"Siwy bajerant" oszukał całą Polskę. Cytował JP II, a kłamał do końca. Bezczelnie

Łukasz Godlewski
- Modlę się z wami, aby nigdy się nie poddawać - powiedział Paulo Sousa, cytując Jana Pawła II, podczas pierwszej konferencji prasowej w roli selekcjonera reprezentacji Polski. Po 11 miesiącach opuszcza kadrę niczym tchórz i zostanie zapamiętany w Polsce jako "siwy bajerant", który oszukał kibiców.

Paulo Sousa od samego początku pięknie opowiadał o piłce nożnej i swoich planach (czym zasłużył na prześmiewczą ksywkę "siwy bajerant"), choć fakty go brutalnie zweryfikowały - z 15 meczów kadra pod jego wodzą wygrała zaledwie sześć (po dwa z Andorą, San Marino i Albanią), na Euro 2020 odpadła już po fazie grupowej, a w dodatku w bardzo głupi sposób straciła rozstawienie w barażach el. MŚ 2022. Ale dla Sousy to już nie problem, bo chce zdezerterować jeszcze przed marcowym starciem z Rosją - w dodatku w rozmowie z Cezarym Kuleszą użył absurdalnego i bezczelnego argumentu, że to dobry moment na zmianę (o czym poinformowały "Sportowe Fakty"), czym jeszcze bardziej rozwścieczył prezesa PZPN.

Zobacz wideo Kto następcą Paulo Sousy? Kandydat wydaje się oczywisty. "Nigdy tego nie ukrywał"

Ale sygnałów o tym, że nie traktuje swojej pracy na 100 procent, było już wcześniej wiele - nie mieszkał w Polsce czy regularnie olewał ekstraklasę, nawet takie mecze jak Legia Warszawa - Lech Poznań, gdzie na boisku pojawiło się wielu kandydatów do powołania do reprezentacji Polski. Sousa odpowiadał, że większość kandydatów do gry w kadrze gra w ligach zagranicznych, a sztab jest na tyle szeroki, że i tak wszyscy są obserwowani, ale jak zwracał uwagę Dawid Szymczak w swoim tekście: - Oglądanie piłkarzy to jedno. Mecz ekstraklasy mógłby być dla Portugalczyka okazją do wymienienia myśli z polskimi trenerami i szansą na lepsze zrozumienie środowiska, w którym przyszło mu pracować.

Już to zachowanie przeczyło jego słowom o "procesie" i długofalowej myśli. Wyglądało to trochę tak, jakby pracował w kadrze na pół gwizdka. Porównajmy jego podejście do Roberto Martineza, hiszpańskiego selekcjonera reprezentacji Belgii. - Wielkim argumentem na jego korzyść jest fakt, że nie jest po prostu trenerem - pisał w listopadzie "The Athletic". W 2019 roku, gdy niespodziewanie z funkcji dyrektora technicznego belgijskiej federacji zrezygnował Chris Van Puyvelde (dla identycznej roli w Chinach), Martinez przejął jego funkcję. 

Miało to być jedynie tymczasowe rozwiązanie, ale Martinez łączy tę funkcję z pracą trenera do dzisiaj. I pomagał m.in. przy renowacji obiektów treningowych Proximus, z którego korzysta nie tylko jego kadra, ale również kobieca reprezentacja i drużyny młodzieżowe. Ma również udział w unowocześnianiu narzędzi scoutingowych i analiz tworzonych na rzecz kadry.

- Kompletnie odmienił to, jak postrzegamy rolę selekcjonera reprezentacji Belgii. Zbudowaliśmy struktury, które będą istniały nawet po jego odejściu - tłumaczy Mehdi Bayat, prezes belgijskiego związku. - Moja codzienna praca polega na tym, by zbudować trwałe struktury. Już pracujemy nad MŚ 2026, mamy gotowe plany rozwoju dla wybranych piłkarzy, by osiągnęli najwyższy poziom na tym turnieju - tłumaczył Martinez. Przy tego typu podejściu pomysł Sousy na zgrupowanie dla piłkarzy z ekstraklasy, który tłumaczył następująco:

Chciałbym zaprosić wyróżniających się zawodników. Na dwa dni, dwa treningi. I to jest coś, co chciałbym robić. Do tego chciałbym zaprosić wszystkich trenerów z ekstraklasy na te dwa dni, by wymienić się doświadczeniami, porozmawiać o futbolu, o polskiej piłce albo taktyce. To mogłoby dać mi powód, aby jeszcze częściej bywać w Polsce - kiedy bylibyśmy w kontakcie i mogli się wspólnie rozwijać

brzmi niepoważnie. A zwłaszcza słowa, że "to mogłoby dać mu powód, aby jeszcze częściej bywać w Polsce". Wystarczającym powodem jest umowa, którą podpisał w styczniu, a którą po niecałym roku chce zerwać. Dostał w Polsce ogromny kredyt zaufania, nawet mimo porażek jak na Euro 2020 czy późniejszych meczach, w których kadra była bardzo nierówna, komentatorzy zwracali uwagę na okoliczności łagodzące. To multum kontuzji czołowych piłkarzy czy fakt, że dostał pracę na dwa miesiące przed eliminacjami i pół roku przed Euro, nie mając takiego komfortu jak np. Adam Nawałka, który został trenerem reprezentacji Polski 1 listopada 2013 roku i na pierwszy mecz o punkty czekał prawie rok (7 września 2014 roku, 7:0 z Gibraltarem), rozgrywając w tym czasie aż siedem sparingów, w trakcie których dawał szansę takim piłkarzom jak Rafał Kosznik czy Tomasz Brzyski.

Z Sousą wiązano spore nadzieje - zwłaszcza jeśli chodzi o wyznaczanie trendów i zmianę mentalności w polskiej piłce, choćby porzucenie mitu, że "Polska umie grać tylko z kontrataku" - zwłaszcza że jego kadra miała przebłyski, ale nigdy nie ustabilizowała formy. I Portugalczyk nie ma żadnego prawa czuć się niesprawiedliwie potraktowany. To on zachowuje się niepoważnie, opuszczając kadrę jeszcze w trakcie swojej misji (Kulesza odrzucił propozycję obustronnego rozwiązania umowy, ale i tak wiadomo, że to już koniec Sousy w Polsce i zgodzi się na jego odejście w przypadku odpowiedniej oferty z Flamengo). - Nie jestem w stanie i nie chcę dementować każdej plotki, która mnie dotyczy. Od wtorku, kiedy rozmawialiśmy po raz ostatni, nic się nie zmieniło: w Polsce wciąż mam ważny kontrakt, a moim celem jest mecz z Rosją, tylko to mam w głowie. A czy była propozycja z Brazylii? Oferty były i są, nie ukrywam tego. Ale wiele informacji to plotki, do których nie warto się odnosić - mówił Sousa nieco ponad tydzień temu, pytany o oferty z Brazylii. 

Okazało się, że "siwy bajerant" kłamał od pierwszych słów do samego końca.

Więcej o: