Krychowiak ujawnia Sport.pl, co działo się w Rosji. "W porę zrobiłem przelew"

Dawid Szymczak
Grzegorz Krychowiak w rozmowie ze Sport.pl opowiada, jak wojna w Ukrainie wpłynęła na jego karierę, jak zmieniła się atmosfera w Krasnodarze, co musiał tłumaczyć Rosjanom i jaka była ich reakcja na oświadczenie reprezentantów Polski. Środkowy pomocnik wskazuje też podstawową różnicę między Paulo Sousą a Czesławem Michniewiczem.

Z Krychowiakiem rozmawialiśmy w środę po południu, przed ostatnim treningiem kadry w Glasgow. Dzień wcześniej polski pomocnik udzielił wywiadu portalowi Meczyki, w którym opowiedział o kulisach transferu z Krasnodaru do AEK Ateny. Zaprzeczył, że stał na czele buntu zagranicznych piłkarzy i potwierdził, że negocjował również wypożyczenie do Legii Warszawa. Staraliśmy się nie poruszać tych samych wątków.

Zobacz wideo Ivan zabrał piłkę i uciekł z mamą do Polski. "Syn pyta: mój dom jeszcze stoi?"

Dawid Szymczak: W social mediach sam odpisuje pan na komentarze. Ostatnio więcej pojawia się hejtu czy pochwał i uznania?

Grzegorz Krychowiak: - Zależy po której stronie. W Rosji bardzo negatywnie odebrali naszą decyzję, że nie chcemy z nimi grać, ale w Polsce i w całej Europie byliśmy chwaleni. Podobnie było z moją decyzją o pójściu na wypożyczenie do końca tego sezonu. Natomiast gdy ją podejmowałem, w ogóle nie patrzyłem na to, jak zostanie przyjęta. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Czułem, że tak po prostu trzeba postąpić i zaakceptować konsekwencje. Z kolei w klubie nie spotkałem się z krytyką. 

Pan jako jedyny z polskich piłkarzy grających w lidze rosyjskiej udostępnił wspólne oświadczenie reprezentantów Polski, w którym jasno napisaliście, że nie zagracie z Rosją. Musiał pan później tłumaczyć w Rosji, skąd taka decyzja?

- Były takie rozmowy. Zupełnie inne są konsekwencje podjęcia takiej decyzji, gdy na co dzień gra się we włoskim czy niemieckim klubie. Tam jest to odbierane inaczej niż w Rosji.

Poczuł pan na własnej skórze siłę rosyjskiej propagandy i spotkał kogoś, kto pytał, czemu w ogóle chce pan odejść z klubu, skoro w Ukrainie nie ma żadnej wojny, a prowadzona jest jedynie "akcja denazyfikacyjna"?

- Może nie aż tak, ale rzeczywiście pewne osoby nie rozumiały mojej decyzji. Pytały, dlaczego chcę odejść.

Jak wojna wpłynęła na atmosferę w zespole? Mateusz Ponitka, kapitan koszykarskiej reprezentacji Polski, przyznał, że w Zenicie Sankt Petersburg, mimo niekiedy wieloletnich znajomości, pojawił się pewien dystans między Rosjanami a obcokrajowcami.

- Nie odczułem tego. Widzę, że po tym, jak Rosja zaatakowała Ukrainę, wiele ludzi w Europie przyjmuje antyrosyjską postawę. Trzeba jednak pamiętać, że większość Rosjan nie chce tej wojny i nie popiera tych działań. Nie było tak, że ja sprzeciwiłem się wojnie i stałem się w klubie czyimś wrogiem. Absolutnie. Relacje się nie zmieniły. Nie czułem, żeby ktoś patrzył na mnie inaczej niż dotychczas.

Ale pewnie tematy w szatni nieco się zmieniły.

- Rozmowy dotyczyły głównie piłkarskich konsekwencji tego, co się dzieje na Ukrainie i wprowadzanych sankcji: czy będziemy grać z Rosją, czy FIFA zmieni decyzję, czy liga wystartuje, itd. Informacji pojawiało się mnóstwo. Rozmów stricte o polityce sobie nie przypominam.

