Uwierzyli w klątwę "quinto partido". Polacy się tym zachwycają, ale Meksykanie mają dość

Dawid Szymczak
Przed inauguracyjnym meczem Polaków na mundialu w Katarze zła informacja jest taka, że Meksykanie, nasi pierwsi rywale, to mistrzowie wychodzenia z grupy, którzy w Rosji na dzień dobry ograli broniących tytułu Niemców. Dobra informacja - atmosfera wokół ich reprezentacji jest fatalna, kibice wyganiają selekcjonera, największe gwiazdy ostatnio zawodzą, a działacze coraz częściej myślą o mundialu 2026, których Meksyk będzie współgospodarzem.

Futbol jest u nich osobliwą religią, w której jednego dnia do Boga się modlisz, ale drugiego go przeklinasz. Meksykanie oglądają mecze z zaciśniętymi pięściami: jedną trzymają kciuki za powodzenie, drugą są gotowi przyłożyć każdemu piłkarzowi, selekcjonerowi i prezesowi, jeśli tylko coś zrobią źle. A 115-milionowy naród, w którym niemal każdy jest kibicem, zadowolić bardzo trudno. Świat nie docenia Meksyku, ale Meksyk często przecenia siebie. Na mundialach wychodzi z grupy, ale zaraz potem odpada. Niezmiennie od 24 lat.

Zobacz wideo "Boruc był pierwszym polskim sportowym celebrytą. To była bardzo trudna rola"

Z naszej perspektywy - imponująca konsekwencja, stempel jakości, znak ostrzegawczy przed zlekceważeniem. Ale Meksykanie mają dość, uwierzyli już w klątwę czterech mundialowych meczów. I histerycznie wręcz się zastanawiają, czego im brakuje, by wreszcie dotrzeć do ćwierćfinału. A prostych odpowiedzi nie ma, bo na pierwszy rzut oka mają wszystko: piłkarzy w czołowych europejskich ligach, solidnego selekcjonera, najlepszą nieeuropejską ligę obok brazylijskiej i kibiców, którzy potrafią sprzedać samochód, byle założyć sombrero i pojechać za kadrą na mistrzostwa.

Krajobraz po eliminacjach

Przez lata Meksyk zdobywał przewagę nad rywalami, rozgrywając eliminacyjne mecze w stolicy przykrytej smogiem, na wysoko położonym stadionie Azteca, przy palącym słońcu. Rywale nie mieli czym oddychać i rzadko zdobywali punkty. Ale Meksykanie nie mogą już korzystać z tej naturalnej broni, odkąd sami powołują do kadry wielu piłkarzy z Europy, nieprzyzwyczajonych do takich warunków. Azteca przestała być ich twierdzą. W tych eliminacjach byli najlepszym zespołem na wyjazdach, ale u siebie zdobyli mniej punktów niż Kanada, Stany Zjednoczone i Kostaryka. Na mundial awansowali jednak bez większych nerwów - z drugiego miejsca, za rewelacyjną Kanadą. Co nie znaczy, że sytuacja jest spokojna. Wręcz przeciwnie.

Selekcjoner Gerardo "Tata" Martino, znany z FC Barcelony i doprowadzenia Argentyny do dwóch finałów Copa America, słyszy z trybun, że ma się natychmiast wynosić i już nie psuć tej drużyny. Kibice gwiżdżą, gdy tylko spiker wyczytuje jego nazwisko, bo mają pretensje, że reprezentacja nie gra atrakcyjnie i strzela mało goli. Przeżywają trzy z rzędu porażki z USA i nie potrafią wybaczyć selekcjonerowi stwierdzenia z pomeczowej konferencji prasowej, że strata punktów boli go jak po każdym innym meczu. Bo to nie jest mecz jak każdy inny. Nie dla przeszło 80 milionów Meksykanów żyjących w ojczyźnie i 30 milionów emigrantów w USA. - Nie ma pojęcia, jak czuje się meksykański kibic, meksykański piłkarz, meksykański ekspert czy każdy obywatel tego kraju. Nie ma pojęcia! Niech jedzie do swojej Argentyny i powie rodakom, że trzy porażki z rzędu z Brazylią czy Urugwajem nie mają znaczenia! - wykrzykiwał w studiu ESPN meksykański trener Jose Luis Sanchez Sola.

Zawiedzony Paulo Sousa po przegraniu mistrzostwa stanowegoPolska świętuje, a z Sousy "Lewandowski się śmieje". Gorąco wokół byłego selekcjonera

Media społecznościowe są niezłym barometrem nastrojów w narodzie. Gdy Martino nie mógł prowadzić drużyny w meczu z Hondurasem, bo okulista zabronił mu latać samolotem po operacji siatkówki, kibice pisali w Internecie, że przynajmniej teraz rozumieją, dlaczego selekcjoner nie widział, jak słabo gra jego drużyna. Miał też nie dostrzegać, że zespołowi brakuje zaangażowania, liderów i energii. I dlatego nie wprowadzał do kadry nowych piłkarzy, uparcie stawiając na tych grających w Europie - Raula Jimeneza z Wolverhampton, Hirvinga Lozano z Napoli i Jesusa Coronę z Sevilli - mimo że od miesięcy zawodzą w reprezentacyjnych meczach i w eliminacjach strzelili w sumie tylko cztery gole. 

I to właśnie na słabą grę w ofensywie najgłośniej narzekają kibice i eksperci. Jimenez nie wrócił do formy po poważnej kontuzji głowy odniesionej w listopadzie, Corona był znakomity w Porto, ale w Sevilli jeszcze się nie rozkręcił, a trapiony kolejnymi drobnymi urazami Lozano ostatniego gola w reprezentacji strzelił w październiku. I to słabiuteńkiemu Hondurasowi. Ofensywa Meksyku robi wrażenie na kibicach z Europy, jeśli spojrzą na kluby, w których grają poszczególni piłkarze, a nie na to, że Meksyk strzelił w eliminacjach tyle goli co Panama (17 w 14 meczach, z czego przeszło połowę w ostatnich kwadransach meczów) i nie przeprowadził nawet połowy tak efektownych akcji jak Kanada czy USA. Kibicom można wybaczyć, ale magii klubów ma ulegać także Martino, który nie chce zastąpić ich piłkarzami z ligi meksykańskiej. Felipe Cardenas, dziennikarz "The Athletic", uważa, że relacje między kibicami a selekcjonerem są już nie do naprawienia. 

"To awans wywalczony szczelną obroną i meczami wyjazdowymi. Powinno być odwrotnie" - pisał meksykański "ESPN". Meksykanie nie chcą - jak prowadzony przez Martino Paragwaj w 2010 r. - dotrzeć do ćwierćfinału mundialu solidną obroną, bezbramkowymi remisami i awansami po rzutach karnych. Chcą polotu, emocji, goli i pozytywnego szaleństwa. Martino, mimo gigantycznej krytyki, wciąż jednak ma mieć poparcie prezesa federacji. Ale i co do tego są wątpliwości. Presja jest bowiem silniejsza niż kiedykolwiek. Kibicom i dziennikarzom marzy się selekcjoner z dużym nazwiskiem - Marcelo Bielsa, odkąd rozstał się z Leeds United, jest głównym faworytem. Co prawda sam Martino na konferencjach prasowych wielokrotnie zapewniał, że nie myśli o dymisji, choć sugerowali mu to zadający pytanie dziennikarze, jednak po cichu miał pytać piłkarzy, czy wciąż wierzą w niego i jego pomysły. Dziennikarze twierdzą, że klimat wokół reprezentacji, ale i całej federacji, robi się tak nieznośny, że Martino, który przegrał tylko 7 z 52 meczów, wcale nie musi doczekać mistrzostw. 

Prawdziwie niekochani

Nie jest to jednak w Meksyku żadna nowość. Relacje z kibicami są napięte od lat. I to zupełnie inna skala napięcia niż europejska. Inne rejestry, inne różnice, jeszcze krótsza droga od miłości do nienawiści. A każde z tych skrajnych uczuć jest skrajniejsze niż w Europie. Meksykanie kochają i nienawidzą do cna. Poprzedni selekcjoner - Juan Carlos Osorio - tydzień przed pierwszym meczem rosyjskiego mundialu słyszał, że ma się pakować i wracać do Kolumbii. W przeciwieństwie do Martino - obrywał za to, że za często rotuje piłkarzami. W 47 meczach wystawił 47 różnych składów. Wystarczyło jednak, że wygrał z Niemcami w pierwszym meczu i kibice już skandowali jego nazwisko. Głośno, bo jak na każdym mundialu, Meksykanie najliczniej podążali za swoją reprezentacją. Ale już po porażce 0:3 ze Szwecją w trzecim grupowym meczu, który nie odebrał Meksykanom awansu, dzięki temu, że Korea Południowa ograła Niemców, Osorio znów został przygnieciony krytyką. Z mistrzostw wyeliminowali go w 1/8 finału Brazylijczycy, a chwilę po nich z pracy zwolnili kibice. 

Tak jest od lat. Niemal każdy selekcjoner Meksyku może powiedzieć, że jest niekochany. Meksykańscy kibice i dziennikarze najczęściej mają wobec kadry nierealne oczekiwania. Osorio po zwolnieniu przyznał, że żaden kraj na świecie nie wywiera na selekcjonerze takiej presji. Atmosfera bywa wręcz toksyczna, a Kolumbijczykowi zdarzyło się nawet sugerować, że dziennikarze nie cieszą się ze zwycięstw reprezentacji, dlatego nie odpowiadał na ich pytania podczas konferencji prasowych na mistrzostwach. Każdego niemeksykańskiego selekcjonera z miejsca krytykuje też Hugo Sanchez, najlepszy meksykański piłkarz w historii, którego głos jest doniosły, jak mało czyj w kraju. 

Jest też federacja - zdaniem Svena-Gorana Erikssona, który wytrzymał w Meksyku prawie rok od czerwca 2008 do kwietnia 2009 r. - najmniej przychylna selekcjonerowi ze wszystkich. "Meksykańską federacją rządzą kluby. W Anglii federacja i liga mogą się ciągle kłócić, ale przynajmniej federacja patrzy na swój interes i działa dla dobra reprezentacji. W Meksyku kłótni nie ma, bo wszystko kręci się wokół klubów. Jako selekcjoner musisz nieustannie szukać sojuszników wśród prezesów klubów" - pisał w swojej biografii.

Zresztą, to Jorge Vergara, prezes Chivas przeforsował jego zatrudnienie, a później Jesus Martinez, właściciel Pachuca, namówił szefów federacji, by go zwolnili i wskazał im następcę - Javiera Aguirre. Kto bowiem ma selekcjonera, ten ma wpływy chociażby przy tworzeniu listy powołań. Przekładając na polskie podwórko: Karol Klimczak i Piotr Rutkowski z Lecha Poznań mogliby naciskać na Cezarego Kuleszę, by zwolnił obecnego selekcjonera, a wziął wskazanego przez nich. Dajmy na to - po starej znajomości - Nenada Bjelicę. A później Chorwatowi, wdzięcznemu, że załatwili mu robotę, wciskaliby do kadry Filipa Marchwińskiego czy Michała Skórasia, licząc na międzynarodową ekspozycję i sprzedaż za duże pieniądze. Abstrakcja? W Meksyku Giovanni Dos Santos otrzymywał powołania chociaż nie tylko nie miał klubu, ale nawet nie trenował. Liczyło się tylko to, że wciąż miał rozpoznawalną twarz, więc federacja, mając go w reprezentacji, mogła wynegocjować lepsze umowy sponsorskie. To tak, jakby Czesław Michniewicz powołał na mundial Jakuba Błaszczykowskiego albo Łukasza Piszczka.

Wojciech SzczęsnyWłoskie media piszą o interwencji Szczęsnego. Tak oceniono postawę Polaka

Klątwa czterech meczów 

Mimo tego chaosu od piątkowego wieczoru z podziwem podkreślamy, że Meksyk obok Brazylii jako jedyny wychodził z grupy podczas każdego z ośmiu ostatnich mundiali. Przez 24 lata różni aktorzy odgrywają ten sam scenariusz - awans do 1/8 i odpadnięcie. Na ostatnich mistrzostwach wyszli z grupy kosztem Niemców, w 2014 r. - kosztem Chorwatów, w 2010 r. - Francuzów, w 2002 r. - Chorwatów i Ekwadorczyków. Kto ich lekceważył, ten cierpiał. Ale te sukcesy i tak bardziej doceniane są na zewnątrz niż przez samych Meksykanów. Oni zastanawiają się raczej, dlaczego za każdym razem odpadali tuż po fazie grupowej. Co tworzy ten mur nie do przejścia? Dlaczego dwa pokolenia piłkarzy nie potrafią go przeskoczyć? Po tylu latach histerycznie wręcz dyskutują, czego im brakuje. I chociaż ostatnio odpadali z Brazylią, a wcześniej z Holandia i Argentyną, zespołami lepszymi od siebie, uwierzyli już w klątwę "quinto partido", czyli piątego meczu.

Dlaczego Meksykanie nie sprawili sensacji i nie wyeliminowali w fazie pucharowej żadnej z potęg? W Meksyku nie kończy się dyskusja o potencjale reprezentacji i niewykorzystanych zdolnościach narodu. W kraju mają 250 zawodowych klubów, populację trzy razy większą niż Polska i nabożne podejście do piłki. Dyskusja w ostatnich latach stała się wręcz gorączkowa, bo wielkie sukcesy młodzieżowych kadr nie przełożyły się na znaczący seniorski sukces. Kadra do lat 17 dwa razy - w 2005 i 2011 r. - wygrywała mistrzostwa świata. W 2012 r. reprezentacja olimpijska przywiozła z Londynu złoty medal. W tym samym roku kadra U-21 wygrała prestiżowy turniej w Tulonie. Meksykanie przepowiadali nadejście złotego pokolenia.

Ale piłkarze, którzy 10 lat temu byli tymi obiecującymi, teraz mają już około trzydziestki i stanowią trzon kadry, wciąż nie przebili się do ćwierćfinału mistrzostw świata. To pokolenie Hectora Herrery, Hectora Moreno, Jesusa Corony i Raula Jimeneza. W kadrze są jeszcze weterani - Andres Guardado i Guillermo Ochoa, dla których mundial w Katarze będzie ostatnim. Oni wszyscy, jeśli w grudniu nie odniosą spektakularnego sukcesu, przejdą do historii jako zawodnicy, którzy nie wykorzystali potencjału. Dlatego niektórzy kibice coraz częściej powątpiewają w sens inwestowania dużych pieniędzy w szkolenie. Skoro sukcesy juniorów nie przekładają się na triumfy w dorosłej piłce, to po co?

Żeby wyjeżdżali do Europy? Meksykański kibic chce sukcesów przede wszystkim reprezentacyjnych i lokalnych. Owszem, dopinguje zawodników, którzy próbują podbić europejskie ligi, ale liczy przede wszystkim na to, że ostatecznie skorzysta na tym kadra. Fani Meksyku są bardzo emocjonalni, o czym od kilku miesięcy przekonuje się chociażby Sevilla. Za każdym razem, gdy w wyjściowym składzie na mecz brakuje Corony, kibice dodają tysiące komentarzy, że trener Julen Loupetegui nie zna się na swojej robocie. Do sprawy podchodzą gorączkowo, bo wciąż tkwi w nich strach o "mal del Jamaicon". To kolejna z klątw, która przez lata trapiła ich futbol.

Wzięła się z historii Jose Villegasa, obrońcy reprezentacji Meksyku na mistrzostwach świata w 1958 i 1962 r. Villegas, pseudonim "Jamaicon", grał w legendarnej drużynie Chivas de Guadalajara, która w latach 50. zdobyła osiem tytułów z rzędu. Był jej legendą. Kibice kochali go za twardy styl. Ale dobrze grał tylko w Meksyku. Zawodził za każdym razem, gdy reprezentacja rozgrywała mecz daleko od domu. Gdy w 1962 r., w Londynie, przygotowywała się do mistrzostw świata i mierzyła się w sparingu z Anglikami, przegrała 0:8, a Villegas zawinił przy większości goli. Po meczu powiedział, że od kilkunastu dni jest poza domem i tęskni za Meksykiem, przyjaciółmi, rodziną, a nawet za tortillami duszonymi w słoninie, które przyrządzała jego ciotka.

Później przez lata meksykańscy piłkarze przepadali w Europie. W niewytłumaczalny sposób tracili umiejętności, którymi zachwycali w rodzimych klubach. Meksykanie mówili więc, że dopada ich "choroba Jamaicon". Serię kolejnych nieudanych transferów przerwał dopiero w 1981 r.  Hugo Sanchez, który najpierw błyszczał w Atletico, a później Realu Madryt. Ale określenie przetrwało i dziś jest na tyle popularne, że przestało dotyczyć tylko piłkarzy. Żartuje się, że kiedy Meksykanin jedzie na zagraniczne wakacje, po tygodniu tęskni już za domowym jedzeniem i nie potrafi w pełni cieszyć się urokami urlopu. To nic innego jak cywilna wersja "choroby Jamaicon". Do piłkarzy wraca z kolei za każdym razem, gdy któremuś z nich - jak ostatnio Coronie - nie idzie w europejskim klubie.

I dlatego też młodych meksykańskich piłkarzy ostrzega się przed wyjazdem z ligi meksykańskiej. Prezesi, agenci i kibice pytają: "A czego ci tutaj brakuje? Zarabiasz dużo pieniędzy (stawki są zbliżone do tych w przeciętnych europejskich klubach), kibice cię uwielbiają, liga jest pokazywana przez różne stacje telewizyjne w Meksyku, USA i połowie Afryki, a ty masz tacos na każdym rogu i mamacitę u boku". I na wielu rzeczywiście to działa. Młodzi meksykańscy piłkarze nie palą się do wyjazdu tak bardzo, jak chociażby Brazylijczycy czy Urugwajczycy.

France Soccer League OneCo dalej z Mbappe? Piłkarz PSG zaskoczył. Nerwy w Madrycie

Meksykańscy piłkarze nie grają dla kibiców i brakuje im zaangażowania? Od lat to samo

Inna teoria wyjaśniająca mundialowe niepowodzenia, nawiązuje do trudnych relacji piłkarzy z kibicami. Eksperci zauważyli, że przed mundialem w Rosji żaden z zawodników nie wspominał o dumie z reprezentowania swojego kraju. Obrońca Hector Moreno powiedział, że chce, by dumna była z niego jedynie najbliższa rodzina. "Kiedy wrócę do domu i zobaczę, że moja córka i żona są ze mnie dumne, będzie to mój sukces". Legendarny bramkarz Guillermo Ochoa powiedział, że najważniejsze, by drużyna wierzyła w siebie. Kibice nie muszą. A Raul Jimenez przyznał, że w czasie zgrupowania kadra stara się odcinać od świata. "Nie chcemy krytyki, nie chcemy czytać tych wszystkich komentarzy, by móc skupić się na swojej grze i swoich błędach". 

Meksykańscy dziennikarze analizowali: piłkarze nie myślą o żadnych wzniosłych wartościach, nie postrzegają gry w kadrze jako wyróżnienia, nie myślą o całym narodzie, który reprezentują, dlatego w kryzysowych momentach, gdy Meksyk gra o być albo nie być, brakuje im determinacji. Gdyby grali dla narodu, mogliby wykrzesać z siebie dodatkowe siły. Narracja o niewystarczającej determinacji nie jest zresztą nowa. Gdy w 1974 r. Meksyk nie dostał się na mundial w Niemczech, Manuel Seyde, dziennikarz gazety "Exvelsior", nazywał piłkarzy "małymi zielonymi myszkami", które nieustannie się czegoś boją i tylko myślą, jak uciec do nory. Określenie to powraca, gdy Meksyk przegra mecz, a kibice uznają, że to przez brak odwagi. 

I może nawet coś w tym jest, bo poprzedni selekcjoner - Juan Carlos Osorio zarzucał piłkarzom, że na boisku nie kieruje nimi miłość do wygrywania, ale paniczny strach przed porażką. I nie był pierwszym selekcjonerem Meksyku, który twierdził, że to problemy psychologiczne i mentalne piłkarzy nie pozwalają im wejść do ćwierćfinału. Już w 2006 r. Argentyńczyk Ricardo La Volpe zaprosił do współpracy z kadrą szamana, który organizował piłkarzom terapeutyczne sesje na szczycie piramid, by chłonęli odpowiednią energię. Javier Aguirre nie chciał żadnej pomocy z zewnątrz - ani szamanów, ani profesjonalnych psychologów, bo twierdził, że piłkarze nie będą go szanować. Jego następca, Jose Manuel de la Torre, zatrudnił mistrza feng shui, chińskiej praktyki harmonizowania ludzkiego ciała ze światem przyrody. Osorio z kolei miał w sztabie Imanola Ibarrondo, doświadczonego trenera mentalnego, który na grupowych i indywidualnych zajęciach skupiał się na zdjęciu z piłkarzy presji. Meksykanom nie pomogła jednak ani pozytywna energia, ani harmonia, ani coachingowe sesje.

Jakub Moder i Tymoteusz PuchaczPuchacz wsparł Modera. Brutalna diagnoza i piękny gest. "Braciszku"

Jakie szanse ma Polska w meczu z Meksykiem? 

Meksykanie widzą sytuację tak: Argentyna faworytem, Arabia Saudyjska chłopcem do bicia, Polska zespołem o podobnym potencjale, ale przewagę daje Robert Lewandowski. Ich ocena wydaje się całkiem racjonalna. Do pierwszego meczu mundialu zostało jeszcze pół roku i do tego czasu krytykowana ofensywa Meksykanów może się rozkręcić, a atmosfera wokół kadry poprawić. Gdyby do meczu doszło w tym tygodniu, polscy kibice mogliby opierać nadzieje właśnie na słabej grze rywali w ataku i defensywie - dobrze zorganizowanej, ale nieprzetestowanej przez tak doskonałego napastnika jak Lewandowski. Gwiazd w tej formacji nie mają i do mundialu mieć nie będą: w bramce stanie 36-letni Ochoa, w obronie zagrają najpewniej Nestor Araujo z Celty Vigo i Cesar Montesa z Monterrey. A na bokach wyjdą Jesus Gallardo i Jorge Sanchez, piłkarze z ligi meksykańskiej. O miejsce na prawej stronie powalczy jeszcze najpewniej Julian Araujo, 20-latek dojrzewający w Los Angeles Galaxy. To pewien paradoks, że akurat na przeciętną indywidualnie defensywę Martino ma wyraźny pomysł, ale wciąż nie potrafi go znaleźć na grające w ofensywie indywidualności.

Dla Meksyku mundial w Katarze będzie prawdopodobnie ostatnią szansą na wykorzystanie "złotego pokolenia", które błyszczało 10 lat temu w juniorach. Po Katarze skończy się pewien cykl. Dlatego coraz częściej słychać, że prezesi federacji myślami i planami sięgają już mistrzostw za cztery lata, których będą współorganizatorem z USA i Kanadą. To na własnej ziemi odnosili dotychczas największe sukcesy - ćwierćfinały w 1970 i 1986 r. Prezes Yon De Luisa już planuje: - W 2026 roku chcemy być jedną z ośmiu najlepszych drużyn na świecie. Musimy być też jedną z najlepszych federacji. Chodzi o grę, ale też o handel, administrację i obiekty. Wierzymy, że jeśli jako federacja będziemy w światowej czołówce, to konsekwencją tego będą sukcesy reprezentacji - zapewnia.

I jak wszyscy Meksykanie ma nadzieję, że za cztery lata nikt już nie będzie wspominał o klątwie czterech meczów.

Więcej o: