Andrzej Dawidziuk, trener bramkarzy: W akademii mogłem mieć tylko jednego bramkarza z danego rocznika. Gdy szukałem chłopca urodzonego w 1985 r., jeździłem po różnych turniejach i oglądałem kandydatów. To był mecz kadr wojewódzkich na boisku, na którym było może pięć proc. trawy, a reszta żużla i piachu. Zobaczyłem, jak Łukasz odważnie rzuca się w tych warunkach pod nogi napastników, jak ambitnie wychodzi do dośrodkowań, jak bardzo zależy mu na tym, żeby nie stracić bramki. Wiedziałem, że to materiał na dobrego bramkarza. Nie miał jeszcze techniki bramkarskiej, ale w bronieniu nie przeszkadzały mu ani porozcinane łokcie, ani pokaleczone kolana, ani ubłocona twarz.
Marcin Rosłoń, były piłkarz Legii Warszawa, komentator Canal+: Fabian ma pokaźną kolekcję koszulek piłkarskich. Dzięki temu, że starannie selekcjonuje piłkarzy, z którymi się wymienia, jest w niej kilka perełek, jak choćby ta Alissona Beckera z Liverpoolu, którego Łukasz szczerze podziwia. Ale ma nie tylko koszulki zawodników, z którymi rywalizował, również legendy z przeszłości, np. Roberto Baggio. Stać go na to, żeby wylicytować każdą koszulkę, jednak podchodzi do tego inaczej. Chce, by za każdą kryła się jakaś historia. Idol, ważny mecz, historyczna chwila, jakieś piękne wspomnienie. Baggio to absolutna relikwia. Piękna sztuka.
Rosłoń: Miał 20 lat, ale wszedł do szatni Legii Warszawa bardzo pewnie, bo przed nim przewinęło się kilku bramkarzy, którzy przychodzili z mniejszych klubów czy szkółek, a Krzysztof Dowhań razem z Lucjanem Brychczym szybko robili z nich wielkie gwiazdy. Już po pierwszych treningach wszyscy czuli, że Łukasz to materiał na świetnego bramkarza. Spokojny, opanowany, skromny, niezwykle pracowity. Młodzi przechodzili wtedy chrzest w drużynie, ale to już nie były takie zwyczaje, jak kilka lat wcześniej. Gdy mnie chrzcili w Lechu Poznań, to przez tydzień nie mogłem usiąść. Tak bolało. W Legii te chrzty były przyjemne, pełne śmiechu.
Rosłoń: Różnie reagował na decyzje selekcjonerów, że zacznie wielki turniej jako "dwójka". Dużo zależało od tego, jak akurat układała się jego rywalizacja z Wojciechem Szczęsnym. Łukasz wskakiwał do bramki w trudnych momentach i myślę, że po tym widać, jakim jest bramkarzem i człowiekiem. Nie spuszczał głowy, nie obrażał się. Przeciwnie - mimo niezadowolenia był gotowy i zmotywowany. Najistotniejsze było, jak selekcjonerzy swoją decyzję przedstawiali: kiedy i w jakich okolicznościach. Jeśli ich argumenty nie były spójne, trochę się gubili w zeznaniach, trudniej było mu to znieść.
Łukasz Piszczek, były reprezentant Polski: Jest bardzo emocjonalny. Zazwyczaj tego nie pokazuje, ale czasami to z niego wypływa, jak w tym wywiadzie po meczu z Portugalią, gdy odpadliśmy po rzutach karnych z Euro 2016, a on rozpłakał się przed kamerami. Bardzo nam wszystkim zależało na awansie, czuliśmy, że jesteśmy blisko, a wiadomo, że bramkarz zawsze będzie to przeżywał bardziej.
Dawidziuk: Pozostał sobą. Człowiekiem otwartym, pomocnym, szczerym, po prostu bardzo dobrym. Nie zmieniła go ani popularność, ani pieniądze, ani pozycja, ani sława. To ten sam Fabiański, który zaczynał w Szamotułach.
Sam Fabiański przed Euro 2020 śmiał się, że w kadrze jest strażakiem. Kontuzja lub czerwona kartka Wojciecha Szczęsnego wzniecała ogień na wielkim turnieju? Fabiański wpadał z gaśnicą. Gdy przed ostatnimi mistrzostwami piłkarze odwiedzili bazę lotnictwa taktycznego, część z nich uczestniczyła w pozorowanym gaszeniu pożaru samolotu. - Byłem w tej grupie. Nie wiem, czy to jakiś znak - uśmiechał się Fabiański. Ostatni turniej był jednak wyjątkowy - Szczęsny zagrał we wszystkich trzech meczach, a on kilka tygodni po odpadnięciu poinformował, że kończy reprezentacyjną karierę.
Piszczek: Rywalizacja z Wojtkiem Szczęsnym była bardzo wyrównana. Zawsze trener, który stawiał na jednego lub drugiego, miał z tym problem. Jednego bardzo dobrego bramkarza sadzał przecież na ławce rezerwowych. Wydaje mi się jednak, że Wojtek podchodził do tej rywalizacji z pewnym handicapem - nie wiem, czy dlatego, że był młodszy, czy dlatego, że był wyższy, ale tak to odczuwałem. Prawda jest taka, że obaj byli bardzo wartościowymi bramkarzami reprezentacji.