A jak zareagowały na to wszystko władze klubu?

- Ze zrozumieniem dla piłkarzy, którzy chcą odejść. Była część zawodników, którzy rozwiązali kontrakty, bo i tak wygasały im w czerwcu. Inni zawiesili swoje umowy i wyjechali z Rosji bez gwarancji gry w innym klubie. Ja nie chciałem siedzieć na kanapie, więc musiałem znaleźć rozwiązanie, które pozwoli mi odejść z Rosji, ale dalej grać w piłkę. Z czasem FIFA zmieniła przepisy transferowe i mogłem szukać nowego klubu.

Do AEK Ateny jest pan wypożyczony. Część pana rzeczy została jeszcze w Rosji?

- Mieszkanie w Krasnodarze cały czas mam i zostawiłem tam większość rzeczy, bo lecąc do Grecji, musiałem spakować się w dwie walizki. Trudno powiedzieć, co będzie, gdy skończy się sezon i moje wypożyczenie. Staram się nie myśleć, co będzie latem, tylko skupić na jak najlepszej grze. Teraz jestem na zgrupowaniu, mam do rozegrania najważniejszy mecz w tym roku, a później wrócę do Aten, żeby pomóc klubowi awansować do europejskich pucharów.

Oberwał pan przez sankcje nałożone na rosyjskie banki?

- W porę udało mi się zrobić przelew.

Wątpliwości wrócą latem, gdy skończy się pana wypożyczenie do Aten. Granie w Rosji prawdopodobnie dalej będzie tak samo kłopotliwe, jak w tym momencie. Co wtedy?

- Nie wiem. To jedyna prawdziwa odpowiedź w tym momencie. W czerwcu wracam do klubu, siadam do stołu z władzami i rozmawiamy o przyszłości. Wtedy zobaczymy, co będzie dalej.

Ale na brak zainteresowania pan nie narzekał, bo pytały o pana kluby z Niemiec i Hiszpanii. Teraz ich federacje nie pozwoliły rejestrować piłkarzy poza tradycyjnym oknem transferowym, ale latem będzie to możliwe.

- Tak, dostałem wiele telefonów, z których jednak nic nie wynikało, bo nie zgadzały się federacje. Wybrałem ofertę z Grecji, tutaj mogłem grać do końca tego sezonu, a w dodatku wszystko zostało przeprowadzone bardzo szybko. Zależało mi na czasie, żeby jeszcze przed zgrupowaniem kadry wystąpić w meczu.

Grecy wydają się zachwyceni, że trafił pan do ich ligi. Niedzielny mecz z PAOK Saloniki był zapowiadany jako debiut Krychowiaka, AEK przygotował obszerną relację z pana pierwszego treningu. Jak minęły te pierwsze dni?

- Bardzo dobrze. Czuję duży szacunek ze strony klubu i chęć pomocy. Po pierwszym meczu jestem jednak bardzo rozczarowany. Złapałem przed nim grypę i nie byłem dobrze przygotowany. Nie zagrałem na swoim normalnym poziomie i czułem duży zawód, że ten debiut tak wypadł.

A dzisiaj ze zdrowiem wszystko jest już w porządku?

- Może jeszcze nie na sto procent, ale z dnia na dzień jest coraz lepiej i jestem gotowy do gry ze Szkocją. Wszystkie treningi na zgrupowaniu przepracowałem zgodnie z planem, nie miałem żadnej taryfy ulgowej, więc selekcjoner wie, że może na mnie liczyć.

Dostrzegł pan już jakieś różnice między Czesławem Michniewiczem a Paulo Sousą?

- Kontakt i rozmowa są zupełnie inne. Wymiana zdań jest teraz łatwiejsza.

Co ma pan na myśli? Bo chyba nie chodzi jedynie o kwestie językowe.

- Nie, to nie ma nic wspólnego z językiem. Chodzi ogólnie o komunikację: wymianę myśli, pomysłów, spostrzeżeń. Uważam, że dobrze jest, gdy trener nie tylko mówi coś do zawodników, ale też ich słucha, bo gdy zaczyna się mecz, to piłkarze są na boisku i muszą się czuć komfortowo. Rozmowy w tym pomagają.

Czyli chwali pan sobie spotkanie z Czesławem Michniewiczem w Hiszpanii, gdzie był pan na obozie przygotowawczym z Krasnodarem? Selekcjoner opowiadał później, że każdego z was pytał, jak gra w klubie, jakie ma konkretnie zadania na boisku, by później przenieść i wpasować to w grę reprezentacji. Pana zadania jakoś się zatem w kadrze zmienią?

- Wydaje mi się, że nadal będę najbardziej defensywnym pomocnikiem, więc większych zmian nie będzie. Ale tak, jestem z tego spotkania zadowolony. Inteligentny trener to taki, który dobiera taktykę do zespołu, a nie odwrotnie - że jest taktyka i za wszelką cenę musimy grać według niej, a mniej patrzymy na charakterystykę poszczególnych piłkarzy.

No tak, Bartosz Bereszyński pewnie nie jest urodzonym półprawym stoperem, jak chciał tego Paulo Sousa. Z hybrydowym ustawieniem też był u nas problem.

- Nie ma sensu wracać do poprzedniego selekcjonera i analizować jego pomysłów. Za chwilę mamy bardzo ważny mecz, więc patrzymy już tylko do przodu.

Zanim jednak finał barażów, zagracie towarzysko ze Szkotami. I znów będzie pan w centrum uwagi, bo nawet Czesław Michniewicz przyznał, że ten mecz jest rozgrywany w dużej mierze pod pana. Czuje pan przez to dodatkową presję?

- Nie można patrzeć tylko w terminarz oficjalnych meczów i wnioskować, że ostatni raz zagrałem 5 grudnia. Później miałem krótkie wakacje i aż półtoramiesięczny okres przygotowawczy, podczas którego rozegraliśmy sporo sparingów. Fizycznie czuję się bardzo dobrze. Wojna sprawiła, że zamiast trzech oficjalnych meczów przed zgrupowaniem reprezentacji, rozegrałem jeden. Te konsekwencje nie są aż tak poważne. Gorzej to wygląda na papierze niż w rzeczywistości. Jestem gotowy.

Ile wiecie już o reprezentacji Szwecji lub reprezentacji Czech?

- Czasu mamy mało, więc na razie skupialiśmy się na naszej grze. Wiemy, jak trener chce bronić i atakować. Znamy założenia, mamy je przetrenowane. Pewne rzeczy są uniwersalne i pasują pod obu rywali, więc je też przerabiamy. Ale szczegółami zajmiemy się, gdy już będzie wiadomo, z kim zagramy.

Mecz ze Szkocją będzie dla was próbą generalną czy raczej postaracie się jeszcze bardziej rozmyć obraz przeciwnikom i dodatkowo namieszać w głowie selekcjonerom Szwecji i Czech?

- Nasi przeciwnicy i tak nie będą mieli za dużo materiału do analizy, ani za wiele czasu. Myślę, że dla Czesława Michniewicza ważne będą minuty, które poszczególni piłkarze zdążyli przed tym zgrupowaniem rozegrać. Kto ma ich dużo, bo od kilku tygodni gra co trzy dni, pewnie niewiele zagra w Glasgow. Kto ma ich niewiele, jak ja, najpewniej będzie je zbierał. Takiego klucza się spodziewam. Na końcu chodzi przecież o to, żeby każdy z nas indywidualnie był jak najlepiej przygotowany do finału barażów.

Z kim chciałby się pan w nim spotkać?

- Szwedzi i Czesi prezentują podobną klasę, będą trudnymi przeciwnikami, więc nie mam szczególnych preferencji. Choć jest w nas pewna żądza rewanżu na Szwedach za porażkę w Euro.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.