- Będzie 3:0, 3:0! - wykrzykiwał kibic reprezentacji pod Stadionem Śląskim w Chorzowie na dwie godziny przed meczem. Niepoprawny optymista, ale też przy okazji w "ulubionym" stanie. Dokładnego wyniku nie przewidział, ale to nie on był we wtorek najważniejszy, bo liczyło się po prostu zwycięstwo.
"The winner takes it all", czyli "zwycięzca bierze wszystko" - to utwór szwedzkiej grupy Abba, który poleciał z głośników na ponad godzinę przed meczem. Piłkarze reprezentacji Polski usłyszeli go dobrze - timing był idealny, bo akurat wychodzili zapoznać się z murawą Śląskiego. Szwedzi byli jeszcze wtedy w szatni. Pewnie nie słyszeli znanej w swoim kraju piosenki, a na pewno nie tak dobrze jak Polacy, którym po meczu też polecamy Abbę, ale inną. "Abba, Ojcze", która po takim meczu pasuje idealnie i to już od pierwszych wersów: "Ty wyzwoliłeś nas, panie".
We wtorek nikt drużynie Michniewicza nie musiał przypominać o stawce meczu. Determinację było widać już w trakcie rozgrzewki. Ale nie po wszystkich, bo był też jeden piłkarz, po którym widać było złość, a może nawet bardziej zrezygnowanie.
- Grzegorz Krychowiak zawsze był pewniakiem do gry w reprezentacji, ale teraz tych meczów mu brakuje. Jego forma jest niewiadomą, nawet dla niego samego. Mecz ze Szkocją będzie dla niego testem. Jeśli po nim uznamy, że do optymalnej dyspozycji sporo mu brakuje, wtedy będziemy szukali innych rozwiązań w środku pola - mówił tydzień temu Michniewicz.
I po meczu ze Szkocją, w którym Krychowiak wypadł przeciętnie, selekcjoner zaczął nowych rozwiązań szukać. I znalazł, bo we wtorek od pierwszej minuty postawił na Jacka Góralskiego, a Krychowiaka posadził na ławce. Krychowiak rozgrzewał się spuszczoną głową, w samotności. Wyraźnie było widać, że jest przybity. Ale to się zmieniło, bo Michniewicz we wtorek uszczęśliwił wszystkich.
"Spokojnie, wszystko pod kontrolą. Nie denerwuj się" - zdawało się, że krzyknął Góralski do Zielińskiego. To była 13. minuta. Zieliński miał pretensje, że Góralski nie podchodzi wyżej i zostaje między nimi zbyt wiele przestrzeni. Kłopot w tym, że to nie do końca była prawda, bo Góralski we wtorek odklejał od siebie łatkę - zresztą po raz kolejny - piłkarza zdolnego tylko do przeszkadzania. Takiego, który tylko wkłada nogę między drzwi, a łokcie między żebra.
W 17. minucie Czesław Michniewicz aż przetarł okulary, kiedy Góralski rozegrał pod szwedzkim polem karnym piłkę na jeden kontakt z Mattym Cashem. Podejrzewamy, że selekcjonerowi okulary po prostu zaparowały albo zamokły, bo w Chorzowie tuż przed meczem porządnie się rozpadało. Ale akcja Góralskiego naprawdę mogła się podobać. Też Michniewiczowi. Na pewno bardziej niż faul Góralskiego w środku pola na Jesperze Karlstromie, za który już w 38. minucie zobaczył żółtą kartkę, a mógł nawet czerwoną. I pewnie dlatego po przerwie Góralski został już szatni.
Najpierw spokój, później nerwy
Michniewicz już wtedy stał przy linii bocznej. Piszemy "już", bo zazwyczaj staje od razu, od początku meczu. Tym razem jednak - pewnie przez padający deszcz - początek przesiedział na ławce. Podniósł się po kilku minutach, ale tylko po to, by znowu usiąść. Nie było po nim widać nerwów. W przeciwieństwie do Janne Anderssona - selekcjonera Szwedów, który już po kilku minutach był wściekły. Wykłócał się z sędzią technicznym, że liniowy zbyt późno podniósł chorągiewkę przy spalonym Szymańskiego.
Selekcjoner Polaków nie był wściekły, ale spokojny też nie. Od 14. minuty - kiedy Krystian Bielik stracił piłkę, a Jan Bednarek nie upilnował Quaisona, który oddał strzał na bramkę Szczęsnego - Michniewicz już nie usiadł na ławce nawet na moment. Nerwy udzieliły się selekcjonerowi. Zresztą jak wszystkim, bo Polska po dobrym początku zaczęła popełniać błędy i pod naszą bramką zaczęło się robić coraz niebezpieczniej.
- Mamy wszystko, żeby spełnić marzenia. Dobrych piłkarzy i myślę, że dobrego trenera. Po prostu świetną atmosferę wokół drużyny. Rozglądam się i widzę dużo pozytywów. Chciałbym przyjść do was we wtorek i rozmawiać o tym, że jedziemy do Kataru. Wiem, że to możliwe. Że stać nas na to - przekonywał w poniedziałek Michniewicz.
Dzień przed meczem selekcjoner reprezentacji Polski był nie tylko pewny siebie, ale też w dobrym nastroju. Można było uwierzyć, że ma szczegółowy plan, jak pokonać Szwedów. No i miał. Nie tylko zaskoczył rywali ustawieniem z czwórką obrońców, wyborami personalnymi, ale też trafił ze zmianami. Uszczęśliwił nawet Krychowiaka, bo to on w przerwie zmienił Góralskiego i już w 49. minucie wywalczył rzut karny.
To właśnie ten karny - wypracowany przez Krychowiaka i wykorzystany przez Lewandowskiego - ale też fantastyczne interwencje Szczęsnego, rajdy Szymańskiego czy bramka Piotra Zielińskiego z 73. minuty sprawiły, że Polska zrewanżowała się Szwedom za porażkę w Euro 2020. I Michniewicz może teraz przyjść na konferencję i rozmawiać właśnie o tym, o czym chciał rozmawiać, czyli o wyjeździe do Kataru.