O Pepie Guardioli mówi się, że najchętniej wystawiłby w polu 10 środkowych pomocników. O Paulo Sousie możemy powiedzieć, że pewnie chciałby grać 10 napastnikami. I już od początku jego kadencji Portugalczyk dał do zrozumienia, że będzie chciał grać w reprezentacji Polski więcej niż jednym zawodnikiem z przodu. W teorii plan mógł się podobać polskim kibicom. Najlepsze czasy dla polskiej kadry w ostatnich latach przypadły na kadencję Adama Nawałki, który dał wsparcie osamotnionemu z przodu Robertowi Lewandowskiemu w postaci Arkadiusza Milika. Gra na dwóch napastników przyniosła wtedy świetne wyniki.
Zbigniew Boniek przed Euro 2020 jasno dał do zrozumienia, że Portugalczyk będzie chciał wrócić do gry dwójką z przodu. Selekcjoner w meczu z Andorą poszedł nawet o krok dalej i wystawił na boisko przecież aż trzech napastników – Roberta Lewandowskiego, Arkadiusza Milika i Krzysztofa Piątka. Eksperyment nie przyniósł jednak przełomowych rezultatów.
"Przeciw Andorze wystąpili trzej środkowi napastnicy i nie wiadomo, kto grał gdzie. Ja tego nie odczytałem. Dziś nikt nie gra, bo jak największe kluby wystawiają trzech ofensywnych piłkarzy, to oni są rozdzieleni, mają inne zadania. A tutaj tego nie widziałem" – mówił w rozmowie ze Sport.pl były kadrowicz, Piotr Świerczewski.
"Jeszcze nigdy Lewandowski, Piątek i Milik nie zaczynali razem meczu w reprezentacji Polski. Efekt? Dwa gole Lewandowskiego, który i tak w niedzielę częściej niż w ataku, cofał się po piłkę do pomocy. Czyli znowu robił to, czego sam robić nie chciał i czego już miał nie robić. I coś, do czego w kadrze już przywyknął, bo robił to i jesienią w Lidze Narodów, i wcześniej równie często w eliminacjach do Euro 2020, kiedy Polsce często zdarzało się przecież grać na jednego napastnika" – pisał po tym spotkaniu Bartłomiej Kubiak.
Sousa po meczu stwierdził, że Polska może grać w takim ustawieniu co mecz. – Twierdziłem od początku, że na tych pozycjach mamy naprawdę mocne punkty, które trzeba w pełni wykorzystać. Wszyscy mają ogromne umiejętności i na nich skupia się uwaga przeciwników. Trzeba wykorzystać ten potencjał. Oni dają nam więcej możliwości do zdobycia bramek. Przeciwnicy nie skupiają się tylko na jednym piłkarzu – tłumaczył w rozmowie z TVP Sport. I rzeczywiście, nie rezygnował z tego ustawienia. Jeszcze przed Euro reprezentacja ćwiczyła wariant
W pewnym momencie słowa trenera o mocno obsadzonej formacji wydawały się żartem. Robert Lewandowski przeżywał swój najlepszy strzelecki sezon, ale pojawił się problem, kogo postawić obok niego. Arkadiusz Milik strzelił co prawda 10 goli w rundzie wiosennej minionego sezonu, ale doznał urazy, który wykluczył go z gry na długie miesiące. Krzysztof Piątek długo miał problem, aby przebić się do podstawowego składu Herthy Berlin aż w końcu i on zaczął zmagać się z kontuzją. Okazało się jednak, że selekcjoner polskiej kadry ma znakomitego nosa do napastników, a rywalizacja o miejsce obok Lewandowskiego nigdy nie była bardziej zażarta.
Tuż przed Euro wydawało się, że faworytem jest Jakub Świerczok. Najlepszy wówczas polski napastnik w ekstraklasie był pozytywnym zaskoczeniem w sparingu z Rosją, gdzie zdobył bramkę. Z Islandią nie poszło mu już tak dobrze, ale zamiast tego gola zdobył kolejny "wynalazek" Paulo Sousy – Karol Świderski. To między nimi miała rozstrzygnąć się sprawa drugiego napastnika kadry pod nieobecność Piątka i Milika. I śmiało można powiedzieć, że tę rywalizację wygrał Świderski. W meczu ze Słowacją obu zawodników pogodził Sousa, bo niespodziewanie wystawił z przodu tylko Lewandowskiego. Ale z ławki wszedł właśnie Świderski. To także on pojawił się w pierwszym składzie na Hiszpanię i był nawet blisko strzelenia gola (Hiszpanów uratował słupek). Ze Szwecją również pojawił się u boku Lewandowskiego. Z kolei Świerczok po mistrzostwach odszedł do Chin i chociaż regularnie tam strzela, to zniknął z kadry. A Świderski na dobre się w niej zadomowił, choć za kadencji Brzęczka nikt nawet nie spoglądał w jego kierunku, a piłkarz sam przyznał, że gdyby nie było zmiany trenera, to jego w kadrze też by raczej nie było.
- Pamiętam, jak było sporo krytyki, że powołuję Świderskiego. On ma zupełnie inną mobilność, jest coraz bardziej skoncentrowany, jeśli chodzi o zdobywanie bramek, coraz bardziej mobilny, lepiej dogrywa i współpracuje z kolegami z zespołu. Po prostu się rozwija – powiedział Paulo Sousa po meczu z Albanią.
Życie nie znosi próżni. Paulo Sousa wyciągnął do kadry kolejnego napastnika – Adama Buksę. Piłkarz New England Revolution udowodnił swoją wartość wszystkim, którzy wątpili, czy zawodnik z MLS jest w stanie grać na europejskim, wysokim poziomie. Oczywiście, należy mieć z tyłu głowy, że dwa mecze zagrał z San Marino. Ale nie zawiódł w pozostałych meczach – strzelił gola w pierwszym meczu z Albanią, walczył z Anglikami i potem ponownie z Albańczykami. Był rewelacją wrześniowego zgrupowania. W USA strzela jak na zawołanie, a efektem tego jest zainteresowanie europejskich klubów.
Na to wszystko z boku patrzą Arkadiusz Milik i Krzysztof Piątek, którzy w końcu wrócili na boiska po urazach. Piątek nawet zdążył trafić do siatki w meczu z San Marino. Paulo Sousa w listopadzie będzie miał do wyboru aż pięciu piłkarzy. Mając w pamięci eksperyment z trzema napastnikami naraz, to nie można wykluczyć, że Sousa zechce powołać wszystkich. Ale na ten moment wygląda na to, że z jednego z nich trzeba będzie zrezygnować. A już na pewno nie uda się umieścić wszystkich pięciu na boisku.
O tym, że Polska napastnikami stoi mówią też liczby. W 13 meczach za kadencji Paulo Sousy kadra strzeliła 32 bramki. Aż 22 z nich były dziełem napastników. Dziewięć trafień zanotował Lewandowski – on również korzysta na taktyce Sousy. Za kadencji Jerzego Brzęczka Lewandowski zdobywał 0,44 gola na mecz. U Paulo Sousy to 0,81. Współczynnik ten wyraźnie spadł po ostatnich trzech meczach kadry, w których Robert nie trafił do siatki (zaliczył za to asystę z Anglią). Warto jednak zauważyć, że Lewandowski poprawił się strzelecko w kadrze mimo tego, że nadal głęboko schodzi po piłkę. Paulo Sousie nie udało się na razie tego zmienić. Po pięć goli zdobyli Świderski i Buksa, dwie Piątek i jedną Świerczok. Spośród napastników, których powoływał Paulo Sousa bez goli pozostają jedynie Kownacki i Milik.
- Paulo Sousa tak często mówił o tym Miliku, tak za nim po ludzku tęskni, tak długo na niego czekał przed Euro 2020, że jednak on dostanie szansę – mówił Dawid Szymczak w Sekcji Piłkarskiej pod koniec września.
- Zdrowy Milik będzie w kadrze. Pytanie tylko, czy będzie do pierwszej jedenastki. Przy tych personaliach jakie mamy w tej chwili reprezentacji Polski nie stać na to, aby rezygnować z takiego zawodnika jak Milik. Niezależnie od tego, czy to jest pierwsza jedenastka, czy zawodnik wchodzący na 30 ostatnich minut – dodał dziennikarz TVP Sport, Michał Zawacki.
Teraz pozostało z zapartym tchem obserwować poczynania polskich napastników w ligach. Każda chwila słabości, każda gorsza passa, każda minuta bez gry może zadecydować o tym, że jeden z zawodników, bez których nie wyobrażaliśmy sobie kadry, może nie otrzymać powołania, albo po prostu nie będzie dłużej stanowił o jej sile. Takiej rywalizacji w linii ataku nie było od bardzo dawna i z pewnością niewielu spodziewało się, że to właśnie przednia formacja będzie tak mocno obsadzona. Do tej pory zawsze zachwycaliśmy się polskimi bramkarzami – na kogo by nie postawić, golkiper gwarantował wysoki poziom. Paulo Sousa obiecywał zmianę mentalności. I chociaż za wcześnie jest aby ogłosić, że to mu się udało, to za symptom tej zmiany można uznać, że aktualnie Polska napastnikami stoi.