Nie mam żadnych wątpliwości, że wszystko w polskiej piłce kręci się wokół Roberta Lewandowskiego. Najlepszy piłkarz świata ostatnich dwóch sezonów – czego potwierdzeniem była nagroda FIFA – czy tego chce, czy nie, odpowiada w polskiej piłce za wszystko.
Choćby za to, że zwolnił Jerzego Brzęczka. Oczywiście to nie odbyło się tak, że nagle zadzwonił do ówczesnego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej i powiedział: "Zbyszek, zrób z nim coś". Nie, tak pewnie nie było. Jednak czy wymowne milczenie po pytaniu Jacka Kurowskiego: "Jaki był plan na mecz z Włochami?", nie było dostatecznym znakiem, że Lewandowski Brzęczka w kadrze ma już dość? Oczywiście, potem napastnik Bayernu Monachium stanowczo zapewniał, że ze zwolnieniem trenera nie miał nic wspólnego. I powiem szczerze: szkoda. Szkoda, że nie on osobiście go zwolnił, jako ten najważniejszy w polskiej piłce. Wszystko byłoby wtedy na swoim miejscu.
Zbigniew Boniek jest inteligentny i doskonale mógł zrozumieć Lewandowskiego bez słów: najlepszy polski piłkarz w historii marnuje karierę reprezentacyjną. Dlatego zaryzykował ze zwolnieniem Brzęczka i zatrudnieniem Paulo Sousy. Portugalczyk też rozumiał, na czym polega jego rola w reprezentacji. Miał dać Lewandowskiemu to, czego mu w kadrze brakowało za Brzęczka. I to się Sousie udało. "Siwy bajerant" popełnił masę innych błędów, ale z podstawowego zadania wywiązał się doskonale. Za kadencji Brzęczka w 24 meczach najlepszy snajper w historii Polski strzelił zaledwie osiem goli. Za Sousy Lewandowski trafił do bramki 11 razy w 15 meczach. Średnio rzecz biorąc - dwa razy częściej.
A najlepszym przykładem, jak Sousa wywiązuje się ze swojej roli wobec Lewandowskiego, był mecz z Węgrami, w którym napastnik Bayernu nie zagrał. Tuż po meczu Portugalczyk winę za porażkę i niewłączenie Lewandowskiego do składu wziął tylko na siebie, choć później okazało się, że decyzja nie należała do niego.
Mecz z Węgrami pokazał też, jak bardzo wszystko w polskiej piłce kręci się wokół Lewandowskiego. Oczywiście decyzja o jego braku w składzie była dużym błędem. I wielu kibicom umknęło, że i bez Lewandowskiego Polacy z Węgrami powinni na swoim boisku wygrać. Piłkarze, którzy wtedy na Narodowym zagrali, udowodnili, że bez kapitana drużyny są jak dzieci we mgle. Jednak ich nieudolność i miernota zostały przykryte przez nieobecność Lewandowskiego.
I prawdopodobnie każdy w PZPN wie, że na napastnika Bayernu, trzeba chuchać i dmuchać. Kiedy on skończy karierę, to będzie z polską reprezentacją jak z NBA po Michaelu Jordanie. Gdy koszykarz wszech czasów odszedł z ligi, oglądalność finałów z roku na rok spadła o 45 procent.
Przypomnę tylko, że w 1998 roku Jordan zakończył karierę, bo Chicago Bulls nie przedłużyli kontraktu z trenerem Philem Jacksonem. W żadnym innym klubie i z żadnym innym szkoleniowcem koszykarz nie chciał już grać. Właściciel Bulls Jerry Reinsdorf i menedżer Jerry Krause się nie ugięli - Chicago do dziś czeka na kolejny tytuł mistrza NBA.
PZPN powinien z tej historii wyciągnąć wnioski. To Lewandowski powinien wybrać trenera reprezentacji, bo to on jest najważniejszą postacią polskiej piłki. Nie ujmując nic prezesowi Cezaremu Kuleszy, on jest tylko – przepraszam za wyrażenie – sługą talentu mistrza. Lewandowski napędza związkowi umowy sponsorskie i pieniądze kibiców. Jeśli okaże się, że nowy trener wybrany przez prezesa PZPN, nie sprawi, że reprezentacja pod wodzą Lewandowskiego odniesie sukces, to będziemy mieli powtórkę katastrofy. A Lewandowski już nie ma czasu na eksperymenty. Jego wielka kariera bez sukcesu w kadrze będzie na zawsze miała nieusuwalną rysę. Jeśli nowy trener kadry Lewandowskiemu nie podpasuje, zwolni go szybciej niż Brzęczka.
Wiadomo oczywiście, że to nie Lewandowski będzie zbierał oferty i prowadził negocjacje, ale do niego powinien należeć głos rozstrzygający. Jasno i dobitnie wyrażony, żeby nie było niedomówień.