Michniewicz stanął jak wryty. Dwa razy. Kibice w Glasgow chcieli jednak coś innego

Bartłomiej Kubiak
Kibice reprezentacji Polski na stadionie w Glasgow byli niecierpliwi. Cierpliwy, choć na początku mocno stremowany, był za to Czesław Michniewicz. W jego debiucie Polska zaczęła słabo, ale grała do końca - w 94. minucie Krzysztof Piątek z rzutu karnego wyrównał wynik meczu ze Szkocją na 1:1.

Nerwy u nowego selekcjonera widać było już na rozgrzewce. Trudno było wtedy dostrzec na twarzy Czesława Michniewicza choćby zalążek uśmiechu. Ale to zrozumiałe, bo w czwartek 52-letni szkoleniowiec debiutował w roli trenera seniorskiej reprezentacji Polski. Pod koniec stycznia, gdy był przedstawiany na konferencji prasowej, sam zwracał uwagę na to, że dorosła i młodzieżowa kadra to zupełnie inny poziom prestiżu, stresu, emocji, wszystkiego.

Zobacz wideo Michniewicz dotrzymał słowa. Wielki nieobecny reprezentacji Polski [SPORT.PL LIVE #16]

Ten stres w czwartek był u trenera widoczny. Kiedy z głośników puszczano szkocki hymn, a Michniewicz zastygł w bezruchu tak mocno, że wyróżniał się na tle ludzi ze swojego sztabu, myśleliśmy, że trema tak prędko nie puści. Ale na szczęście puściła i to całkiem szybko, bo wraz z pierwszym gwizdkiem Michniewicz zaczął pokrzykiwać, ustawiać zespół, a nawet bić brawo w sytuacjach, w których nikt z naszych kadrowiczów nie zrobił nic spektakularnego i teoretycznie na żadne brawa nie zasłużył.

Później Michniewicz, jakiego dobrze znamy

Ale no właśnie: teoretycznie, bo dla Michniewicza futbol ma jednak trochę inny wymiar. I przekonaliśmy się o tym już w poprzednich latach - podczas jego wieloletniej pracy w klubach ekstraklasy oraz w reprezentacji młodzieżowej, kiedy obecny selekcjoner dawał do zrozumienia i udowadniał, że defensywa i zrozumienie wśród obrońców to są dla niego fundamenty piłki. I nie inaczej to wyglądało w czwartek w Glasgow.

"Przesuń, przesuń" - sygnalizował Michniewicz trójce obrońców, by ci podeszli bliżej środkowej linii boiska. To była 6. minuta, Polacy mieli wówczas stały fragment gry - rzut wolny po faulu na Jakubie Moderze, na początku meczu najbardziej poturbowanym reprezentancie Polski. Wtedy Michniewicz domagał się ustawienia bliżej bramki Szkotów, ale trzeba przyznać, że znacznie częściej wyciągał rękę w drugą stronę. Podpowiadał piłkarzom, by pilnowali swoich sektorów i nie zostawiali się bez wzajemnej asekuracji.

W skrócie - zaczął pracę z kadrą od tego, o czym wspominaliśmy na wstępie, czyli od układania gry w obronie.

 

I kibice z Polski, którzy oczekiwali czegoś innego

Kibice z Polski w czwartek domagali się jednak zupełnie czegoś innego. 18., 28.,  31. i 43. - to w tych minutach głośny polski sektor na stadionie w Glasgow wykrzykiwał znane z wielu meczów kadry "My chcemy gola". Zamiast gola, było jednak przesuwanie, wybijanie i obrona. Momentami rozpaczliwa i na oślep, ale też nieporadna - jak w 10. minucie, kiedy Nathan Patterson - mijając Arkadiusza Recę, Grzegorza Krychowiaka, Jana Bednarka i Kamila Glika - przebiegł z piłką kilkadziesiąt metrów.

Krychowiak i Reca to dwaj piłkarze, o których w ostatnich dniach często mówił Michniewicz. O tym drugim bez nazwiska, ale wiadomo było, że to właśnie ci zawodnicy mieli udowodnić trenerowi, że warto na nich postawić w finale baraży. Ale nie udowodnili, a szczególnie Reca. Z drugiej strony, gdyby występ we wtorkowym barażu zależał od meczu ze Szkocją, to pewniaków do składu nie widać.

