Na ostatnim Euro po meczu pełnym upadków i wzlotów przegraliśmy ze Szwecją 2:3. Zdecydowanie lepsze wspomnienia z ważnych meczów przeciwko Szwedom mamy z 1974 roku, kiedy reprezentacja Kazimierza Górskiego pokonała "Trzy Korony" 1:0 w drodze po trzecie miejsce na mundialu. Wielkie nadzieje na sukces w spotkaniu ze Szwecją mieliśmy jednak także w 1999 roku.
Bo jeśli końcówka XX wieku była dla polskiej reprezentacji okresem wielkiej smuty, to sam finisz lat 90. miał być wreszcie czasem radości. Wojciech Łazarek, Andrzej Strejlau, Lesław Ćmikiewicz, Henryk Apostel i nawet Antoni Piechniczek - kolejni selekcjonerzy przegrywali eliminacje największych imprez jeden za drugim. Janusz Wójcik, opromieniony w latach 90. srebrem z igrzysk w Barcelonie i sukcesami z Legią Warszawa miał pchnąć reprezentację Polski do przodu w myśl słów "Zmieniamy szyld i jedziemy dalej", które po turnieju w Barcelonie buńczucznie wypowiadali jego piłkarze.
9 października 1999 roku wydawało się, że Biało-Czerwoni wreszcie pojadą - na Euro 2000 do Holandii i Belgii. Przed meczem ze Szwecją w Sztokholmie do drugiego miejsca premiowanego udziałem w barażach wystarczał im punkt. Punkt z pewnymi już awansu Szwedami, który równocześnie oznaczał, że z gry o Euro wypada Anglia, czyli dla Polaków rywal wyjątkowy. Dla głodnych sukcesu kibiców Biało-Czerwonych miał to być mecz wyjątkowy.
Przed ostatnią kolejką sytuacja w grupie 5. eliminacji do Euro 2000 była jasna. Szwedzi mieli 19 punktów i pewny awans z pierwszego miejsca. Drugie miejsce z 13 punktami - ale już kompletem rozegranych spotkań - zajmowała Anglia. Polacy mieli taki sam dorobek jak Anglicy, ale do rozegrania pozostawał jej mecz w Sztokholmie. Drużyna Wójcika potrzebowała punktu, bo bezpośredni bilans spotkań z Anglią był dla niej niekorzystny - na Wembley przegraliśmy 1:3, w Warszawie było 0:0.
I choć Szwedzi w całych eliminacjach stracili tylko dwa punkty (0:0 z Anglią na Wembley) i tylko jednego gola (w 1. minucie pierwszego meczu eliminacji strzelił go Alan Shearer, ale Szwecja i tak pokonała Anglię 2:1), to oczekiwania w Polsce były ogromne. Najważniejszy z argumentów brzmiał: oni mają już pewny awans, na pewno nie będą grali na 100 procent, ich selekcjoner dokona kilku zmian i mecz zakończy się spokojnym remisem.
- Bzdura - tonował jednak te nastroje Wójcik. - To zbyt poważny mecz, byśmy kierowali się nadzieją, że nas potraktują pobłażliwie albo łaskawie dadzą nam tego dnia jeden punkt. Oni zagrają swoją zimną, wyrachowaną piłkę. Na prezenty nie liczę - mówił selekcjoner w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
I zapowiadał: - To będzie raczej gra sztukatorska. Sztukatorzy upiększają to, co już jest zrobione. My nie zamierzamy niczego murować. Gra głęboką defensywą to byłoby samobójstwo.
Selekcjoner Szwedów Tommy Soderberg też nie zostawiał wątpliwości, co do podejścia jego zespołu do spotkania z Polską. - To nie jest mecz o nic. Zależy nam na efektownym zakończeniu bardzo dobrego udziału w eliminacjach ME. Szwecja nie wybaczyłaby nam słabego występu. Zawsze gramy o zwycięstwo, tak pojmujemy sens tego, co robimy. Kto się boi, nie wychodzi na boisko - mówił.
- Ciągle ktoś nas pyta: "Naprawdę zagracie na sto procent?". Przecież nie warto narażać się na kontuzje. Przecież gracie w klubach, walczycie o mistrzostwo kraju, walczycie o utrzymanie. Więc co, odpuścicie? - powtarzał pytania obrońca Szwecji Pontus Kamark. - Oczywiście może być coś takiego w podświadomości, że w jakimś ekstremalnym momencie człowiek się zawaha. Ale jeśli zagramy z odpowiednią koncentracją, to wtedy podświadomość nie ma prawa się włączyć ani tym bardziej jakieś kalkulacje, jaki wynik komu się opłaca. Występujemy przed własną publicznością, to jeszcze mocniej zobowiązuje do postawy fair. Nad Polakami mamy przewagę psychologiczną, oni muszą osiągnąć co najmniej remis.
Meczem żywo zainteresowani byli nie tylko Polacy i Szwedzi, ale też Anglicy. Oni, co oczywiste, trzymali kciuki za zwycięstwo gospodarzy. Drużyna Kevina Keegana spotkanie w Sztokholmie oglądała wspólnie, szykując się do towarzyskiego meczu z Belgią na Wembley.
Zainteresowanie Anglików tym meczem było ogromne. Kibice mogli obejrzeć go w telewizji, a w Sztokholmie pojawiło się kilkudziesięciu wysłanników różnych redakcji. Pomoc Szwedom zaoferował nawet analityk Premier League Paul Balsom, który za darmo wysłał naszym rywalom dogłębną analizę rozegranego miesiąc wcześniej meczu Polska - Anglia.
- Rozbiłem ten mecz na 180 plików komputerowych. Opisałem dokładnie każde podanie, każde dośrodkowanie, każdy rzut wolny i rzut rożny, wszystkie interwencje obrońców. Mając to wszystko do dyspozycji, Szwedom pozostaje już tylko wygrać - mówił Balsom.
- Polacy nie są na tyle silni, żeby wywalczyć remis ze Szwecją. Jestem pewien, że nerwowa sobota zakończy się ulgą i radością dla nas, a atakiem serc polskich kibiców - przewidywał Alan Shearer. - Zdobyć punkt w Sztokholmie to trudniejsze, niż się wydaje. Nie pamiętam takiej sytuacji w szatni przed meczem, czy to klubowym, czy reprezentacji, żeby trener miał nas ustawiać: "Panowie, walczymy o remis". Owszem, Polacy pewnie nie będą chcieli łatwo się poddać. Ale pamiętajmy, że nie zagrali dobrze na Wembley. W rzeczywistości zagrali słabiutko i wierzę, że podobnie słabiutko wypadną w Sztokholmie.
Wójcik Anglikom odpowiadał z typową dla siebie swadą. - Po pierwsze, życzę im, aby obejrzeli ten mecz bez żadnych zakłóceń na wizji. Po drugie, niech będą przygotowani na to, że po raz drugi w historii zostaną w eliminacjach wyeliminowani przez Polaków.
A Anglicy naprawdę obawiali się o postawę Szwedów. Z jednej strony mieli zapewnienia grającego w Coventry bramkarza Magnusa Hedmana, który na specjalnie zwołanej konferencji prasowej przekonywał, że on i jego koledzy nie odpuszczą. Z drugiej zaś Anglicy obawiali się o postawę zawodników na co dzień grających w Szkocji. Ani Johan Mjallby, ani Henrik Larsson, którzy występowali wtedy w Celticu, nie ukrywali, że ich szkoccy koledzy prosili ich o wyeliminowanie nielubianych przez nich Anglików.
- Mogą mieć pretensje tylko do siebie, że znaleźli się w takiej sytuacji. W Szkocji piłkarze i kibice wciąż mi powtarzają, że dobrze mi życzą, ale pragnęliby, żebym ten jeden raz w życiu przegrał - mówił Mjallby. - Mówią, że wyeliminowanie Anglii sprawi im olbrzymią przyjemność. Cóż, powiem tylko, że przystąpimy do tego meczu na dużym luzie i zrelaksowani - dodawał Larsson.
Sprawy wyszły nawet daleko za piłkę nożną. "Premier Szwecji Goeran Persson obiecał swemu angielskiemu koledze Tony'emu Blairowi zwycięstwo nad Polską 1:0. Według popołudniówki 'Expressen' Persson miał powiedzieć Anglikowi: - Oczywiście, nie chcemy poróżnić się z Polakami, bo przecież jesteśmy sąsiadami, ale obiecuję, że wam pomożemy. 'Jeśli Polska wygra albo zremisuje, to Persson może stracić wpływowego przyjaciela' - martwi się gazeta" - pisała "Wyborcza".
Przed samym meczem Wójcik nie mógł być zrelaksowany. I nie chodziło tylko o jego stawkę, ale też problemy, jakie dotknęły przed nim jego drużynę. Z powodu kontuzji z kadry wypadli napastnicy Radosław Gilewicz i Maciej Żurawski, pomocnik Sławomir Majak, a za dwie żółte kartki pauzował Tomasz Iwan. Pod znakiem zapytania stał też występ narzekającego na uraz Krzysztofa Nowaka.
Humoru Wójcikowi na pewno nie poprawił też sparing z reprezentacją złożoną z mazowieckich trzecioligowców. Chociaż reprezentacja Polski wygrała 4:0, to selekcjoner nie mógł być zadowolony ze skuteczności swoich zawodników, którzy mieli problemy z pokonaniem bramkarza Dolcanu Ząbki - Marcina Wojtasika.
- Nieudolność napastników? Ten mecz miał pokazać w jakiej formie fizycznej i psychofizycznej są zawodnicy. Gwarantuję, że mecz ze Szwecją będzie wyglądał zupełnie inaczej. Ale chciałbym, żeby zakończył się tak jak ten - mówił po sparingu Wójcik.
Mimo przeciętnej formy napastników selekcjoner nie odszedł od pomysłu wystawienia w Sztokholmie ofensywnego składu. Wójcik nie chciał popełnić błędu sprzed kilku miesięcy, gdy na Wembley w podstawowej jedenastce wystawił aż sześciu obrońców, a jego taktyka okazała się kompletnie nietrafiona.
- Jeżeli zagramy w miarę ofensywnie, tak jak z Bułgarią czy nawet z Anglią u siebie, to jestem spokojny o wynik. Najważniejsze to grać daleko od własnej bramki, na 40., 50. metrze - mówił bramkarz Adam Matysek.
- Te dwa lata z trenerem Wójcikiem to było liceum. Zdawaliśmy do następnych klas, ale też brakowało świadectw z czerwonym paskiem. Teraz czeka nas egzamin maturalny. Tyle że piekielnie trudny. W obcej szkole, z neutralnymi, wymagającymi nauczycielami. Nawet ściągać nie będzie można. Zagramy nie jak o mistrzostwo Europy, ale jak o dwa mistrzostwa Europy - zapowiadał Radosław Michalski.
Wójcik nie blefował i na mecz w Sztokholmie zdecydował się na ofensywną taktykę. W podstawowym składzie znalazł się nie tylko duet napastników Andrzej Juskowiak i Mirosław Trzeciak, ale za nimi ustawiony został też atakujący Legii Sylwester Czereszewski.
- Grając z tak silnym rywalem, nie możemy myśleć tylko o obronie, ale też o stwarzaniu sobie sytuacji do strzelenia gola. Mamy jasny cel i chcemy go osiągnąć nie poprzez szukanie remisu, a chęć wygranej - mówił Wójcik tuż przed meczem. - Trener dał znak, że chce zaatakować i szybko zdobyć bramkę - przewidywał współkomentujący mecz, Jan Tomaszewski.
Taktyka i nastawienie to jedno, boisko - drugie. Mimo że Polacy w Sztokholmie mieli atakować, to do przerwy nie oddali celnego strzału. Najgoręcej pod bramką Hedmana zrobiło się, gdy niecelne uderzenie sprzed pola karnego oddał Trzeciak. Ale Szwedzi też nie atakowali. W pierwszej połowie oddali tylko jeden celny strzał na bramkę Matyska. Po 45 minutach bezbarwnego meczu było 0:0, ale cała Polska była usatysfakcjonowana.
- Drugą połowę zaczniemy nie tylko bez zmian w składzie, ale też bez zmiany taktyki. Nie będziemy się bronić, będziemy szukać okazji do zdobycia bramki - przekonywał w przerwie asystent Wójcika, Edward Klejndinst.
Nasza gra nie zmieniła się jednak aż do 64. minuty, kiedy gola na 1:0 dla Szwecji strzelił Kennet Andersson. Do Fredrika Ljungberga, który chwilę wcześniej minął Czereszewskiego, wyskoczyli Tomasz Wałdoch i Jacek Zieliński. Zawodnik Arsenalu wykorzystał powstałą dziurę, zagrywając do Anderssona, który w sytuacji sam na sam nie dał szans Matyskowi.
- Mój błąd sprawił, że cały wysiłek poszedł na marne. Wystarczyła chwila nieuwagi i Andersson strzelił bramkę. Zamiast zostać przy nim, poleciałem do Ljungberga - po meczu kajał się Wałdoch. Nie było jednak tak, że pierwszy gol dla Szwedów załamał naszą reprezentację.
Mimo że gospodarze mieli szanse na kolejne gole, to Polacy wreszcie zaatakowali. Okazje mieli Michalski, Nowak i Paweł Kryszałowicz. Strzał pierwszego został zablokowany, drugi uderzył niecelnie, a trzeciego zatrzymał Hedman.
- To był bardzo dobry mecz w naszym wykonaniu, jeden z lepszych w ostatnich latach. Zwłaszcza druga połowa, ale były gorsze spotkania, w których mieliśmy więcej szczęścia - podsumowywał komentujący mecz Szwecja - Polska Grzegorz Kalinowski. I nagle zamilkł, oddając głos rozradowanym kibicom gospodarzy
- To koniec. Polska nie zagra w barażach o Euro 2000. Cieszą się Anglicy, cieszą się Szwedzi. Polska za burtą - dodał chwilę po tym, jak w trzeciej minucie doliczonego czasu gry gola na 2:0 dla Szwedów strzelił Larsson.
- Podjęliśmy walkę ze Szwedami, ale okazało się, że umiejętności jeszcze nie te. Nie mamy takiego potencjału jak nasi rywale. Do ostatniego meczu eliminacji spełnialiśmy oczekiwania, choć były one wyższe niż nasze możliwości. Nie od razu można wybrnąć z kryzysu, w jakim się znaleźliśmy. Przykro mi, że zawiedliśmy kibiców, którzy czekali na remis - powiedział po meczu Wójcik.
- Po pierwszej połowie wydawało się, że jest dobrze. Gra była zachowawcza, nikt nie forsował tempa. Po przerwie, tak jak w Chorzowie, wystarczył jeden błąd, jedno zagapienie się i było po meczu. Nie mogę sobie darować, że nie wyrównaliśmy. Co dalej? Nie wiem. Ciężko będzie budować reprezentację od początku. Od lat, kiedy zmieniali się trenerzy, każdy powoływał 75 procent tych samych graczy - dodawał Michalski, który czuł, że wraz z przegranymi eliminacjami w kadrze szykują się zmiany.
- Zawsze oceniałem tę kadrę jako fachowiec, a nie patriota idiota. Ja z nikim nie chcę i nie chciałem się kłócić. Bo wszyscy dmuchamy w jedną trąbę. Jestem za tym, żeby Wójcik został na swoim stanowisku. Popełnił sporo błędów, ale nie myli się ten, który nic nie robi. Trener przywrócił nadzieję kibicom, tchnął wiarę w piłkarzy i odniósł wiele zwycięstw - bronił selekcjonera Tomaszewski.
Wydawało się, że mimo porażki w eliminacjach, wygasający z końcem roku kontrakt Wójcika zostanie przedłużony. Zwłaszcza że selekcjonera bronił ówczesny prezes PZPN, Michał Listkiewicz. - Przegraliśmy te eliminacje w dobrym stylu i nie ma co robić nerwowych ruchów - przekonywał.
I dodał: - Dotychczasową pracę Wójcika oceni wydział szkolenia, w którym są m.in. Henryk Apostel i Andrzej Strejlau. Decyzję podejmiemy najpóźniej w listopadzie. Nie będzie tak, że trener podyktuje nam swoje warunki. Zaproponujemy maksimum, na co nas będzie stać.
Mimo rozmów i zapowiedzi kontrakt Wójcika nie został jednak przedłużony. Od 1 stycznia 2000 roku selekcjonerem reprezentacji Polski był już Jerzy Engel, który zaprowadził naszą drużynę na mistrzostwa świata w Korei Południowej i Japonii.