Pazerność na gole i koszmar obrony. Sousa szykuje się na zażartą batalię

Kacper Sosnowski
Paulo Sousa chciał być pazerny na gole, które w eliminacjach mogą ważyć, a Lewandowski chciał podkręcić strzelecki licznik. Obaj po meczu w San Marino (7:1) mogli być zadowoleni. Ale nie tylko oni. Pewności siebie nabrał Adam Buksa, dobrze wypadli Damian Szymański i Nicola Zalewski, ale Polska znów zawiodła w obronie, tracąc gola w ósmym z rzędu meczu.

Paulo Sousa dzień przed meczem sugerował, że w Serravalle wystawi najlepszą na ten dzień jedenastkę, trochę jakby zaznaczając, że nie oprze składu na zmiennikach. Patrząc na wyjściowe zestawienie biało-czerwonych można te sugestie odebrać jako kurtuazję. Przeciwko San Marino selekcjoner dokonał ośmiu zmian w porównaniu ze starciem z Albanią.

Zobacz wideo

"Najsilniejszy" skład, czyli najlepsi odpoczywają, a Lewy strzela

I trudno było za myślą dotyczącą tych zmian nadążyć. W niedzielnym meczu zabrakło Pawła Dawidowicza, który grał trzy dni wcześniej, a za niego pojawił się Tomasz Kędziora. Tego, że Sousa da odpocząć podstawowym stoperom – Kamilowi Glikowi i Janowi Bednarkowi - można było się spodziewać. Zamiast nich zobaczyliśmy graczy, którzy ostatnim meczom kadry przyglądali się z boku - Michała Helika i Kamila Piątkowskiego, którzy razem do tej pory w kadrze uzbierali pięć występów. W pomocy Jakub Kamiński w kadrze właśnie debiutował, a Damian Szymański zebrał w niej tylko nieco ponad 90 minut.

Zobacz wideo

Jedynymi znakami najsilniejszej kadry był Wojciech Szczęsny i Robert Lewandowski. Szczęsnego gra co trzy dni, w tym mecz z San Marino, raczej nie obciąży, markery zmęczeniowe Lewandowskiego po meczu z Albanią były bardzo dobre, więc Sousa z gwarancji goli w Serravalle nie zrezygnował i zrobił prawie tak, jak Gareth Southgate, z którego drużyną Polska zmierzy się w środę. Tyle że selekcjoner Anglii na starcie z Andorą (4:0) wymienił cały skład, który kilka dni wcześniej dał mu okazałe zwycięstwo z Węgrami (4:0). Można więc uznać, że do najważniejszego starcia wrześniowej fazy eliminacji obie drużyny przystąpią wypoczęte.

Sousa szykuje się na drugą lokatę i zbiera gole

W meczu, który Polska miała wygrać niezależnie od składu, pogody i wszystkich innych czynników, Lewandowski po pierwsze chciał zagrać, bo każdy mecz to dla niego możliwość poprawienia strzeleckiego dorobku. Po drugie - dużą potrzebę goli widział w tym spotkaniu też Sousa. Bramki zdobyte w eliminacjach mają znaczenie w pozycjonowaniu drużyn nie tylko w grupie eliminacji MŚ, ale też przy ustalaniu drużyn rozstawionych w barażach.

Raczej nie ma co się oszukiwać, że Polska wygra eliminacyjną grupę, więc wszystko, co pomoże poprawić naszą pozycję w walce o mundial w Katarze jest dla Sousy istotne. Choć można zakładać, że Polska wygrałaby w niedzielę i bez Roberta Lewandowskiego, to jednak wynik 7:1 jest okazały. Tak przekonująco nie wygrywali w San Marino ani Albańczycy (2:0), ani Węgrzy (3:0), a Anglia u siebie pokonała kopciuszka grupy I "tylko" 5:0. Niedzielne zwycięstwo powinno podziałać przed Anglią pozytywnie.

Lewandowski opuszczał malutkie państwo bardzo zadowolony. Jego licznik goli w eliminacjach powiększył się o dwa i teraz jest on wiceliderem strzelców klasyfikacji ogólnej. Mecz z San Marino kapitan reprezentacji zakończył w 45. minucie. Swoje zrobił, dalej nie było sensu ryzykować.

Stracony gol w każdym meczu, koszmar obrony

Jeśli Polska w ostatnich meczach wchodziła w drugą połowę lepiej niż kończyła pierwszą, to tym razem sytuacja się odmieniła. I to w sposób koszmarny. Biało-czerwoni przeszli do historii jako druga drużyna w tym roku (obok Kosowa) i trzecia w ciągu ostatnich trzech lat (obok Kazachstanu), której San Marino zdołało strzelić gola. Niedaleko własnego pola karnego Piątkowski zagrywał do Helika tak, jak nie zagrywali nawet amatorzy z San Marino. Wyłożył piłkę rywalowi, co rywal ten skutecznie wykorzystał. Jeśli ktoś z polskich kibiców miał nadzieję, że Polska wreszcie nie straci gola w spotkaniu z jedną z najsłabszych drużyn świata (209. w rankingu FIFA), to się mocno zawiódł, a Paulo Sousa zapisuje się w historii polskiej piłki jako selekcjoner, którego reprezentacja przyzwyczaja do seryjnego tracenia goli. W San Marino zanotowaliśmy ósmy mecz z rzędu, który reprezentacja kończy ze straconą bramką. Ostatnio tak fatalną serię miał Franciszek Smuda w 2010 r. Do tego Sousa w 10 meczach stracił 16 goli.

W drugiej połowie meczu z San Marino Polacy na kilkanaście minut oddali inicjatywę gospodarzom, którzy cały mecz zakończyli z trzema celnymi strzałami – jak na nich to statystyka rzadka i niemal wybitna.

Pracowity Puchacz, błyskotliwy Zalewski, samolubny Świderski

W przeważającej części meczu z San Marino Polacy byli bardzo aktywni, grali na jeden kontakt, atakowali sporą liczbą graczy. W pierwszej połowie szczególnie wyróżniał się Tymoteusz Puchacz, który grał nieco ponad godzinę. Często udanie i odważnie wchodził lewą stroną, precyzyjnie dośrodkowywał. Na oklaski zasługuje szczególnie akcja, w której zapisał na koncie asystę, precyzyjnie dogrywając na piąty metr do Kamila Świderskiego. Znów pozytywne wrażenie zrobił Karol Linetty - pokazał jaki ma przegląd pola, znakomicie zagrywając przy pierwszym golu do Lewandowskiego. W pierwszej połowie sam też zdobył bramkę i brał udział w naszych groźnych akcjach.

Choć na boisku pojawił się tylko na 23 minuty, błysnął też debiutant Nicola Zalewski. Nie tylko asystą przy ostatnim golu w meczu, ale kilkoma zagraniami, samodzielnym napędzeniem jednej z akcji po umiejętnym zastawieniu i obróceniu się w środku pola. Niewiele brakowałoby również, by po jego akcji Polska dostała rzut karny, który ostatecznie został zamieniony na rzut wolny. Również pozytywne wrażenie zrobił Damian Szymański, który wygrywał większość pojedynków z rywalami, dobrze i celnie podawał, inteligentnie przerzucał i rozdzielał piłkę.

Adam Buksa (wszedł za Lewandowskiego) zdobywając klasycznego hat-tricka, podbudował pozycję w kadrze i poprawił morale przed meczem z Anglikami, w którym zapewne zagra. Wyspiarze pewnie też zanotowali, że dwie bramki zdobył głową. W drugiej połowie w dwóch akcjach lepiej mógł zaprezentować się Świderski, który jakby na siłę chciał poprawić swą bramkową statystykę i nie podał w dwóch dobrych sytuacjach, w których aż prosiło się o asystę. Akcji nie wykończył jednak sam, bo dwukrotnie tracił piłkę. Próbował strzelać sam, tam, gdzie Lewandowski już cztery razy by podał.

Kadra wygrała 7:1 w meczu, który miała wygrać. Wykonała swój plan, to liczy się najbardziej, ale do kraju wraca lekko wstrząśnięta i zmieszana. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.