No, chyba że mówimy o Łukaszu Skorupskim, który w ostatniej chwili zastąpił narzekającego na drobny uraz Wojciecha Szczęsnego. Rezerwowy bramkarz kadry, który na co dzień występuje w Bolonii, w czwartek w Glasgow zaliczył bardzo solidny występ. Szczególnie w pierwszej połowie, kiedy kilka razy ratował zespół - przed zejściem do szatni przy boisku czekał na niego Michniewicz oraz rzecznik kadry Jakub Kwiatkowski, który poklepał Skorupskiego po plecach.

"Ale że jak to, Lewandowski ma nie grać?"

- Och, daj spokój! Ale że jak to, Lewandowski ma nie grać? - dziwili się szkoccy kibice, którzy ostatnie godziny przed meczem umilali sobie w barze w centrum Glasgow. Ich zdziwienie można zrozumieć, bo Michniewicz w środę mówił tak: - Tak, bierzemy pod uwagę to, by kibice zobaczyli najlepszego piłkarza na świecie. Nie wiem, czy od początku, ale usiądzie na ławce. Proszę, niech pan przekaże kibicom, że Lewandowski w czwartek na pewno pojawi się na stadionie. Że te pieniądze, które zapłacili za bilety, to nie są pieniądze stracone - uśmiechał się Michniewicz.

Szkoci w ostatnich dniach - co zrozumiałe - najwięcej rozprawiali właśnie o Lewandowskim. Rozkładali jego grę na czynniki pierwsze, zastanawiali się, jak na jego tle wypadnie Scott McTominay. Nominalnie środkowy pomocnik Manchesteru United, który z Polską miał jednak zagrać jako stoper. No i zagrał. Problem w tym, że nie przeciwko Lewandowskiemu, a Arkadiuszowi Milikowi i Krzysztofowi Piątkowi, który w 28. minucie wszedł na boisko, gdy urazu doznał Milik. Kapitan naszej reprezentacji cały mecz przesiedział na ławce rezerwowych.

I o ile dla nas to zrozumiała decyzja, bo we wtorek Polskę czeka dużo ważniejsze spotkanie o awans na mundial i warto było oszczędzać na nie Lewandowskiego, o tyle dla Szkotów - już niekoniecznie. Tym bardziej po słowach Michniewicza, które nie zostały tutaj odebrane jako żart, tylko jako zapowiedź, że najlepszy piłkarz świata - jak selekcjoner nazwał Lewandowskiego - w czwartek na Hampden Park chociaż na chwilę pojawi się na boisku.

Błąd łatwy do naprawienia

Im dłużej trwał ten mecz bez Lewandowskiego, tym wydawało się, że plan Michniewicza znowu może wypalić. Selekcjoner dość spokojnie przyglądał się sytuacji na boisku, choć dla większości polskich obserwatorów jasne było, że jest kiepsko. Natomiast Michniewicz był spokojny - nawet w 65. minucie nie był specjalnie zły, kiedy rezerwowy Sebastian Szymański zagrał dokładne podanie w kierunku Krzysztofa Piątka, którego strzał z linii bramkowej wybił pomocnik Billy Gilmour. Polska prowadziłaby wtedy 1:0.

Michniewicz w drugiej połowie cały czas przechadzał się wzdłuż bocznej linii i co jakiś czas korygował ustawienie, coś podpowiadał, nadal bił brawo po udanych wybiciach. Aż przyszła 68. minuta. Wtedy znowu - jak przed meczem podczas szkockiego hymnu - stanął jak wryty. Wyglądał wtedy tak, jakby do niego dotarło, że pracę tutaj trzeba zacząć od zupełnych podstaw, czyli od stałych fragmentów gry.

Powody do takich przemyśleń dał mu przede wszystkim Krystian Bielik, który w czwartek wszedł na boisko z ławki jako stoper. To waśnie on w 68. minucie w polu karnym - gdzie John McGinn dorzucał piłkę z rzutu wolnego - nie upilnował Kierana Tierney'a. Błąd był prosty, ale teoretycznie też łatwy do naprawienia. Szczególnie przez Michniewicza, bo on zawsze dbał mocno o wyrobienie u piłkarzy odpowiednich nawyków przy stałych fragmentach gry.

W czwartek ten błąd Bielika nie okazał się aż tak kosztowny, bo Michniewicz ostatecznie w swoim debiucie nie przegrał - w doliczonym czasie rzut karny wywalczył i wykorzystał Piątek. Szkocja - Polska 1:1, ale nie ma wątpliwości, że dla nas ten wynik jest lepszy niż gra.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.