Michniewicz dorwał Kuleszę, Lewandowski krzyczał w kierunku trybun. Sceny na Śląskim

Dominik Wardzichowski
Czesław Michniewicz najpierw złapał się za głowę, później padł na kolana i ucałował murawę Stadionu Śląskiego. Gdy zniknął w objęciach swoich współpracowników, pięknie cieszyli się piłkarze i kibice. Oswobodzony z uścisków selekcjoner przez moment stał tak, jakby nie wierzył w to, co się wydarzyło. Aż w końcu dorwał Cezarego Kuleszę, prezesa PZPN, a później butelkę szampana.

- Chcielibyśmy wam podziękować za to, jak nas dopingowaliście. Jesteście niesamowici. Widzimy się w Katarze - krzyczał kapitan Robert Lewandowski do kibiców na trybunach. To było już kilkanaście minut po meczu. Po wystrzale konfetti, po wystrzale korków od szampana i po tym, jak Czesław Michniewicz dorwał jedną z butelek i opróżnił ją do końca, co dokładnie pokazał stojącemu obok Cezaremu Kuleszy, prezesowi PZPN i Łukaszowi Wachowskiemu, sekretarzowi generalnemu związku. Wcześniej, jeszcze przy linii bocznej, selekcjoner złapał prezesa PZPN, chwycił go za głowę, przytulił i przez kilkanaście sekund krzyczał coś do jego ucha. Tak jakby mówił: "Mówiłem, mówiłem, że to zrobię i zrobiłem!"

Zobacz wideo Michniewicz złapał się za głowę i padł na kolana. Coś pięknego [SPORT.PL LIVE]

Ale obrazkiem meczu i tak będą sekundy tuż po ostatnim gwizdku Daniele Orsato. Michniewicz najpierw złapał się za głowę, później padł na kolana i ucałował murawę Stadionu Śląskiego. A później zniknął w objęciach swoich współpracowników. Nie wbiegał na murawę, nie rzucał się na piłkarzy. Pozwolił im cieszyć się z kibicami, a sam stał przy ławce, tak jakby wciąż nie dowierzał w to, co się wydarzyło.

Droga przez mękę

A wydarzyło się coś wielkiego, tym bardziej że ostatnie tygodnie, a nawet miesiące, były dla reprezentacji Polski drogą przez mękę. Humory popsuł nam listopadowy mecz z Węgrami, który miał być przypieczętowaniem udanej końcówki eliminacji, a skończył się porażką 1:2 i utratą rozstawienia w barażach. Decyzja o zwolnieniu z tego meczu Roberta Lewandowskiego okazała się strzałem w stopę, cięgi zebrał za nią Paulo Sousa. 

Kilka tygodni później reprezentację osierocił sam Portugalczyk, który zamiast walki z Polską o mundial, wybrał zatrudnienie w brazylijskim Flamengo. Gorączkowe szukanie nowego selekcjonera trwało miesiąc, z medialnego zamętu Cezary Kulesza wyciągnął ostatecznie Czesława Michniewicza. Wyciągnął trenera idealnego do trudnych okoliczności, ale więcej niż o jego umiejętnościach taktycznych mówiło się o 711 połączeniach z "Fryzjerem" i o tym, że "podzielił Polskę" - jak napisał "Przegląd Sportowy".

A kiedy temat ucichł, wybuchła wojna w Ukrainie. PZPN szybko ogłosił decyzję, że z reprezentacją rosyjskiego agresora w barażu o mundial grać nie będzie, ale na ostateczne decyzje UEFA i FIFA o wykluczeniu Rosji trzeba było trochę poczekać. Walka o mundial dla polskiej reprezentacji znów była wielką niewiadomą.

Czesław Michniewicz aż wszedł na boisko

Teraz jednak wszystko jest już jasne. JEDZIEMY NA MUNDIAL W KATARZE! Nabuzowani emocjami, nakręceni jak polscy piłkarze w meczu ze Szwecją. We wtorek na Stadionie Śląskim w Chorzowie było to widać nie tylko na boisku, również poza nim. Choćby na ławce rezerwowych, na którą schodził w 89. minucie strzelec drugiego gola Piotr Zieliński - gdy tylko doszedł do rezerwowych, od razu utonął w ich objęciach. Ściskał go Jacek Góralski, ściskali inni. A na trybunach trwała fiesta. "W górę serca, Polska wygra mecz!", "Jeszcze jeden, jeszcze jeden!". Kibice świętowali, a Michniewicz szalał przy linii. I to tak, że w pewnym momencie po prostu wszedł na boisko w trakcie akcji. Od razu zareagował sędzia techniczny, a selekcjoner Polaków przeprosił i go przytulił.

Wcześniej, tuż przed rzutem karnym Lewandowskiego w 49. minucie, niemal wszyscy rezerwowi wstali. Piłkarze czekali przy linii, Michniewicz nerwowo chodził wzdłuż ławki rezerwowych, a kapitan Polaków ustawił piłkę, wziął głęboki oddech... A później była już olbrzymia radość. Może nawet za duża, jak na 49. minutę meczu, ale ona tylko potwierdziła, jak bardzo piłkarze, trenerzy i kibice czekali na tego gola. Jan Bednarek biegł przez pół boiska z dwoma uniesionymi rękoma, oczywiście w kierunku Lewandowskiego, który już cieszył się z kibicami przy chorągiewce w narożniku boiska. Michniewicz nie dał się ponieść emocjom, doskonale wiedział, że Szwedzi dopiero ruszą na bramkę Wojciecha Szczęsnego.

Emocje, emocje, emocje

Nie mylił się. W kilka minut zespół Janne Anderssona stworzył dwie, trzy dobre akcje i momentami tylko heroiczna postawa Kamila Glika oraz doskonała dyspozycja Wojciecha Szczęsnego uratowały nas przed stratą gola. Ale jeszcze ważniejsze niż te interwencje były emocje polskich piłkarzy. Bednarek był tak naładowany pozytywną energią, że po udanym wślizgu Glika cieszył się niemal tak, jak po golu Lewandowskiego. Natychmiast podbiegł do kolegi ze środka obrony, obaj zderzyli się klatami i przybili piątkę. Reakcja pozostałych była podobna: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. A przy tym emocje, emocje, emocje, ale też koncentracja i dyscyplina taktyczna.

A przecież takie połączenie wcale nie jest łatwe. Michniewicz i jego sztab potrafili jednak nie tylko zmotywować i naładować piłkarzy energią, ale jednocześnie utrzymać ich koncentrację, przypominać o założeniach taktycznych. Tak jak tuż po drugim golu, kiedy selekcjoner pokazywał do swoich piłkarzy: "Myślimy, myślimy! To nie koniec". Bo choć po golu Zielińskiego na murawie istniała już tylko reprezentacja Polski, to Michniewicz wciąż pilnował, by jego zawodnicy nie odlecieli. I to mu się udało - we wtorkowy wieczór najpierw odleciał Stadion Śląski w Chorzowie, dopiero później piłkarze. Dzięki temu, dzięki wygranej 2:0, teraz polecą do Kataru.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.