Dawidziuk: Gianluca Pagliuca - to on mu zaimponował, to jego podpatrywał, to on zainspirował go do bronienia. Gdy Włoch świetnie bronił na mundialu w Stanach Zjednoczonych, Łukasz miał dziewięć lat i chłonął jego występy. Naśladował jego zachowania i rytuały, też przed meczami całował słupki bramki.
Rosłoń: Zawsze, gdy spotykaliśmy się rodzinnie w Londynie, ruszaliśmy na jakiś musical. Byliśmy też na takim z piosenkami Michaela Jacksona. Łukasz jest jego wielkim fanem, zawsze lubił śpiewać jego hity i do nich tańczyć. Któregoś dnia podjął decyzję, że gdy będzie brał ślub, to przed oczepinami da występ, zatańczy moonwalka. Przygotował się doskonale, choć on po wszystkim stwierdził, że mogło pójść jeszcze lepiej, bo były drobne niedociągnięcia. No cóż, perfekcjonista.
Piszczek: Wielokrotnie w kulisach ze zgrupowań było widać, jak rzucamy za trzy punkty. Fabian uwielbia koszykówkę. Spotkaliśmy się kiedyś na wakacjach w Grecji. Byłem z bratem, on też. Zagraliśmy mecz dwóch na dwóch. Poziom był niezły, bo mój brat jest fanem koszykówki, a Fabian zawsze się chwalił, że chodzi na różne osiedla i wszystkich ogrywa. Przegrali z nami, ale może to dlatego, że obaj Fabiańscy byli w dość wakacyjnej formie?
Piszczek: Każdy ma ukryty pierwiastek szaleństwa i Fabian nie jest wyjątkiem. Gdy poczuje się luźno, potrafi to pokazać. Teraz uchodzi za bardzo wyważonego - na boisku i poza nim, ale wcześniej w bramce wcale nie był tak spokojny. To przyszło z wiekiem i doświadczeniem. Ten jego luz i spokój przekładają się na boisku na obrońców.
Rosłoń: - Po 57. występie w reprezentacji Polski, na wypełnionym po brzegi stadionie narodowym, przy całej tej celebrze, po prostu muszą się pojawić. To bardzo wrażliwy facet. Łzawe były jego pożegnania z Arsenalem i ze Swansea, a tutaj mówimy o najważniejszej drużynie, czyli reprezentacji. Największy twardziel by pękł. Tak naprawdę trzymam kciuki za morze łez, bo będą to łzy radości.
Wieszcz pisał o ojczyźnie: "ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił". O Fabiańskim podobnie mówi Dawidziuk. - Nie do końca trafia do mnie stwierdzenie, że Łukasz był w reprezentacji "dwójką". Artur Boruc, Łukasz Fabiański i Wojciech Szczęsny - to trzech bramkarzy, których nazwałbym podstawowymi w ostatnich latach. Wszyscy gwarantowali jakość. Każdy z nich był swego czasu jedynką i zmiennikiem. Kim jest w takim razie numer dwa? Kimś, kto wchodzi w awaryjnych sytuacjach, jest gotowy do gry, ale trzeba liczyć się z obniżeniem poziomu. W żadnym z tych przypadków tak nie było. Prawdziwą wartość Łukasza Fabiańskiego poznamy, gdy zabraknie go w polskiej bramce.
Dawidziuk: Różne rzeczy się w tamtym czasie działy, ale Łukasz nigdy nie przekroczył granicy. Dla niego najgorszą karą było odstawienie od treningów. Bodaj tylko raz trzeba było ją wlepić, choć i to nie do końca była kara. Byliśmy umówieni, że Łukasz wróci ze swojej studniówki do danej godziny, a przyszedł później. Nie był to jakiś wielki grzech, bo było jasne, gdzie jest i co robi, ale umowa była inna. Wrócił późno, więc następnego dnia zamiast treningu dostał wolne. Mimo wszystko przyszedł na ten trening, usiadł z boku, obserwował ćwiczących kolegów i cierpiał, że nie może być na boisku.
Gdy pytamy naszych rozmówców, jaki jest Łukasz Fabiański, odpowiadają identycznie: spokojny. Na boisku i poza nim. Piszczek mówi, że obrońcy lubią takich bramkarzy. Dawidziuk uznaje to za jedną z jego największych zalet, a Rosłoń zauważa, że choć Fabiański na co dzień rzeczywiście pozostaje oazą spokoju, w bramce potrafi się zdenerwować i ryknąć. - Nigdy nie musiał tego krzyczenia eksponować. Bramkarz przede wszystkim ma dobrze bronić. Krzyk czasami jest konieczny, ale u dobrych bramkarzy pozostaje dodatkiem. Tak jest u Fabiana.
Dawidziuk: Wśród bramkarzy mam dziewięciu absolwentów, którzy ukończyli akademię i grają na zawodowym poziomie. Kilku z nich zadebiutowało w reprezentacji Polski, ale Łukasz zrobił największą karierę. To dzięki naturalnym predyspozycjom do bronienia. Wszyscy byli szkoleni tak samo, byli równie zdeterminowani i pracowici, ale oni musieli się pewnych elementów uczyć, a on naturalnie umiał je wykonać. Umiejętności nabyte można rozwinąć do poziomu bardzo dobrego, ale nie wybitnego. Wybitnym można być tylko w tych elementach, które są wrodzone.
Rosłoń: Długo przeżywał ten konkurs rzutów karnych z Portugalią. Nawet nie to, że nie obronił żadnego strzału, ale że rzucał się w przeciwną stronę i nikogo nie wyczuł. To go bolało, choć trzeba pamiętać, że wcześniej to on uratował nas ze Szwajcarią i do tego ćwierćfinału poprowadził. Rozmawialiśmy po Portugalii przez telefon, a on powtarzał: "nie wyczułem, nie wyjąłem, nie pomogłem". Mówiłem, że rywale bardzo dobrze i pewnie strzelali. On i tak tę zadrę przekuł w coś dobrego, bo zaczął później dodatkowo pracować nad bronieniem karnych i się w tym elemencie poprawił.
Zdarza się, że piłkarz zakłada rękawice, staje między słupkami i zastępuje bramkarza. Ale bramkarz zmieniający napastnika? Na taki ruch zdecydował się selekcjoner młodzieżowej kadry Andrzej Zamilski w 2001 r. w meczu eliminacyjnym z Estonią. Około 70. minuty za kontuzjowanego napastnika wpuścił Fabiańskiego. - Nie dziwi mnie to, bo Łukasz zawsze miał bardzo dobrą technikę i zdarzało się, że nawet w rezerwach Lecha Poznań grywał w ataku - wspomina Dawidziuk.
Dawidziuk: Przed nim jeszcze kilka lat gry, ale zdarzyło nam się już rozmawiać o tym, co po karierze. Widzę w Łukaszu wszelkie zadatki na to, by został bardzo dobrym trenerem. Z jego cechami charakteru, doświadczeniem i specjalistyczną wiedzą, może dużo osiągnąć. Ale najpierw on sam musi zdecydować, czy w ogóle tego chce. Później będą kolejne wybory, z kim chciałby pracować: z dorosłymi, z dziećmi, z bramkarzami, a może całymi drużynami? Nie każdy piłkarz chce jednak pozostawać w tym świecie po zakończeniu kariery, wielu woli się odciąć, skupić na rodzinie i rzeczach, na które brakowało czasu.
Kostka, łydka, kolano, biodro, bark - lista urazów Fabiańskiego jest długa. Gdyby zdrowie bardzo dopisywało, mógłby mieć przynajmniej 20 występów w reprezentacji więcej. Gdyby nie kontuzja barku, byłby w kadrze na Euro 2012, rozgrywane w Polsce i Ukrainie. A może byłby wówczas pierwszym bramkarzem? Rywalizacja z Wojciechem Szczęsnym - standardowo - była bardzo zacięta, a selekcjoner Franciszek Smuda wydawał się sprzyjać Fabiańskiemu. Prawie dziesięć lat później - podczas Euro 2020 - odniósł kolejny drobny uraz. Potraktował go jako kolejny sygnał, że obciążenia wynikające z regularnej gry w klubie i kadrze, zaczynają być zbyt duże.
Dawidziuk: Nie ma bramkarza bez wpadek. Wiem, że Arsene Wenger twierdził, że Łukasz zbliżył się do perfekcji, jeśli chodzi o technikę bramkarską, ale brakowało mu pewności siebie. Wiele razy wymieniałem z Wengerem poglądy w tej kwestii. Widzę to tak, że Łukasz był niezwykle ambitny. A to chwilami mogło przeszkadzać, bo prowadziło do sytuacji, w której on chciał wszystkim pokazać, jak doskonale coś potrafi zrobić. Chciał za bardzo, za szybko, za wiele na raz. Nakładał na siebie dodatkową presję, ryzykował, co czasami prowadziło do błędów. W początkowej fazie nie pozwoliło mu to naturalnie wejść na najwyższy poziom i się na nim ustabilizować. Z drugiej strony, to właśnie ta ambicja sprawiła, że w końcu na ten najwyższy poziom się wdrapał i na nim utrzymał.
Rosłoń: To bardzo dobry moment na zakończenie kariery. Fabian nie podjął tej decyzji raptownie czy w emocjach. Już przed Euro wiedział, że to będzie jego ostatni turniej. Wszystko przemyślał. Z czasem zmieniają się priorytety. Teraz najważniejsza będzie rodzina, rosnący jak na drożdżach syn i ostatnie lata gry w klubie. Łukasz nie odchodzi z kadry w nerwowej atmosferze. Przeciwnie - będzie miał piękne pożegnanie. A następcy są już gotowi.