Przygotujcie się. Cyrk z Michniewiczem dopiero rusza w trasę. Międzynarodową

Michał Kiedrowski
Chciałbym przypomnieć, że w sporcie obowiązują znacznie wyższe standardy niż w wielu innych dziedzinach życia. Fair play nie polega na tym, żeby faulować tak, żeby sędzia nie widział.

Gdy słyszę słowa: "według prawa jest niewinny, bo sąd go nie skazał", to od razu przypomina mi się jeden z najsłynniejszych korupcyjnych skandali w historii sportu. W 1919 baseballiści Chicago White Sox ustawili finały ligi – World Series. Przekupił ich do tego nowojorski gangster Arnold Rothstein. White Sox byli murowanymi faworytami do zdobycia tytułu, a Rothstein zarabiał, grając na pewniaka na ich rywala – Cincinnati Reds. 

Zobacz wideo

Jak White Sox stali się Black Sox

Sprawa wyszła na jaw i ośmiu zawodników – w tym jeden z najlepszych zawodników w historii baseball Shoeless Joe Jackson – zasiadło na ławie oskarżonych. Postawiono im zarzut zmowy w celu dokonania oszustwa. Ława przysięgłych orzekła jednak, że są niewinni. Ówczesny komisarz ligi – czyli jej zarządca – Keneswa Mountain Landis stwierdził jednak, że wyrok go nie obchodzi, choć on sam był prawnikiem i sędzią federalnym. Wszyscy oskarżeni zostali dożywotnio zawieszeni przez Landisa i już nigdy nie zagrali w USA w baseball na profesjonalnym poziomie. "Niezależnie od wyroku ławy przysięgłych baseball ma moc, by bronić się przed oszustami zarówno w swoim kręgu, jak i poza nim" – powiedział Landis. 

Afera została potem nazwana "Black Sox Scandal" i doczekała się ekranizacji oraz wielu wzmianek w pop kulturze – np. w "Wielkim Gatsby'm", czy "Ojcu Chrzestnym", gdzie jeden z bohaterów mówi: "Pokochałem baseball od momentu, gdy Arnold Rothstein ustawił World Series".

Futbolista Ray Rice też nie został skazany. Wszyscy jednak widzieli, jak przywalił swojej dziewczynie w windzie po kłótni na wakacjach. Nic już nie dało, że ożenił się z nią kilka tygodni później. Nic nie dała skrucha. Liga NFL zawiesiła go tylko na kilka meczów, ale on i tak nie wrócił, bo żaden zespół nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Drugiej szansy nie dostał. 

Colin Kapaernick stał się ikoną, której nikt nie chciał

Tak jak Colin Kapaernick, który stał się ikoną ruchu Black Lives Matters. To quarterback San Francisco 49ers zaczął słynne protesty podczas amerykańskiego hymnu, gdy siedział na ławce rezerwowych w czasie odgrywania "Gwieździstego sztandaru" przed meczem z Green Bay Packers. Liga nigdy go nie zawiesiła. Wręcz przeciwnie. Praktycznie każdy zapytany o Kapaernicka człowiek związany z futbolem amerykańskim miał dobre zdanie o sportowych umiejętnościach tego zawodnika. Ale po wygaśnięciu umowy z 49ers Kapaernick już nigdy w zawodowym futbolu nie wystąpił. Nie pomogły ani połajanki największych amerykańskich mediów, krytykujących właścicieli klubów za to, że Kapaernick nie dostał kolejnej szansy. Nie pomogły pokazy formy dla wszystkich 32 drużyn ligi. 

Wyjaśnienie jest proste. Bynajmniej nie chodziło o poglądy sportowca. Nikt Kapaernicka nie chciał, bo każdy wiedział, że w momencie jego zatrudnienia, to co najważniejsze dla klubu, czyli sport, zejdzie na drugi plan. Żaden trener nie chciał mieć tłumów dziennikarzy na treningach, którzy nagabywaliby rozgrywającego o kolejne komentarze do wydarzeń politycznych. Właściciele nie chcieli cyrku medialnego wokół klubu, który rozpraszałby Kapaernicka i jego kolegów z drużyny. 

Cezary Kulesza zafundował kadrze cyrk przed każdym meczem

A taki cyrk zafundował właśnie reprezentacji Polski Cezary Kulesza. Jego rozmiary mogły zaskoczyć prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej, czego najlepszym dowodem pierwsza konferencja nowego selekcjonera Czesława Michniewicza.  

A przecież Kulesza i Michniewicz powinni być na to przygotowani. Teraz przy każdym meczu kadry 711 połączeń telefonicznych do tzw. szefa piłkarskiej mafii "Fryzjera" będzie odgrywane przez media w Polsce i w kraju rywala kadry. W tym drugim może nawet jeszcze bardziej niż u nas – każdy dziennikarz, wie, że  warto podgrzać atmosferę przed meczem. Na pytania o liczbę 711 będą musieli odpowiadać trenerzy i piłkarze. I publicznie, i prywatnie. Sami zawodnicy też pewnie będą się zastanawiać i dyskutować, jak to było z tymi telefonami. A najgorzej będzie po porażkach. Memy z motywem: "Czesiu, trzeba było dzwonić!", będą oczywiście żenujące, ale wszechobecne.  

711 połączeń z "Fryzjerem" nie zbuduje Michniewiczowi autorytetu wśród piłkarzy

Żeby zamknąć usta krytykom, Michniewicz musiałby się okazać drugim Kazimierzem Górskim, który jako trener sięgnął z kadrą po medal mistrzostw świata. A szansa na to jest tym mniejsza, że Górski miał wśród piłkarzy autorytet. A o to Michniewicz będzie musiał wśród zawodników na co dzień pracujących z fachowcami z Włoch, Niemiec czy Anglii, dopiero zawalczyć. I tu 711 połączeń z "Fryzjerem" będzie gigantycznym obciążeniem. 

I jeszcze jedno przypomnienie. Drużyna, którą poprowadzi Michniewicz, nazywa się reprezentacja Polski, a nie kadra PZPN. Słowa "Polska" i "korupcja" będą pojawiały się teraz w mediach przy każdym ważniejszym meczu naszej drużyny. Jednym słowem: gratulacje. 

Więcej o: