Zakończyła się telenowela z Paulo Sousą w roli głównej. Portugalski trener zostawił reprezentację Polski i przyjął ofertę brazylijskiego Flamengo Rio de Janeiro. Oficjalnie kontrakt został rozwiązany w środę. Według porozumienia na linii Sousa – PZPN, szkoleniowiec będzie musiał zapłacić związkowi dwa miliony złotych. Ponadto PZPN zaoszczędził kolejne setki tysięcy złotych dzięki temu, że nie musi wypłacać Sousie trzech ostatnich pensji.
Oczywiście, na Sousę spadły gromy. Krytyka wylewa się zewsząd – ze strony kibiców, dziennikarzy, ekspertów i oczywiście samego Cezarego Kuleszy. Swoje trzy grosze postanowili dorzucić nawet piłkarze. Mateusz Klich na Twitterze napisał, że "szkoda strzępić ryja", a Kamil Glik zamieścił zrzut ekranu na którym widać, że zablokował numer do trenera.
Do całego zamieszania odniósł się również Igor Lewczuk, były reprezentant Polski i zawodnik m.in. Legii Warszawa i Girondins Bordeaux. - Gdybym nie zagrał zawrotnej liczby w postaci jednego spotkania u Trenera Sousy, sam bym skomentował tą sytuację. Faktem jednak jest, że fajnie przemawiał i nawet uwierzyłem, że umiem grać w piłkę – napisał zawodnik na Twitterze.
Drogi Lewczuka i Paulo Sousy przecięły się w 2019 roku. Wtedy Lewczuk był zawodnikiem Bordeaux, a trenerem zespołu był właśnie Portugalczyk. Pod wodzą Sousy polski obrońca rzeczywiście zagrał tylko jedno spotkanie. W maju 2019 roku wybiegł na boisku w meczu wyjazdowym z SM Caen. Spotkanie zakończyło się wygraną zespołu Lewczuka 1:0.
Sousa pracował we Francji jeszcze do sierpnia 2020 roku, a Lewczuk wrócił do Legii Warszawa. Aktualnie występuje w II-ligowym Zniczu Pruszków. W reprezentacji Polski zagrał dwa mecze, oba towarzyskie. W 2014 roku za kadencji Adama Nawałki zagrał minutę w meczu z Norwegią (3:0), dwa dni później rozegrał 81 minut w spotkaniu z Mołdawią (1:0).