciec Rybusa - Marek, sprzedał swojego juniora za 2 tys. złotych. To był 2005 rok. 16-letni Maciek przyjechał wtedy do Szamotuł już po naborze. Trener Bernard Szmyt, który zobaczył go na treningu, nie miał jednak wątpliwości, że trzeba znaleźć jeszcze jedno miejsce w już i tak przepełnionym internacie. - Na boisku nie sposób go było nie zauważyć. Nie, nie starał się być efekciarski. Jego ruchy wynikały z naturalności. Jako trener mam słabość do lewonożnych zawodników. Chłopak przyjechał na dwa dni, a został z nami dwa lata - opowiadał Szmyt w "Przeglądzie Sportowym".

Pięć minut, dwa kontakty z piłką i gol

Właśnie: dobra lewa noga. To też było coś, co zawsze wyróżniało Rybusa. Pomogło w Szamotułach, a dwa lata później w Legii, dokąd Rybus najpierw trafił do drugiej drużyny występującej w Młodej Ekstraklasie. - Poza boiskiem to był skromny, małomówny, uśmiechnięty i nikomu niewadzący chłopak. Ale na boisku wyróżniał się od pierwszych treningów. Nie tylko dobrze ułożoną lewą nogą, ale też dużą mocą, mam tu na myśli fizykę. No i niebywałym charakterem do pracy, bo nigdy nie narzekał, zawsze sumiennie wykonywał wszystkie ćwiczenia, dawał z siebie 100 proc. - wspomina Rybusa ówczesny trener drugiej drużyny, a później wieloletni dyrektor legijnej akademii Jacek Mazurek.

Rybus w Młodej Ekstraklasie spędził zaledwie dwa miesiące, po czym zaczął treningi z pierwszym zespołem. Pomógł jego charakter do pracy, ale trochę też szczęśliwy zbieg okoliczności. Jan Urban szukał wówczas zastępcy na lewej pomocy dla wiecznie kontuzjowanego Edsona. Urban dopiero zaczynał pracę w Legii, po wielu latach wrócił z Hiszpanii do Polski i od razu dał się poznać jako trener, który lubi i nie boi się stawiać na młodzież.

Zaczął od Rybusa, który zaledwie po dwóch tygodniach treningów u Urbana zadebiutował w ekstraklasie. - Wszystko wokół mnie dzieje się bardzo szybko. W czwartek chodziłem jeszcze w dresie drugiej drużyny. W piątek dostałem strój pierwszej, a w sobotę grałem w ekstraklasie - mówił 18-letni Rybus po debiucie przeciwko Polonii Bytom.

To było preludium, bo w następnym meczu z Górnikiem Zabrze też wszedł w końcówce i strzelił gola. - Aż trudno powiedzieć, jak bardzo jestem zadowolony. Zagrałem pięć minut, miałem dwa kontakty z piłką, strzeliłem gola. Nawet nie pamiętam, czy krzyczałem do kolegów, żeby podali mi piłkę. Emocje były tak duże, że mało co pamiętam - szczerze przyznał po meczu młody bohater w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

4,5 mln euro na tylnym siedzeniu

W Legii od początku trzymał się z Arielem Borysiukiem. Obaj w tym samym czasie trafili do pierwszego zespołu. - Młodzi zawodnicy, którzy razem wchodzą do drużyny, zawsze szukają bratniej duszy. Ariel i Maciek naturalnie dobrali się w parę. Spędzali razem mnóstwo czasu także poza boiskiem - mówi Jacek Magiera, ówczesny asystent Urbana.

- Od początku to były papużki nierozłączki. Szczęściem Maćka było to, że był dwa lata starszy od Ariela. Jakbyś mnie teraz zapytał, jaki mam obraz przed oczami jak wspominam Rybusa, powiedziałbym, że jego i Borysiuka stojących przed starym stadionem Legii i czekających aż pan Aleksandar Vuković po nich przyjedzie, wsadzi do samochodu i zawiezie do domu - wspomina Dawidziuk.

- Tak, potwierdzam: ulica Belgradzka na Ursynowie. Tam Maciek i Ariel wspólnie wynajmowali mieszkanie i tam ich odwoziłem - mówi Vuković, który dla Borysiuka i Rybusa był nie tylko kierowcą, ale też o dekadę starszym kolegą z szatni. Po tym, jak obaj zimą 2012 roku zostali sprzedani z Legii - Rybus do Tereka, a Borysiuk do Kaiserslautern - Vuković powiedział żartobliwie, że nie wiedział, że wozi w samochodzie 4,5 mln euro. I to jeszcze na tylnym siedzeniu, bo tak ich wtedy usadzał.

Najpierw bramka życia, później agencja towarzyska

- Rybus to nie był chłopak, który swoją postawą sprawiał problemy. Nigdy nie był liderem grupy. Zawsze był spokojny, trochę z boku. Po prostu normalny. Ani nie wiadomo jak nie wybijał się z tłumu, ani nie odstawał - mówi Magiera. - Ale papierosy chyba popalał - wtrącamy. - Popalał, ale ja go pamiętam przede wszystkim nie z takich rzeczy, a z tego, co robił na boisku. Z pięknego gola z rzutu wolnego z Arką Gdynia, czy z równie ładnego i ważnego w Moskwie. Choć akurat ten strzał prawą nogą - a nie jak zwykle w przypadku Rybusa: lewą - pamiętają pewnie wszyscy kibice Legii.

No pewnie, że pamiętają. Ale zanim o tej bramce, trzeba wspomieć o tym, co poza boiskiem, gdzie Rybus miewał różne występki. Magiera teraz nie chce o nich mówić, bo to nie jest dobry czas, by wspominać takie rzeczy. Przed laty wypowiadał się jednak dla "Faktu" po tym, jak w 2009 roku gazeta przyłapała Rybusa z piwem i papierosem w Platinium, wówczas jednym z modniejszych lokali w Warszawie. - Wiedziałem, że pali, bo wcześniej go o to zapytałem. "Palisz dla szpanu i zrobię wszystko, żebyś to rzucił" - zapowiedziałem Maćkowi. Musi zdawać sobie sprawę, że jeżeli komuś gazety przypną łatkę balangowicza, to po każdym nieudanym meczu napiszą, że to wina imprez - przestrzegał Magiera.

Rybusowi nikt łatki balangowicza nie przypiął, ale to nie znaczy, że od razu stał się najgrzeczniejszy w drużynie. Dwa lata później "Super Express" przyłapał go w agencji towarzyskiej na Wilanowie. "Piłkarze Legii świętują w burdelu!" - krzyczał tytuł tabloidu, który pod agencją towarzyską sfotografował nie tylko Rybusa, ale też Borysiuka, Michała Kucharczyka, Artura Jędrzejczyka. Wszyscy wybrali się tam po Spartaku. Właśnie po tym meczu, o którym dziś w kontekście Rybusa mówi Magiera i który kibice Legii doskonale pamiętają.

"To była bramka życia, poszedł za akcją i zrobił to kapitalnie. Brawa za wszystko: za odwagę, za podbiegnięcie, za decyzję" - zachwalał strzał Rybusa komentujący spotkanie ze Spartakiem w Polsacie Sport Bożydar Iwanow. To była 43. minuta - gol na 2:2, który szybko przegrywającej 0:2 Legii na Łużnikach w Moskwie dał nowe życie. A wcześniej była też asysta przy golu na 1:2 Kucharczyka. I na koniec wielka radość, bo kiedy Janusz Gol w doliczonym czasie po raz trzeci pokonywał bramkarza Spartaka, czym zapewnił Legii awans do fazy pucharowej Ligi Europy (w pierwszym meczu w Warszawie padł remis 2:2), realizator na zbliżonym planie jako pierwszego pokazał cieszącego się Rybusa.

Żona Rybusa nie chciała do Polski

Dziś tamte obrazki nabierają nowego znaczenia, bo choć Rybus odszedł z Legii dekadę temu - zimą 2012 roku do wspomnianego Tereka - mimo agresji Rosji na Ukrainę postanowił, że dalej będzie grał w Moskwie. Kilka tygodni temu odszedł z Lokomotiwu i przeszedł do lokalnego rywala - Spartaka, z którym związał się dwuletnim kontraktem. 

A teraz ponosi konsekwencje swoich wyborów. W poniedziałek PZPN obwieścił, że Rybus nie będzie więcej powoływany do reprezentacji Polski. Tak postanowił selekcjoner Czesław Michniewicz, który w środę w programie "Hejt Park" w Kanale Sportowym ujawnił kulisy tej decyzji.

- Zadzwoniłem do Maćka po zgrupowaniu, rozmawiałem z nim. Wykazał się dużym zrozumieniem. Wie, co się wokół niego dzieje. Mówił, że oglądał wszystkie mecze reprezentacji w czerwcu, bo większość czasu spędzał w Polsce. Bardzo chłopakom kibicował. Co więcej, jest z nimi w kontakcie. Zawodnicy w drużynie, jak się z nimi rozmawia, też doskonale rozumieją jego sytuację. Znają żonę Maćka, która jasno powiedziała, że nie chce przyjeżdżać do Polski. On musiał podjąć naprawdę trudną decyzję - tłumaczył Michniewicz.

Selekcjoner wyraźnie zaznaczył, że to też nie jest tak, że na zawsze wyrzucił Rybusa z reprezentacji. - Nie mam takiego prawa. Mnie tutaj zaraz może nie być, a on dla Polski zagrał 66 meczów. Nie możesz tego przekreślić jedną decyzją, która spowodowana jest też rodziną. Nie można go aż tak potępiać - podsumował Michniewicz.

"To wszystko nie jest takie zero-jedynkowe"

Rybus z kadry wypisał się sam. W momencie, gdy większość piłkarzy ucieka z Rosji i jawnie potępia agresję i zbrodnie Władimira Putina, on postanowił zostać i nie zabierać publicznie głosu. Musiał ponieść konsekwencję swojego wyboru, choć na pewno jego sytuacja jest bardziej złożona. Przede wszystkim rodzinna, bo Rybus ma dwoje dzieci i żonę Rosjankę, mieszka w Rosji od 10 lat.

- Maciek jest mocny psychicznie, ale potrzebuje teraz spokoju. To naprawdę nie była dla niego łatwa decyzja - słyszymy w otoczeniu piłkarza.

Mimo to na Rybusa cały czas spada fala krytyki. Potępiają go politycy, kibice czy dziennikarze. Szczególnie ci, którzy niekoniecznie są związani ze sportem. Bo w samym środowisku piłkarskim aż tak ostrych sądów nie ma. Zrozumienie jest większe, co także potwierdzają nasi rozmówcy. - Już widzę, że zaczyna się Rybusowi dostawać za wszystko. Nawet za to, że tak naprawdę zawsze był słabym piłkarzem, w ogóle niepotrzebnym w kadrze. Szczerze? To nie mieści się w głowie. Nie rozumiem tej krytyki. Przecież to w ogóle jest śmieszne. Śmieszne i smutne zarazem, bo szkoda mi tego chłopaka - mówi Vuković.

I dodaje: - To wszystko nie jest takie zero-jedynkowe, jak wiele osób teraz przedstawia, a przy tym wydaje osądy i próbuje moralizować. Ja wiem, co mówię, bo sam żyłem na Bałkanach, gdzie toczyła się wojna. Doskonale pamiętam, jak ludzie wzajemnie się nakręcali i nastawiali jeden na drugiego. Takie podejście do sprawy, wzajemne podburzanie i tworzenie wrogich obozów, jest bardzo proste. Ale życie samo w sobie już takie proste nie jest. Dlatego wszystkim, którzy teraz krytykują Rybusa za to, że został w Rosji, zalecam więcej spokoju, zdrowego rozsądku i dystansu. Nie każdy Rosjanin jest zły i popiera wojnę. Tym bardziej nie robi tego Maciek Rybus. Ja zawsze powtarzam, że w życiu najważniejsze jest być człowiekiem. A Maciek zawsze tym człowiekiem był. Dobrym człowiekiem.

Dawidziuk: - Pamiętam, że kilka lat temu poprosiłem Maćka, by przekazał Bogusiowi Łobaczowi [były kierownik Legii] swoją koszulkę na aukcję charytatywną. Zrobił to bez mrugnięcia okiem. Przyjechał na kadrę, my podjechaliśmy do Hiltona, "Rybka" przekazał nam koszulkę, a Boguś ją zlicytował za dobre pieniądze i komuś pomógł. Dlaczego o tym mówię? Bo znam się z Maćkiem 15 lat, cały czas mamy ze sobą kontakt. Wiem, że teraz przeżywa trudne chwile, ale to jest chłopak, który przez te wszystkie lata pozostał taki sam. To rzadko spotykane. Szczególnie w piłce, ale nie tylko, bo w ogóle tam, gdzie pojawiają się duże pieniądze, które diametralnie potrafią zmieniać ludzi. "Rybki" jednak nie zmieniły.

- Każdemu, kto dzisiaj krytykuje Rybusa, polecam spojrzeć na własne dzieci. Zadać sobie pytanie, co jest w życiu najważniejsze. Maciek ma szczęśliwą, międzynarodową rodzinę. To ona jest dla niego najważniejsza i dlatego go rozumiem. Kibicuję mu z całego serca i mocno trzymam kciuki, by układało mu się nie tylko na boisku, ale też w życiu - dodaje Magiera.

Więcej o: