Jeden człowiek stoi za 12 reprezentantami Polski. Ale największy talent zatrzymał się

Dawid Szymczak
W akademii piłkarskiej, jak w kuchni - najpierw trzeba poznać dostawców i zadbać o produkty najwyższej jakości, a później oddać je w ręce najlepszych kucharzy. Trener Marek Śledź w rozmowie ze Sport.pl zdradza przepis na przygotowanie reprezentantów Polski. W kadrze zagrało już dwunastu jego wychowanków.

- To dwanaście pysznych dań, ale każde jest nieco inne - mówi dyrektor akademii Rakowa Częstochowa, który wcześniej przez osiem lat w podobnej roli pracował w Lechu Poznań. Aż dwunastu wychowanków nadzorowanej przez niego akademii zagrało w reprezentacji Polski, co jest ewenementem w tej części Europy. To Marcin Kamiński, Bartosz Bereszyński, Tomasz Kędziora, Jan Bednarek, Robert Gumny, Tymoteusz Puchacz, Karol Linetty, Krystian Bielik, Jakub Moder, Dawid Kownacki, Kamil Jóźwiak i Jakub Kamiński.

Zobacz wideo Paulo Sousa o krok za poprzednimi selekcjonerami kadry. Oto liczby Portugalczyka

- Sporym przekłamaniem byłoby stwierdzenie, że to wychowankowie tylko Marka Śledzia, bo na co dzień pracowało z nimi kilkunastu trenerów. Oni byli doskonałymi kucharzami, a ja menadżerem tej restauracji. Dość często wpadałem jednak do kuchni, wkładałem fartuch i wszystkiego doglądałem z bliska - wspomina Marek Śledź.

Przepis na reprezentanta. Krok pierwszy - wybierz najlepsze produkty

Lech ma ten komfort, że dzieci w Wielkopolsce dorastają w jego kulcie i marzą, by kiedyś w nim grać, a poza tym od lat jego marka i dobra opinia o akademii działa też daleko od Poznania. Słowem - chętnych do gry w Lechu nie brakuje, więc odpowiednia selekcja jest jednym z najważniejszych i najtrudniejszych zadań.

- Często pokazuję taki slajd z pomidorem w różnych prezentacjach dotyczących skautingu. Każdy wie, że pomidor to owoc, natomiast nie dodaje się go do sałatki owocowej. Trenerzy muszą rozumieć, że pracując w danym systemie, powinni do niego dobierać konkretny profil piłkarzy. W Lechu nie potrzebowaliśmy zatem najlepszych, ale takich, co do których mieliśmy przekonanie, że jeśli trafią w nasze ręce, to któregoś dnia znajdą się na piedestale. Szukaliśmy przede wszystkim chłopców z jedną bardzo istotną cechą, która wyróżnia też tych zawodników, którzy doszli do reprezentacji Polski. Chodzi o wysoki poziom intelektualny - mówi Śledź.

- Chcieliśmy pracować z chłopcami, którzy są otwarci na wiedzę i bardzo szybko ją przyswajają. To było kluczowe. Inteligencja jest potrzebna, by radzić sobie w nowych sytuacjach i rozwiązywać problemy, a przecież cała droga sportowa pełna jest nowych sytuacji i wyzwań. Wysokiej inteligencji wymagała też technologia treningowa, którą stosowaliśmy. Nasi piłkarze nie byli sterowani przez trenerów, na boisku mieli dużo swobody i sami musieli podejmować decyzje, a przy tym zachęcaliśmy ich do kombinacyjnej i inteligentnej gry.

- Nie chodziło o to, by skończyli studia, choć na marginesie wspomnę, że Marcin Kamiński studiował na wydziale fizyki na bardzo wymagającym kierunku, a wszyscy chłopcy bez problemu zdali matury. To ważne, bo kluczem do dużej kariery jest umiejętność szybkiego przetwarzania informacji boiskowych, ale i pozaboiskowych. Wszyscy piłkarze, o których mówimy, z wyjątkiem najmłodszego Kuby Kamińskiego, grają za granicą. Zaadaptowali się w nowych środowiskach, często bardzo wymagających. System ich nie wypchnął, nie wrócili do ekstraklasy z podkulonymi ogonami. Bronią się wartością sportową i osobową - cieszy się dyrektor Rakowa.

Krok drugi - poznaj dostawców i z nimi współpracuj

Z kolei domy rodzinne piłkarzy były jak szklarnie, w których dojrzewają owoce i warzywa. W każdej panował nieco inny klimat, więc i produkty, które z nich wychodziły, były charakterystyczne. Śledź zdradza, że samo poznanie rodziców piłkarza było dobrą wskazówką, jakie dziecko trafia do akademii. 

- Patrzę na Karola Linettego i widzę, że jest odbiciem fantastycznej skromności swoich rodziców, pewnej prostoty relacji, ich szczerości i pokory. On jest naturalnie dobry. Nie pyszny, nie wyniosły, nie emanujący wszystkim, co osiągnął. Państwo Bednarkowie: mama nauczycielka, tata dyrektor MOSiR-u i miłośnik sportu. Ludzie bardzo świadomi, dojrzali i współpracujący. Janek też taki jest. Podobnie u Tymka Puchacza: mama polonistka, która bardzo pilnowała edukacji i dobrego wychowania, a tata były piłkarz. Pamiętam, jak stanowczo zareagowali, gdy Tymkowi zdarzyło się spóźnić do szkoły. To bardzo charyzmatyczne osoby i takie jest też ich dziecko. Rodzice Kuby Modera to z kolei ludzie bardzo spokojni, wyciszeni. Patrzę na ich syna na boisku i widzę, że jest właściwie pozbawiony emocji. Lubi grać w piłkę i nieważne, że obok są gwiazdy Manchesteru City czy Liverpoolu. Robert Gumny wyszedł ze sportowego domu i zawsze miał najlepszą sprawność ogólną w swoim roczniku. Śmiałem się, że zanim go ktoś przewrócił, to on już wstawał. Miał niezwykłą koordynację i dynamikę. Dzięki temu, że był tak sprawny, żaden element gry nie był dla niego trudny do opanowania. Duża w tym zasługa taty, który trenował chyba wszystkie sztuki walki, jakie istnieją, a to bardzo rozwija ogólną sprawność i świadomość swojego ciała. 

Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl

- Poza tym, większość tych chłopców pochodzi z małych miejscowości. Chociule, Drawsko, Damasławek, Kleczew, Zbąszynek. Trzeba mieć w sobie dużo determinacji, by dojść do miejsca, które dzieci z dużych miejscowości mają tuż pod nosem. Linetty, Moder, Puchacz czy Bednarek już na początku drogi dowiedzieli się, że gra w piłkę to cudowne zajęcie, ale wymaga wyrzeczeń i poświęcenia. Choćby dlatego, że musieli dojeżdżać na te treningi, niekiedy po sto kilometrów. Lekcje odrabiali w samochodzie, posiłki jedli z pudełka. I znów wracam do rodziców, bo to również ich poświęcenie - oni wiozą, później dwie godziny czekają w aucie, wracają i na koniec często sami płacą za paliwo. Ale sport nie uznaje półśrodków - twierdzi Marek Śledź.

Krok trzeci - zatrudniaj najlepszych kucharzy 

Marcin Kardela jest dzisiaj asystentem Dariusza Żurawia w Zagłębiu Lubin, Przemysław Małecki drugim trenerem Legii Warszawa, Marcin Salamon pracuje w akademii Rakowa Częstochowa, Wojciech Tomaszewski jest dyrektorem akademii Warty Poznań, Patryk Kniat był asystentem wielu trenerów w ekstraklasie, a obecnie znów pracuje z młodzieżą w swojej akademii. Wielu trenerów pracujących ze Śledziem w akademii Lecha Poznań robi kariery i pnie się po zawodowych szczeblach.

- Byli jak młodzi, zdolni kucharze. Znali przepisy, ale i mieli inwencję, by autorsko je wzbogacać. Wszyscy ci trenerzy mieli wielką pasję, byli ambitni, bardzo inteligentni i wieloaspektowo przygotowani do tej pracy: najpierw skończyli studia i zdobyli wyższe wykształcenie, a później odbyli jeszcze dziesiątki kursów. Tak przygotowani mogli pracować z młodzieżą na najwyższym poziomie. Skoro chcieliśmy mieć inteligentnych piłkarzy, musieliśmy ich oddać w ręce inteligentnych trenerów. Tacy zawodnicy nie są bowiem łatwi do prowadzenia. Zadają pytania, weryfikują, wnikliwie obserwują, mają swoje zdanie i lubią je wyrażać. To nie są potulne baranki, dlatego trenerzy muszą być odpowiednio przygotowani, by temu sprostać.

Szkoleniowe przepisy Lecha pewne rzeczy trenerom narzucały, np. konkretną wizję gry czy konieczność oddawania inicjatywy piłkarzom w trakcie meczów. - Trener musiał stworzyć odpowiednią przestrzeń, wyposażyć piłkarza we właściwie narzędzia, ale nie mógł nim sterować. Piłkarz sam musiał wiedzieć, co zrobić. No i najważniejsze: trenerzy musieli pozwolić zawodnikom popełniać błędy. Jak Messiemu nie wychodziło coś na treningach, trenerzy mówili: "Leo, spróbuj jeszcze raz". I jeszcze raz. I jeszcze. Do skutku. U nas natomiast w Polsce wciąż za często w takich sytuacjach mówimy "nie kiwaj, bo nie umiesz" - twierdzi Śledź. 

Ale kluczowe było przełamywanie tych przepisów, dodawanie do nich czegoś swojego i wzbogacanie ich. - Co różni dobrego kucharza od wybitnego? Dobry odwzoruje przepis i poda nam smaczne danie. Ale dopiero wybitny kucharz w pewnym momencie od przepisu odejdzie i dzięki swojemu talentowi stworzy danie niepowtarzalne - uważa dyrektor Rakowa. Według niego kluczowe było to, że trenerzy przyszłych reprezentantów w porę dostrzegali w nich cechy wyjątkowe i starali się je podkreślić. Tak, by jeszcze wyraźniej wyróżniali się nimi na tle reszty. Każdy z wychowanków Lecha Poznań miał inny klucz do dużej kariery.

Śledź podaje:

- Linetty? Był niezwykle skromny, pracowity i wręcz pazerny na zdobywanie wiedzy. Charakterem najbliższy jest mu Marcin Kamiński.

- Bielik? Drugi biegun, jeśli chodzi o pewność siebie. Zawsze był bardzo mocny: i fizycznie, i mentalnie. Od początku miał bardzo rozwiniętą decyzyjność na boisku. Czasami balansował na krawędzi ryzyka, ale ostatecznie to się opłacało.

- Bednarek? Dla mnie to nigdy nie był Janek, tylko Jan. Zawsze bardzo dojrzały, starszy od swoich rówieśników. Naturalny lider każdej szatni, w której przebywa. Co do jego świadomości, podam jeden przykład: prowadziłem wtedy juniorów starszych i graliśmy z Pogonią Szczecin mecz decydujący o tym, czy wejdziemy do finałów mistrzostw Polski. Jan grał już wtedy w rezerwach, ale na ten mecz zszedł z powrotem do nas. I pamiętam, jak przed meczem próbowałem mu opowiedzieć o jego roli, dlaczego schodzi do nas, co ma robić. A on mi przerwał w pół zdania: "Trenerze, wszystko rozumiem. Ja to poprowadzę, proszę się nie martwić, wygramy ten mecz". I faktycznie. On ten mecz prowadził. Reagował, podpowiadał chłopakom. Ja przy ławce miałem wolne. 

- Kownacki? Górował umiejętnościami nad resztą dzieciaków w sposób ewidentny. Czasami trener, stojąc z boku, chciałby zatrzymać grę i pokazać inne, lepsze rozwiązanie w danej sytuacji. Miejsce do zrobienia dryblingu czy lepiej ustawionego kolegę do podania. U Kownackiego tego nie było. Zanim trener zauważył, to on już w to miejsce podał. Zawsze podejmował najlepsze decyzje. Dawno nie miałem z Dawidem kontaktu, obserwuję to, co się u niego dzieje z boku i zastanawiam się, czy ta łatwość na początku kariery, podyktowana niezwykłym talentem, trochę nie uśpiła w nim tej skłonności do katorżniczej pracy. Moim zdaniem to on miał największe szanse na zrobienie najpiękniejszej kariery. 

- Jóźwiak? W Lechu mu dogryzali, że "synek Śledzia". Pewnie, lubiłem go, ale to też nie tak, że go faworyzowałem. To co ma, zawdzięcza swoim umiejętnościom. To był taki stłumiony artysta. Artysta, bo nigdy nie bał się wejść w drybling, był odważny, kreatywny, ale stłumiony, bo ta jego niezbyt ekspansywna osobowość nie pozwalała mu stać się piłkarzem kreującym grę, mającym wpływ na drużynę. Dopiero niedawno do tego dorósł.

- Kędziora? Rzemieślnik. Katorżnicza praca nad sobą. Zawsze dążył do celu. Pamiętam jego wywiad po meczu z Legią Warszawa. To był jego jeden z pierwszych meczów. Miał takie pretensje do siebie, że nie strzelił głową po stałym fragmencie, że szok. Wręcz się pastwił nad sobą. Niezwykły pracuś. Marzenie każdego trenera.

Krok czwarty. Gotować cierpliwie i czujnie

A gdy już wybierze się najlepsze produkty, zbuduje relacje z dostawcami, zatrudni najlepszych kucharzy, przychodzi etap najważniejszy - gotowanie. Wskazana jest cierpliwość i czujność. - Każde danie potrzebuje innych przypraw. Jeden piłkarz wymaga trenerskiej pieszczoty, drugi bardziej żołnierskiego podejścia - mówi Śledź. Dania należy co jakiś czas spróbować, by wiedzieć, czego jeszcze potrzebuje. Bednarek potrzebował wypożyczenia do Górnika Łęczna, ale już Linetty regularnej gry w Lechu. Kędziora wszedł do pierwszego zespołu i został, a Moder i Puchacz musieli dojrzewać w I lidze. Tu akurat żaden przepis nie obowiązuje. Liczy się spostrzegawczość i wyczucie kucharza. Gdy danie w końcu pojawia się na stole, satysfakcja jest niezwykła.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.