"Dziewczynki w pięknych sukienkach i ona w stroju Del Piero". Trenerką została przed 10. urodzinami

Dawid Szymczak
Pierwsza piłkarka w swoim mieście, pierwsza trenerka w Polsce z licencją UEFA Pro i pierwsza selekcjonerka reprezentacji Polski. Nina Patalon to "The First One". Lata temu wylewała fundamenty pod rozbudowę kobiecego futbolu w Polsce, teraz jest już na etapie malowania elewacji. Kilka pięter wyżej. Z reprezentacją walczy o awans na mistrzostwa świata.

Spotkanie Polska-Niemcy w 2005 r. było jak drogowskaz. 19-letnia Nina Patalon grała w środku pola, ale bardziej niż zawodniczką czuła się obserwatorką tego meczu. Nie dotykała piłki, Niemki nie pozwalały. Robiły, co chciały, wyglądały jak z innego świata, wygrały aż 9:0.

To właśnie wtedy w głowie Patalon zaczęła się gonitwa myśli: że jeszcze nigdy nie czuła się na boisku tak upokorzona, że czas kończyć karierę, bo nigdy nawet nie zbliży się do poziomu tych Niemek, które grały futbol z jej snów — wymieniały się pozycjami, bardzo szybko podawały i posiadając piłkę, kontrolowały mecz. I wreszcie — że sama musi zostać dobrą trenerką, by już nigdy żadna polska piłkarka nie czuła się na boisku tak, jak ona w zakończonym właśnie meczu.

Gry w piłkę nauczyła się z książki. Była "dziwadłem", więc trenowała się sama

Ale trenerką została tak naprawdę już wcześniej, nie mając nawet 10 lat. Swoją własną trenerką. Dostała książkę "Praktyczna szkoła piłki nożnej". Prezent był trafiony, bo dorastająca w Filicach niedaleko Olsztyna Nina poza miłością do piłki nie miała nic: ani trenera, ani drużyny, ani nawet kolegów, którzy chcieliby z nią grać. Wtedy to jeszcze był obciach. - W promieniu stu kilometrów nie było ani jednej dziewczyny, która grałaby w piłkę. Byłam dziwadłem — przyznaje.

Została więc sama z tą książką. I to z niej nauczyła się futbolu. Czytała skrupulatnie, a później organizowała dla siebie treningi. Całkiem niezłe, skoro parę lat później — w drużynie dwunastolatków — była lepsza od kolegów. Wywalczyła sobie to miejsce w zespole, rzucając w kumpli kamieniami i czym tylko popadnie, gdy wyganiali ją z boiska, krzycząc, że to nie miejsce dla bab. Wpychała się, a jak ustawiali ją na bramce, to po chwili i tak biegała w ataku. Golami udowadniała, że się nadaje. Trenerzy też nie mieli z nią łatwo. Egzaminowała ich i bombardowała pytaniami: "A dlaczego takie ćwiczenie? A po co? A czemu tylko prawą nogą? W mojej książce było napisane inaczej". 

Jest nawet takie zdjęcie, na którym przed kościołem stoją dziewczynki w pięknych sukienkach i Nina Patalon w stroju Alessandro del Piero z Juventusu. Miała występ w chórze, a zaraz po kościele trening. Wtedy mama rzeczywiście się zdenerwowała. Ale tylko na chwilę. Całe życie powtarzała Ninie, że może zajmować się, czym tylko chce. Że jak będzie chciała jeździć na słoniu, to da radę. I nie ma tak, że coś jest dla chłopaków, a coś dla dziewczyn. Mała Nina grała w piłkę, biegała na długie dystanse i reprezentowała szkołę chyba we wszystkich dyscyplinach. - Ale tylko piłka mnie nie stresowała. Bieganie tak. Stałam na starcie wojewódzkich zawodów i denerwowałam się, ciągle myśląc, jaką zastosować taktykę na pierwszych metrach. Dlatego zdecydowałam się na piłkę — opowiadała "Przeglądowi Sportowemu".

