"Gościu, przynosisz wstyd". Fala hejtu wylała się na kapitana reprezentacji

Bartłomiej Kubiak
Choć fani na Stadionie Narodowym wygwizdali całą drużynę Paulo Sousy, pisk w uszach najbardziej dręczył Wojciecha Szczęsnego. Bramkarz Juventusu znów musiał wziąć na swoje barki wszystkie grzechy kadry. A ten ciężar robi się coraz bardziej przytłaczający.

To był koniec pierwszej połowy. Wojciech Szczęsny wolnym krokiem, jako ostatni z piłkarzy, schodził do szatni. Jeszcze na murawie czekał na niego Paulo Grilo, trener bramkarzy w sztabie Paulo Sousy. Wyglądało to tak, jakby chciał pocieszyć Szczęsnego albo wytłumaczyć mu, co mógł zrobić lepiej, kiedy w 37. minucie między nogami przepuścił strzał Andrasa Schafera.

Zobacz wideo "Sousa zarabia 70 tysięcy euro miesięcznie, a chwalimy go za to, że gramy 10-15 minut pressingiem"

Gdy jednak Grilo podszedł do Szczęsnego, ten tylko machnął ręką, nawet się nie zatrzymując. Widać było, że nie ma ochoty na rozmowę. Nie teraz. Że jest wściekły. Głównie na siebie, bo piłka wpuszczona między nogami zawsze - było nie było - idzie na konto bramkarza. Grilo to wiedział. I odpuścił.

Co mógł chcieć powiedzieć polskiemu bramkarzowi? Choćby to, że to nie Szczęsny zawalił. A przynajmniej nie jako jedyny. Że po drodze Tymoteusz Puchacz podbił piłkę głową dośrodkowaną z rzutu wolnego. A Jakub Moder w kluczowym miejscu pola karnego nie upilnował Schafera.

"Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl"

Gdyby Szczęsny obronił ten strzał - silny, precyzyjny, z bliska - byłby bohaterem. Próbował zatrzymać piłkę rozpaczliwie, instynktownie. Ale ta zaplątała mu się między nogami. Krytyka znowu spadła przede wszystkim na niego - na Szczęsnego.

To z jednej strony zrozumiałe, bo Szczęsny nie pomógł, nie naprawił błędu innych. Mówiąc wprost: znowu nie zrobił w kadrze czegoś ekstra.

Jak choćby we wrześniu, w zremisowanym 1:1 meczu z Anglią, kiedy Harry'emu Kane'owi wyszedł perfekcyjny strzał, ale po meczu i tak znacznie więcej pisało się o Szczęsnym i o tym, że w tamtej sytuacji mógł zachować się lepiej. Czy rzeczywiście mógł?

Teraz już była cisza

37 goli strzelonych, ale aż 20 straconych, z czego 17 przez Szczęsnego. To bilans reprezentacji Polski za kadencji Sousy. Odkąd Portugalczyk został jej selekcjonerem, kadra czyste konto zachowała tylko w trzech spotkaniach: z Andorą (3:0), San Marino (5:0) i Albanią (1:0). W pozostałych meczach traciła przynajmniej jedną bramkę.

- Czasami tracimy jeszcze głupie bramki, ale widać, że to idzie w dobrym kierunku. Że to jest dobry sygnał przed kolejnymi meczami - mówił Szczęsny po październikowym meczu z Albanią, gdy na konferencji siedział obok Sousy. Po spotkaniu, w którym akurat zachował czyste konto, ale nawet za bardzo się nie pobrudził - musiał obronić raptem jeden strzał.

Później Szczęsny już w mediach się nie udzielał. Ani po piątkowym meczu z Andorą (4:1), gdy też wpuścił gola, ani po poniedziałkowym meczu z Węgrami, kiedy wpuścił dwa - a ten drugi sprawił, że najpewniej Polska straci rozstawienie w marcowych barażach - nie rozmawiał z dziennikarzami.

Jakby już nie miał więcej siły dźwigać ciężaru - porażek, straconych goli i wciąż niespełnionych oczekiwań.

A to tylko potęguje krytykę

Bramkarz jest przede wszystkim od tego, by bronić. I robić to skutecznie - to jasne. Ale przy tym musi mieć także czasem trochę szczęścia. A Szczęsnemu tego szczęścia w kadrze brakuje. I to od dłuższego czasu, co też potęguje krytykę po takich meczach, jak te listopadowe z Andorą czy Węgrami, bo kolejne tracone bramki dają tylko przyczynek do dyskusji. A sam Szczęsny staje się dość łatwym celem  - także dla kibiców w internecie.

Pod jego postami wylewa się fala hejtu. "Ty weź już nie broń po prostu", "raz mógłbyś zagrać dobry mecz", "musisz coś zmienić, bo chyba zauważyłeś, że jest źle. Jesteś wspaniałym bramkarzem, ale od pewnego czasu coś jest z tobą nie tak", "gościu, przynosisz wstyd". To kilka z setek komentarzy - także tych bardziej zdecydowanych - które fani zamieścili pod ostatnim zdjęciem Szczęsnego na Instagramie.

Szczęsny opublikował zdjęcie już po porażce z Węgrami. Opis był dość lakoniczny. "Rozczarowujący wynik, ale to był zaszczyt pełnić funkcję kapitana mojego kraju. Dziękujemy za wsparcie, walczymy dalej".

 

Problem w tym, że Szczęsny wsparcia ostatnio nie dostaje. Tak, to prawda - po meczu z Węgrami kibice wygwizdali całą reprezentację Polski. Ale Szczęsny mógł czuć, że część z nich jest skierowana do niego.

Może taki już los polskiego bramkarza? Cenionego na świecie, lecz niespełnionego w kadrze? Jerzy Dudek już nigdy nie zostanie bez jedzenia i noclegu nie tylko w Liverpoolu, ale i w Rotterdamie czy Madrycie. Ale w kadrze, mimo że zagrał 60 meczów, do dziś pamięta mu się wpuszczone gole na mundialu w 2002 r. i techniczny błąd, który kosztował nas mecz z Łotwą i utraconą szansę na awans do Euro 2004.

Szczęsny - ma już na koncie 62 mecze! - też miewał w kadrze momenty wybitne: choćby interwencje, które przyczyniły się do historycznej wygranej z Niemcami. Ale dziś - zwłaszcza po bolesnej porażce z Węgrami, która wybudza nas z pewnego rodzaju snu - jest tym, który po latach gry w reprezentacji stał się symbolem przegranych meczów i traconych goli.

I choć za wiele z tych goli bezpośrednio nie odpowiada - a już na pewno nie ponosi całej winy - to właśnie na niego spada teraz największa krytyka.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.