Był poniedziałek, 18 października. Na trening dotarła szybciej niż zwykle. Zrobiła dodatkowe ćwiczenia w siłowni, wróciła do szatni i... wtedy dowiedziała się o pierwszym w życiu powołaniu do reprezentacji Polski.
- Napisałam do rodziców i zrobił się z tej wiadomości viral. Dostawałam dziesiątki gratulacji. Jedne z pierwszych przyszły od Kuby i Jurka - mówi. Błaszczykowski i Brzęczek to jej wujkowie, ale też mentorzy. Pierwszy wspierał ją podczas kontuzji, drugi doradzał przy wyborze klubu. Razem, co Wigilię, jeszcze przed pierwszą gwiazdką, rozgrywają halowy turniej. To już rodzinna tradycja - tak samo, jak obecność w kadrze narodowej.
Nicola na piłkę była skazana: lalkami nigdy się nie bawiła, na podwórku więcej miała kolegów niż koleżanek, a w telewizji rzadko oglądała coś innego niż mecze. Pamięta wyjścia z tatą na okręgówkę w Truskolasach i kontakt z wielką piłką, gdy do domu przyjeżdżał Kuba. Przed rodzinnymi imprezami już od rana nie mogła znaleźć sobie miejsca, bo wiedziała, że wieczorem spotka słynnych piłkarzy. Jednego dnia widziała ich w telewizji, drugiego przy stole. To był jej Disneyland.
- Byłam ruchliwa, nie dawałam rodzicom spokoju, więc musieli wymyślić, gdzie tę energię spożytkuję. Piłka była naturalnym wyborem, bo kopałam ją od zawsze. Ale drużyny dla dziewczyn w okolicy nie było, więc grałam z chłopakami. Jedyna. Było trudno, bo jeszcze wtedy wydawało się dziwne, że dziewczyna piłkę kopie, a nie odbija. Niektórym chłopakom trochę to przeszkadzało, ale z każdym strzelonym golem czy udanym dryblingiem traktowali mnie coraz bardziej jak swoją. Na wuefach też musiałam przepisywać się do grupy chłopaków, bo z dziewczynami w życiu bym w piłkę nie pograła. Siatkówka, koszykówka, gimnastyka. To były sporty dla dziewczyn. Na szczęście dzisiaj już się to zmieniło i dziewczyny mają swoje drużyny. Nawet u nas w Truskolasach jest zespół dla żaczek - opowiada Nicola.
Często ją pytali, czy jest z tych Brzęczków. Potwierdzała - jej dziadek, Krzysztof Brzęczek to starszy brat Jerzego - ale prosiła, by tego nie rozpowiadać. - Denerwowały mnie te pytania i wprawiały w zakłopotanie. Dzisiaj kompletnie tego nie rozumiem. Jurek i Kuba to wielkie postacie i jestem z nich bardzo dumna, ale wtedy chyba nie chciałam, żeby ktoś patrzył na mnie przez ich pryzmat. Bez tego czułam się swobodniej. Im obu jednak bardzo dużo zawdzięczam. Czasami ze mną grali, ale największy wpływ mieli, nie kopiąc piłki, ale ze mną rozmawiając. Mają olbrzymie doświadczenie, więc potrafili mi dobrze doradzić i odpowiednio mnie nastawić, choć tarcia czasami się zdarzały. Wiele osób mówi, że mam podobny charakter do nich, więc też jestem bardzo uparta. Ale na koniec zawsze brałam poprawkę na to, ile oni przeżyli w piłce, a ile ja. To pomagało zrozumieć, kto może mieć rację - uśmiecha się Nicola.
Nie ma drugiej rodziny, która doczekałaby się kapitana, selekcjonera i reprezentantki Polski. Z niewielkich Truskolasów do kadry najpierw doszedł Jerzy Brzęczek, później jego siostrzeniec - Jakub Błaszczykowski, a miesiąc temu powołanie dostała Nicola Brzęczek. I trudno mówić o przypadku.
- U nas jeden ciągnął za sobą drugiego i przekazywał podobne wartości: że ważniejsza jest praca niż talent, że determinacja jest kluczowa, że nie można się poddawać. Mam wrażenie, że dla mnie Kuba był kimś takim, jak dla niego Jurek. Takim przewodnikiem - zastanawia się Nicola.
Więcej treści sportowych znajdziesz również na Gazeta.pl
Nie zawsze się jednak między nimi układało: - W dzieciństwie miałam drobny problem w relacjach z Kubą. Byłam w niego wpatrzona jak w obrazek, oglądałam jego każdy mecz, próbowałam grać jak on, traktowałam jak absolutnego idola, a z drugiej strony wiedziałam, że to po prostu mój wujek i czułam, że powinnam go traktować najzwyczajniej na świecie. On zresztą nie wyobrażał sobie inaczej. Z wiekiem to oczywiście przeszło i dzisiaj jesteśmy dla siebie wsparciem. Kuba bardzo mi pomógł, gdy leczyłam kontuzję. Teraz on się z nią zmaga, więc staram mu się chociaż w jakimś stopniu odwdzięczyć - mówi Nicola Brzęczek.
O reprezentacji Polski zamarzyła w 2012 roku. Stadion Narodowy dudnił, wyczekiwał otwarcia Euro, a ona stała w tunelu razem z piłkarzami Polski i Grecji. Miała wyprowadzać Kubę, ale w ostatniej chwili przydzielili ją do Sokratisa Papastatopulosa. Do dziś pamięta tę biało-czerwoną mozaikę i wszechobecne podekscytowanie — także jej własne. To wtedy pomyślała, że chciałaby któregoś dnia zagrać mecz w podobnych okolicznościach. Widok Narodowego w pełnej krasie przez lata odtwarzała jako bodziec do pracy.
Droga do reprezentacji Polski była dla niej krótka i długa jednocześnie. Krótka, bo Nicola ma dopiero 19 lat. Długa, bo już dwa razy zrywała więzadła krzyżowe w kolanie, co zabrało jej prawie dwa lata gry. To jedna z najgorszych kontuzji dla piłkarzy. Od trzasku w kolanie do powrotu na boisko zazwyczaj mija kilka miesięcy wypełnionych męczącymi i żmudnymi treningami. A gdy chwilę po powrocie więzadło znowu trzaska, dochodzą wątpliwości i pytania: ile razy jeszcze się to zdarzy, czy w ogóle jest sens wracać, co poszło nie tak, co tym razem zrobić inaczej. I czy starczy sił.
- Ciężko było. Miałam 17 lat, byłam na początku kariery, planowałam różne rzeczy, a jeden moment zmienił wszystko. Dzisiaj wiem, że to była lekcja pokory, ale wtedy miałam wiele chwil zwątpienia. Nieocenione było wsparcie Kuby. Podczas leczenia u niego mieszkałam, więc często rozmawialiśmy. Sam bardzo dużo przeszedł, miał kilka kontuzji. Jego rady trafiały w sedno. Powiedział chociażby takie proste zdanie, które do dzisiaj mam w głowie, że silny charakter buduje się właśnie w trudnych momentach - wspomina Nicola.
- Te dwie rehabilitacje i powroty na boisko bardzo się różniły. Kontuzja ta sama, ale doświadczenia zupełnie inne. Za pierwszym razem wszystko minęło dość szybko. W ogóle się nie zastanawiałam, jak to będzie już po powrocie na boisko. Po prostu na nie weszłam i zaczęłam grać. Nie miałam żadnego urazu czy lęku.
- Druga była gorsza - wspomina Brzęczek. - Złapałam ją zimą. Dni były krótkie i miałam wrażenie, że każdy jest taki sam. Wychodziłam z domu - ciemno. Wracałam - ciemno. Więcej myślałam o tym, co mnie spotkało. To obciążało psychicznie. Ale wiem, że druga kontuzja była sygnałem, że podczas tej pierwszej nie nauczyłam się wszystkiego, czego powinnam. Na przykład po powrocie czułam się za mocna. Byłam przesadnie pewna siebie. Druga kontuzja ściągnęła mnie na ziemię, nauczyła cierpliwości.
- Dzisiaj widzę, że te kontuzje więcej mi dały niż zabrały. Przede wszystkim jestem lepszym człowiekiem, ale też lepszą piłkarką, bo znacznie bardziej świadomą - dojrzale opisuje swoją przemianę nastolatka.
- W głowie mam tak: najgorsze już mnie spotkało. Krótko po drugiej operacji powiedziałam mojej mamie, że nawet jak stanie się to 30 razy, to ja 30 razy wrócę. Nie boję się. Podczas pierwszych treningów ta obawa była. Ale to normalne. Tego zabrakło po pierwszej kontuzji. Od trzech miesięcy wszystko jest dobrze, już się zaadaptowałam. Pomogło też to, że przez cały okres leczenia kontuzji współpracowałam z psychologiem. Razem z moimi rodzicami i Kubą odegrał bardzo ważną rolę - podkreśla napastniczka GKS Katowice.
Powołanie do seniorskiej reprezentacji Polski na październikowe zgrupowanie przyszło znienacka. Nicola Brzęczek słyszała o kontuzjach Patrycji Balcerzak i Klaudii Jedlińskiej, ale nie dostrzegała w tym szansy dla siebie. Dopiero co wróciła po drugiej kontuzji i zaczynała odzyskiwać meczowy rytm. - Reprezentacja zawsze była moim największym marzeniem. Ale nie widzę w tym powołaniu nagrody za cokolwiek. Raczej świetną okazję do nauki. Poziom zrobił na mnie duże wrażenie. Wiem, do czego muszę dążyć i co jeszcze poprawić - mówi Nicola Brzęczek.
Obrazek z Narodowego, zarejestrowany prawie dziesięć lat temu, wciąż jej przyświeca. Marzy też o międzynarodowej karierze. Powoli stabilizuje formę i strzela kolejne gole. Jej GKS Katowice zajmuje czwarte miejsce w ekstralidze. Ona zdobyła trzy bramki. Kolejne powołania jeszcze przyjdą. - Jestem uparta. Wierzę, że ciężka praca popłaca. Zresztą, to u nas rodzinne.