Początkująca trenerka spotkała początkującą piłkarkę. "Byle tylko tej Ewy Pajor nie skrzywdzić"

I tak Nina Patalon zaczęła kruszyć beton. Była już w drużynie z chłopakami, ale w gimnazjum uprosiła dyrektorkę, by powołać też drużynę dla dziewczyn, bo one też mogą grać w piłkę. Obiecała wszystko zorganizować. Zaczęły wygrywać zawody, a Patalon szybko wpadła w oko trenerom Medyka Konin, kobiecego hegemona z Wielkopolski. W Koninie były struktury, żeby się rozwijać, ale Ninie brakowało zdrowia. To były lata bólu i siedmiu operacji. Kosztownych. Na jedną z nich mama przyszłej selekcjonerki musiała zaciągnąć kredyt. Z każdą kolejną Patalon była bliżej trenerskiej kariery. Złamanie nogi z przemieszczeniem było tą ostatnią. 

Wtedy — w 2005 r. — w Medyku Konin nie było jeszcze piłki dziecięcej, więc znów zgłosiła się na ochotnika i zaczęła działać. Ruszyła w teren, by szukać dziewczyn pochowanych między chłopakami w lokalnych klubach. Najlepsze zapraszała do Konina. Sama miała wtedy raptem 20 lat i zaczynała być trenerką, a trafiła na Ewę Pajor, obecną gwiazdę reprezentacji i zawodniczkę Wolfsburga, która zaczynała być piłkarką. Ewa miała wówczas dziewięć lat, na pierwszy trening przyjechała z seniorską piłką, która sięgała jej niemal do kolan. Ale gdy pod nogi rzucili jej taką dwa rozmiary mniejszą, zaczęła olśniewać. Dwa lata starsze dziewczyny nie dawały jej rady, a Patalon stała przy linii z jedną myślą: byle tylko jej nie skrzywdzić.

Nie skrzywdziła. Dzisiaj, gdyby Pajor nie była kontuzjowana, spotkałyby się na zgrupowaniu reprezentacji Polski i walczyły o awans na mistrzostwa świata. 

Zresztą, z tych łowów Patalon wróciła do Konina jeszcze z trzema innymi piłkarkami, którym od kilku miesięcy wysyła powołania do seniorskiej kadry. Trzy lata później — w seniorskiej drużynie Medyka, jako 24-latka - poznała kolejne zawodniczki, które dzisiaj są reprezentantkami Polski. Sama je sobie przygotowała. A gdy w poznańskich szkołach szukała talentów razem z Wojciechem Weissem, selekcjonerem kadry kobiet w futsalu, znaleźli 12 przyszłych reprezentantek Polski. Wtedy były to dziewczynki, które nawet nie grały w klubach. Dlatego Patalon apelowała: "Zróbmy dziewczynom miejsce na boisku, one naprawdę chętnie na nie wejdą". 

"Nie dostał się mój kolega, a jakąś kobietę przyjęli"

Kariera trenerska Niny Patalon rozwijała się bardzo harmonijnie. Przez dekadę przeszła od juniorek, a później dorosłych piłkarek w Medyku Konin, przez kolejne kategorie wiekowe kobiecych reprezentacji, do bycia selekcjonerką tej najważniejszej. Zarazem — od stycznia 2019 r. - jest koordynatorką ds. Szkolenia Piłki Nożnej Kobiet w PZPN. Jej cel? Rozpowszechnić kobiecą piłkę na tyle, by za osiem lat było w Polsce 100 tys. zawodniczek. Na razie jest ich około 30 tys., ale ta liczba rośnie. Tak samo jak nadzieja, że z tej masy uda się wyselekcjonować najlepsze jednostki. Ale Patalon tym odsiewem nie będzie się już zajmowała, bo w międzyczasie dalej kruszyła beton. W 2019 r. uzyskała najwyższą licencję trenerską — UEFA Pro, a w kwietniu tego roku została selekcjonerką reprezentacji. I licencję, i posadę zdobyła jako pierwsza kobieta w Polsce.

Ale znów — łatwo nie było. Na kursie trenerskim usłyszała, jak jeden z trenerów mówi: "Nie dostał się mój kolega, a jakąś kobietę przyjęli". Błędnie założył, że to zasady narzucały polskiej federacji zarezerwowanie jednego miejsca dla kobiety. Nie wiedział, że Patalon zdawała egzaminy, jak każdy z przyjętych trenerów. Nie wiedział też, że zdała za pierwszym razem, jak mało który z przyjętych trenerów.

Nieszczęśliwa mama, to nieszczęśliwe dziecko. A badania PZPN wskazały kierunek

Gdy pytamy w środowisku o Ninę Patalon, określenia takie, jak pasjonatka, reformatorka i trenerka z misją, pojawiają się najczęściej. Dziś jest na szczycie kobiecego futbolu w Polsce, ale nie zapomniała o fundamencie. Podkreśla, że brakuje u nas trenerek. Nie ma tego naturalnego u mężczyzn przejścia z boiska do szatni, bo wiele piłkarek zawiesza buty na kołku, a drugą ręką sięga już po smoczek i butelkę. Mają wiedzę i doświadczenie, ale do piłki nigdy nie wracają. Zostają w domach. Nie zawsze z własnego wyboru.

Patalon chce im pokazać, że bycie dobrą mamą nie wyklucza kariery w piłce nożnej. - Piłkarza nikt nie pyta, czy zostanie trenerem, nie będzie mu przeszkadzało w opiece nad dziećmi — zauważa. Sama jest przykładem, że można. Jej syn ma 7 lat. - Chciałbym, żeby kobiety w większym stopniu mogły żyć w zgodzie z własnym sumieniem. Ja bym nie potrafiła rzucić pracy, rzucić wszystkiego i poświęcić się wyłącznie dziecku. Spędzam z nim tyle czasu, ile mogę, ile trzeba. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła się przykuć do drzwi z ich wewnętrznej strony. Byłabym nieszczęśliwym człowiekiem. A nieszczęśliwa mama, to nieszczęśliwe dziecko — tłumaczyła w wywiadzie dla "Weszło Junior".

Z kolei swoim zawodniczkom powtarza zdania, które sama słyszała od mamy. Od lat obserwuje bowiem, że nawet w reprezentacjach, we wszystkich kategoriach wiekowych, pojawiają się dziewczyny niedowartościowane, skryte i niepewne siebie. A to przeszkadza — tak w życiu, jak i na boisku. Patalon walczy ze źle pojmowaną skromnością, stwierdzeniami "nie rób tak, dziewczynce nie wypada". Apeluje do rodziców, by pozwolili dziewczynom wspinać się na drzewa, chodzić w brudnych sukienkach i nie zgadzać się z każdym.

- Widzimy czasami, że nasza zawodniczka potrafi grać dobry mecz, ale wystarczy, że usłyszy jedno krytyczne zdanie z trybun i rozsypuje się jak domek z kart — mówi selekcjonerka reprezentacji Polski.

Patalon ma swoje sposoby na zwiększenie pewności siebie wśród reprezentantek. Na pierwszych treningach robi wszystko, by chociaż raz użyć jej imienia lub ksywki, a później zamienić dwa zdania. Wtedy taka piłkarka czuje się zauważona, ważna i obserwowana. Selekcjonerka nie ukrywa — czasami nad psychiką pracuje na zgrupowaniach więcej niż nad kondycją.

To wszystko zmierza jednak w dobrą stronę. O kobietach grających w piłkę nożną mówi się coraz więcej. Rodzice coraz częściej wpadają na pomysł, by wysportowaną córkę zapisać do klubu piłkarskiego, a niekoniecznie siatkarskiego albo koszykarskiego. Znika podział na dyscypliny dla mężczyzn i dla kobiet. To ważne, bo badania przeprowadzone przez PZPN pokazały, że 45 proc. zawodniczek, które wybrały jakąś dziedzinę sportu w wieku 5-8 lat, pozostały z nią związane w wieku seniorskim. Jest zatem spora szansa, że im więcej dziewczynek dostanie szansę, żeby zakochać się w piłce nożnej, tym Nina Patalon będzie miała kiedyś większą zagwozdkę przy wysyłaniu powołań.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.