Nie przypinajmy "zetki" Rybusowi. Jeden kadrowicz już nosił piętno zdrajcy

Maciej Rybus dokonał wyboru, pozostał w Rosji i poniósł tego konsekwencje. PZPN podjął jedyną możliwą decyzję, ale ci, którzy nowemu obrońcy Spartaka chcą przypinać "zetkę", mocno się zagalopowali - pisze Michał Kiedrowski ze Sport.pl.

Maciej Rybus stał się persona non grata w polskim futbolu. Po podpisaniu kontraktu ze Spartakiem Moskwa piłkarz nie zostanie już powołany do kadry, dopóki trwa rosyjska agresja na Ukrainę. Tę wiadomość obwieścił zawodnikowi w poniedziałek selekcjoner Czesław Michniewicz.  

Zobacz wideo

PZPN postąpił konsekwentnie. Nie dla Rybusa w kadrze

To była decyzja zrozumiała i w sytuacji Rybusa jedyna możliwa. Skoro zawodnik postanowił kontynuować karierę w kraju, który bandycko napadł na Ukrainę, to zamknął sobie drogę do kadry. To było jasne, zanim jeszcze podjął decyzję o podpisaniu umowy ze Spartakiem. PZPN postąpił zgodnie z linią, którą wyznaczył, odmawiając gry w barażu eliminacji mistrzostw świata z Rosją. Trudno byłoby teraz akceptować w kadrze zawodnika, który - jak gdyby nigdy nic - dalej gra w kraju, z którym reszta nie chce mieć nic wspólnego. 

Po podpisaniu umowy Rybusa ze Spartakiem wylało się na niego mnóstwo pomyj. Oliwy do ognia dolał jeszcze Mariusz Piekarski, agent piłkarza, wiążąc obawy o bezpieczeństwo Rybusa i jego rodziny w Polsce z tragicznym losem zamordowanego prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza: - Sytuacja z Rybusem była złożona. Ma dwójkę dzieci i żonę Rosjankę, mieszka tam od 10 lat. Postanowili tam zostać. Pamiętajmy, że jest wojna między Rosją a Ukrainą, więc ludzie są skonfliktowani, ale mimo wszystko oni są bezpieczni w Rosji. Wyobraźmy sobie, że Maciek przyjeżdża do Polski - wiemy, jakie nastawienie jest Polaków do Rosji, ale teraz nie muszę tego potwierdzać, wystarczy zobaczyć to, co się dzieje w mediach społecznościowych - mówił Piekarski.

- Gdyby Maciek przyjechał do Polski i posłał dzieci do przedszkola czy szkoły, nie byłyby to miłe chwile. Dzieci słuchają i przenoszą to na grunt młodzieżowy. Zostaje w Rosji, jego rodzina jest bezpieczna. Takie mamy czasy, że jest tak dużo nakręconych ludzi, że nigdy nie wiadomo, co by się wydarzyło. Przypominając historię z prezydentem Gdańska - tam człowiek został zmanipulowany i wkręcony. - Prezydent, wchodząc na scenę, już z niej nie zszedł - powiedział agent Rybusa. A potem przepraszał za swoje słowa. 

"Niech Rybus nie nazywa się Polakiem"

Nie brakło też bardzo ostrych sądów o Rybusie. Jak ten Jarosław Wolskiego na cieszącym się ogromnymi zasięgami youtubowym kanale Historia Realna: - Jak ktoś chce biegać w koszulce z literą "Z" na piersi, to gratuluję, ale niech nie nazywa się Polakiem. Przepraszam za jednoznaczne określenie, ale w tym wypadku mogę sobie pozwolić na określenie tego, co o tym sądzę. Jak ktoś chce zostać Rosjaninem, to niech sobie nim zostanie. Wolna droga, każdy ma wolną wolę. Jak ktoś wybiera pieniążki i ganianie z symbolem swastyki XXI wieku, czyli z "zetką" rosyjską, to może. Jest dorosłym facetem, wie, co robi - stwierdził specjalista od wojskowości.  

W środowisku piłkarskim tak ostrych sądów nie było, aczkolwiek wielu kibiców potępia Rybusa podobnie jak Wolski.  

Ja nie byłbym taki prędki w osądzaniu nowego piłkarza Spartaka. Czynów heroicznych trzeba wymagać przede wszystkim od siebie, a nie od innych. Nie wiem, na jak wiele bohaterstwa musiałby się zdobyć Rybus, by odciąć się od korzeni, które zapuścił w Rosji. Nie wiem, czy decyzja o opuszczeniu kraju, w którym żyje od 10 lat, naraziłaby na poważne niebezpieczeństwo jego życie rodzinne. Nie będę dywagował, ile straciłby finansowo. Nie wiem, czy naraziłoby to na szwank bezpieczeństwo i możliwości uczciwego zarobkowania jego przyjaciół i bliskich, którzy by w Rosji zostali.

Tę listę można by ciągnąć długo. Nie jest łatwo podejmować decyzję pod presją. Rybus wybrał, poniósł konsekwencje i już. Na ocenę jego postawy przyjdzie czas, gdy mgła niewiedzy opadnie. 

Wilimowski nazwany został zdrajcą, ale potem narracja się zmieniła

Przypomina mi się w tym momencie Ernest Wilimowski, choć absolutnie nie mam zamiaru porównywać go z Rybusem. To dwa zupełnie różne przypadki "winy".

"Ezi", zdaniem niektórych historyków futbolu, był najwybitniejszym polskim piłkarzem w historii. Ba, Paweł Czado, były dziennikarz "Gazety Wyborczej", namawiał swego czasu, by postawić mu pomnik. Na nieszczęście Wilimowskiego jego wspaniałą karierę przerwała druga wojna światowa. Gdy Niemcy wkroczyli do Polski, znakomity piłkarz Ruchu Chorzów podpisał volkslistę i grał potem z czarnym orłem i swastyką na piersi w reprezentacji III Rzeszy. Po wojnie w Polsce został okrzyknięty zdrajcą i renegatem. A jego występy w biało-czerwonych barwach uległy zapomnieniu. Zresztą w latach PRL na zapomnienie skazano całą reprezentację II Rzeczpospolitej. Mało kto pamiętał, że właśnie wtedy Polacy po raz pierwszy zagrali na mundialu, a polski ślad w światowym futbolu liczono w PRL od złotego medalu igrzysk olimpijskich w Monachium w 1972 r.  

Im więcej jednak czasu mijało od wojny, tym bardziej zmieniała się narracja. Dziś już z większym zrozumieniem pisze się o Wilimowskim, który podobno polityką się nie interesował, a chciał po prostu grać w piłkę. A poza tym podpisywanie volkslisty, by w ten sposób uniknąć prześladowań i zagrożenia życia, zalecał Ślązakom nawet rząd RP na uchodźstwie. Nie należy też zapominać, że piłkarz podpisał volkslistę jesienią 1939 r., a więc zanim Niemcy dopuścili się w Polsce swoich najbardziej bestialskich zbrodni.

Historię Wilimowskiego przypominam tylko dlatego, żeby podkreślić, że na sprawę Rybusa należy patrzeć szerzej, że sytuacja nie jest czarno-biała. Skoro nawet "Ezi" doczekał się usprawiedliwień, to dlaczego nie Rybus?

Piłkarz Spartaka wydaje się dziś przytłoczony presją pytań i oskarżeń z każdej niemal strony. Palce niektórych same wstukują na klawiaturze listę obelg, usta same wypluwają zarzuty wobec domniemanego zdrajcy. Ale w świecie nieznoszącym innych barw niż czarne i białe, warto poszukać odcieni szarości.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.