29 marca reprezentacja Polski wywalczyła awans na tegoroczne mistrzostwa świata, które odbędą się w Katarze. Początkowo o udział w finale baraży biało-czerwoni mieli walczyć z Rosją, jednak w wyniku inwazji tego kraju na Ukrainę i sankcji nałożonych przez piłkarskie federacji z FIFA na czele, mecz ten został odwołany, a Rosjanie zawieszeni.
Ponad miesiąc po finale baraży głos na temat tego spotkania zabrał trener Szwedów Janne Andersson. Przyznał on, że Polakom "pomogła" wojna w Ukrainie. - Wszyscy zgodzimy się, że to było dość trudne losowanie. Potem nadeszła straszna wojna, która dała Polsce przewagę - powiedział cytowany przez aftonbladet.se selekcjoner.
Andersson wyjaśnił następnie, że wielu szwedzkich piłkarzy przyjechało na zgrupowanie kadry narodowej "z obniżoną samooceną". Był to efekt ich sytuacji w klubach, która w większości przypadków nie napawała zbyt dużym optymizmem.
- Po meczu z Czechami mieliśmy kilka dni na zbudowanie pewności na mecz z Polską. Ponownie stworzyliśmy wystarczająco sobie dużo okazji, aby objąć prowadzenie w tym meczu, ale nie zrobiliśmy tego. To, co wpłynęło na nas ogromnie, bardziej niż kiedykolwiek, to gra zawodników w ich klubach. Jeśli grasz tydzień w tydzień, po prostu grasz dalej, tak jak jeśli masz szansę na bramkę, zwykle je zdobywasz - dodał.
W efekcie tych decyzji reprezentacja Czesława Michniewicza spotkała się w finale baraży ze Szwecją, która w półfinale pokonała Czechów. Na Stadionie Śląskim lepsi byli biało-czerwoni, którzy po golach Roberta Lewandowskiego z rzutu karnego i Piotra Zielińskiego awansowali na turniej.
Więcej tego rodzaju treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Pokonanie drużyny ze Skandynawii było tym samym rewanżem za porażkę doznaną podczas ubiegłorocznego Euro 2020. W ostatnim meczu fazy grupowej w Sankt Petersburgu lepsi byli Szwedzi, którzy wygrali 3:2. Po tej porażce reprezentacja Polski pożegnała się z turniejem, zdobywając zaledwie jeden punkt w trzech spotkaniach.